Logo Przewdonik Katolicki

O mediach, prawdzie i dialogu społecznym

ks. Mirosław Tykfer
Brygida Grysiak / fot. R. Woźniak

Rozmowa z Brygidą Grysiak, redaktorką TVN24.

Wiele dziś mówi się, szczególnie w środowiskach kościelnych, o zakłamanych mediach, przeinaczaniu prawdy. Dlaczego człowiek decyduje się na dziennikarstwo – czyli bardzo trudną drogę życiową?
Dziennikarką chciałam być od dziecka, już jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że będę ludziom opowiadać różne historie. Prowadziłam gazetkę szkolną, później zaczęłam pisać pierwsze teksty do lokalnej prasy, pracowałam w radiu, aż trafiłam do telewizji. Zawsze bardzo lubiłam rozmawiać z ludźmi i byłam ich szczerze ciekawa. Wiem, że każda rozmowa, spotkanie mnie wzbogaca. Może to wobec tego trochę egoistyczny wybór. A mówiąc zupełnie serio: ciągle wierzę, że dziennikarstwo może znaczyć więcej i że dziennikarz może zrobić dużo dobrego.

Uczestniczymy jednak w pewnym galimatiasie informacyjnym, w którym nasz głos chyba się nie przebija, może nie przebija się prawda...
Oczywiście, mamy galimatias, chaos, coraz szybsze informacje, coraz płytsze. Bad news is good news – to od dziesięcioleci znana teoria dziennikarska. Ale ciągle po drodze możemy zrobić wiele dobrego. I moglibyśmy tutaj przywołać dziesiątki, jeśli nie setki historii, w których interwencja dziennikarska doprowadziła do tego, że komuś się dziś żyje lepiej, że udało się rozwiązać jakiś kłopot.

Jest Pani dziennikarzem, który preferuje tworzenie dobra tam, gdzie się jest. To znaczy, że nie trzeba szukać odpowiedniego środowiska, które z nazwy będzie jednoznacznie dobrym?
Uważam, że taka jest nasza misja, a nawet powinność. Jeśli z własnego wyboru znaleźliśmy się w miejscu, które może wydawać się środowiskiem trudnym, to dlaczego mamy je porzucać, iść gdzieś, gdzie będzie nam łatwiej?

A nie ma Pani czasem wrażenia, że dokłada swojego talentu do tego środowiska, które może niekoniecznie szuka tego dobra, co Pani?
Staram się moją pracę wykonywać jak najlepiej, w duchu Ewangelii, bo jestem człowiekiem wierzącym, jestem katolikiem, ale wiem, że nie każdy musi nim być. Czuję, że moim obowiązkiem jest nie tyle mówić, ile świadczyć o tym, że jestem osobą wierzącą. To może przynieść owoce.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy w moim środowisku podzielają moje poglądy, ale nie czuję się samotną wyspą. Uważam, że powinniśmy wychodzić do ludzi, a nie spotykać się tylko z tymi, którzy myślą podobnie; nie mówię tu o wymianie ciosów na antenie, myślę po prostu o relacjach międzyludzkich, zarówno w domu, jak i w środowisku zawodowym.

Czyli uważa Pani, że nad naciskami ideologicznymi (a może ich wcale nie ma?) przeważają ludzkie relacje, wspólne poszukiwanie tego, co wartościowe, dobre?
Pracuję długo w tej stacji, od początku jej istnienia. Nie doświadczyłam żadnego nacisku. Nigdy nikt nie mówił mi, co mam mówić na antenie. Myślę, że powinniśmy powtórzyć to, co kiedyś mówił chyba kard. Nycz: że laicyzacja nie idzie przez środowisko, społeczeństwo, tylko przez nas. Jeśli ktoś chce oceniać, niech zawsze spojrzy najpierw na siebie. W ogóle uważam, że ocenianie ludzi jest czymś, co prowadzi nas na manowce. Mogą mi się nie podobać jakieś czyny, ale nigdy nie będę potępiać człowieka. I buntuję się wewnętrznie przeciwko przyklejeniu ludziom łatek bez poznania ich. Oczywiście sama tego doświadczam, ale nie mam żalu, bo takie jest życie, także publiczne. Jedyne, co mogę zrobić, to zacząć od siebie, żeby to wyglądało inaczej. I to właśnie robię, nie piszę książek po to, żeby komuś zrobić na złość, powiedzieć, że on jest zły, a ja jestem dobra, bo tak nie jest. Trzeba sobie czasem powiedzieć wprost, do lusterka, że bycie katolikiem nie czyni z nas lepszego człowieka.

No właśnie, wspomniała Pani o książkach. Chyba najbardziej znana to Wybrałam życie. Aborcja to nie jest powód do dumy. Dlaczego zdecydowała się Pani ją napisać?
Zaczęłam pisać, bo czegoś mi bardzo brakowało. I ta pierwsza propozycja przyszła do mnie w bardzo dobrym momencie. A Wybrałam życie powstała właśnie dlatego, że debata o ochronie życia, o aborcji, jest postawiona na głowie. Jest w niej tyle złych emocji, wzajemnej wrogości, której ten temat kompletnie nie potrzebuje. On potrzebuje miłości. I dlatego moje bohaterki, wbrew temu co potem pisali moi adwersarze, nie chwalą się wcale tym, że urodziły dzieci. One bardzo pokornie mówią o tym, że zbłądziły; niektóre z nich chciały usunąć ciążę, ale miłość wygrała nad strachem, dlatego urodziły swoje dziecko. One ciągle walczą, mają bardzo trudne życie, ale wybrały dobrze, wybrały życie, pozwoliły swojemu dziecku się narodzić. Bardzo chciałam pokazać konkretne matki, w konkretnie dramatycznych sytuacjach, które wybrały tak jak marzyłabym, żeby wybrała każda matka. Sama mam to szczęście, że moja mama jest bohaterką, tak ją widzę. Urodziła mnie bardzo młodo i też nie miała łatwego życia. Myśl, żeby pisać o takich kobietach, dojrzewała we mnie, a dojrzała dopiero wtedy, kiedy urodziłam syna. To taki mój skromny głos w dyskusji – ale także o tym, o czym Ksiądz mówi, czyli o tym, jak ze sobą rozmawiać. Czy nie rozmawiać w środowiskach, które uchodzą za liberalne i wrogie Kościołowi? Oczywiście że rozmawiać, nie mam co do tego wątpliwości.

Czy taki spokojny sposób dialogu naprawdę okaże się skuteczny? Niektórzy twierdzą, że brak wywoływania emocji może doprowadzić do tego, że ten głos będzie coraz bardziej cichy, będzie milknął właściwie.
Myślę, że cisza bardzo przemawia do człowieka. Słowa uczą, a przykłady pociągają. Jeśli czuję jakąś misję jako dziennikarka, to chyba wyłącznie taką, żeby pokazywać ludzi, którzy już wybrali. Jestem przekonana, że więcej możemy zdziałać spokojnym tonem, który nie tworzy kolejnych podziałów, i taką miłością, która wypływa z tych historii, niż krzykiem i wzajemnym obrzucaniem się inwektywami. Ale szanuję to, że niektórzy uważają, że to jest jedyna metoda. Może oni mają rację, a ja się mylę? Mam jednak takie wewnętrzne przekonanie, że droga którą idę, jest drogą słuszną.

Czy papież Franciszek jest osobą, która na tej drodze pomaga? Jak przeżywa Pani jego pontyfikat?
Bardzo przeżywam pontyfikat każdego papieża. Szczególną postacią był dla mnie Jan Paweł II, któremu osobiście wiele zawdzięczam, bo wyprosił mi różne łaski i bardzo konsekwentnie mi towarzyszy. Papież Franciszek jest bardzo autentyczny. Bardzo cenię w ludziach taką otwartość i szczerość. Jest w nim taka radość i prawda, po prostu widać, że on żyje Ewangelią, całym sobą świadczy o Chrystusie. I ma takie bardzo radosne oczy. A bycie chrześcijaninem to jest po prostu ta radość, która jest silniejsza niż wszystko inne. A dlaczego papież Franciszek ogłasza Rok Bożego Miłosierdzia? Dlatego, że albo mamy w życiu wojnę, albo mamy miłosierdzie. W naszych domach toczą się małe wojny, mamy wojnę na Ukrainie, wojnę w Syrii i w Iraku, mamy Państwo Islamskie, które atakuje niewinnych ludzi. Przemocy i nienawiści jest wokół tyle, że tylko Boże Miłosierdzie może nam pomóc. Dostajemy w prezencie rok Bożego Miłosierdzia. Co z nim zrobimy? Będziemy się zastanawiać, kto pracuje w TVN, kto w „Gazecie Wyborczej”, a kto w „Przewodniku Katolickim”? Zastanówmy się, co możemy zrobić dla siebie nawzajem tam, gdzie jesteśmy. Marzę o tym, żeby ten Rok Miłosierdzia był dla nas takim katharsis, żebyśmy wreszcie zrozumieli świętego papieża Polaka i to, co chciał nam o Bożym Miłosierdziu powiedzieć. Wierzę, że do tego prowadzi nas właśnie droga dialogu, otwartości na drugiego człowieka, poszanowania jego godności, z bardzo konkretnym i stanowczym bronieniem praw najsłabszych.
 
 
Brygida Grysiak – dziennikarka TVN24, autorka wywiadu rzeki z ks. Mieczysławem Mokrzyckim Najbardziej lubił wtorki o nieznanych faktach z życia Jana Pawła II oraz Wybrałam życie. Aborcja to nie jest powód do dumy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki