Logo Przewdonik Katolicki

Trybunał Kryzysowy

Marek Dłużniewski

Zażarta walka o obsadę Trybunału Konstytucyjnego pokazuje, że żadna ze stron tego sporu nie rozumie swojej roli w ramach obowiązującego w Polsce porządku polityczno-prawnego.

W idealnym świecie sąd konstytucyjny rozstrzygający o zgodności przepisów prawa z ustawą zasadniczą musiałby być organem zupełnie zewnętrznym wobec politycznego sporu. Tymczasem wybierani przez polityków sędziowie Trybunału Konstytucyjnego są ludźmi z krwi i kości, mającymi polityczne poglądy, a często też wyraźne partyjne sympatie. Stąd zakusy polityków na opanowanie tej instytucji, jak i angażowanie się samego Trybunału w bieżącą politykę. To musi brutalnie rujnować obraz świata projektowany w głowach idealistów. Ostatnie dni upływające pod znakiem kryzysu konstytucyjnego pokazują, że polityka jest grą odbywającą się w całkowicie realnym świecie zupełnie realnych interesów.
 
Wyścig hipokrytów
Jako że Trybunał Konstytucyjny jest organem państwa mającym bardzo silną pozycję w porządku konstytucyjnym, nie może dziwić, że właśnie spór o obsadę miejsc w tym gremium stał się symbolem dokonującej się w Polsce zmiany. To co dla odchodzącej władzy, jej medialnego i społecznego zaplecza jest „zamachem na konstytucję”, „niszczeniem państwa i demokracji”, dla polityków Prawa i Sprawiedliwości i jego zwolenników jest „przywróceniem ładu prawnego” i realizacją „dobrej zmiany”, z którą to ugrupowanie szło po władzę.
Czerwcowa zmiana ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, na podstawie której tuż przed zakończeniem kadencji parlamentarnej poprzednia sejmowa większość z Platformy Obywatelskiej i PSL dokonała wyboru aż pięciu sędziów TK, była próbą zdobycia choćby przyczółku w politycznej walce z idącym już wtedy po pełne zwycięstwo PiS-em. Wybór aż pięciu sędziów, w sytuacji gdy w czasie kadencji ówczesnego Sejmu swoją pracę w Trybunale kończyło jedynie trzech sędziów, był nie tylko sprzeczny z konstytucją, nie tylko nie miał nic wspólnego z troską o państwo prawa czy choćby dobre obyczaje polityczne, ale stał się też skuteczną pułapką, w którą nowa ekipa rządząca bardzo chętnie dała się złapać.
Uznając, że takie działanie poprzedników to nic innego jak sypanie piasku w tryby nowej władzy, PiS postanowiło problem obsady miejsc w TK rozwiązać po swojemu. Przy czym anulując uchwały poprzedników, w błyskawicznym tempie nowelizując ustawę o TK i równie szybko powołując (przy wsparciu prezydenta Andrzeja Dudy) nowych sędziów, potraktowało prawo instrumentalnie, niewiele różniąc się od przeciwników. Fakt, że PiS i prezydent nie wstrzymali się ze swoimi decyzjami przynajmniej do orzeczeń Trybunału w sprawie przepisów dotyczących TK – zarówno tych czerwcowych, jak i tych autorstwa już nowej władzy – nie tylko sytuację z punktu widzenia prawa jeszcze bardziej pogmatwało, ale też rywalom dało do ręki argument, że nowa władza „niszczy demokrację” czy wręcz „wprowadza totalitaryzm”. To, że histeria i egzaltacja opozycji, która skutecznie tę wojnę wywołała, są szczytem hipokryzji, nie ma już większego znaczenia.
 
Mit niezależności
Do pełnienia roli kości niezgody i kolejnego frontu wojny polsko-polskiej Trybunał Konstytucyjny nadaje się wręcz doskonale. Jako sąd konstytucyjny, którego orzeczenia są ostateczne, pełni w obowiązującym porządku polityczno-prawnym kluczową rolę. To dlatego z punktu widzenia odchodzącej koalicji rządzącej nadprogramowa obsada stanowisk była tak ważna, bo właśnie Trybunał miał być ostatnim punktem oporu przed wprowadzeniem „dobrej zmiany” przez PiS. Nowa władza, nawet licząc na przychylnego sobie prezydenta, niewiele mogłaby zdziałać, jeśli wprowadzane prawo Trybunał uznawałby za sprzeczne konstytucją. Intencje poprzedników nowy obóz rządzący odczytał doskonale, z czego wynikało tempo i determinacja, by stanowiska w Trybunale obsadzić innymi kandydatami.  
Ta sytuacja doskonale pokazuje podejście klasy politycznej do instytucji, jaką jest Trybunał Konstytucyjny. Wbrew założeniom, nie jest to bezstronny sąd konstytucyjny, który na podstawie prawa orzeka, czy dany przepis jest zgodny z ustawą zasadniczą, czy nie, ale w gruncie rzeczy jego rola ma się sprowadzać do blokowania lub akceptowania przepisów autorstwa aktualnej władzy.
Nie może być jednak inaczej, skoro to politycy decydują o obsadzie miejsc w Trybunale, a w nim samym zasiadają także osoby, które jeszcze do niedawna czynnie uprawiały politykę. Przykłady? Jednym z sędziów, któremu w tym roku kończyła się kadencja, był Marek Kotlinowski, były polityk Ligi Polskich Rodzin. Sędzią Trybunału wciąż jest Leon Kieres, były senator z ramienia Platformy Obywatelskiej. W czasie obecnego kryzysu związanego z Trybunałem jego obecny prezes Andrzej Rzepliński wyraźnie angażował się po stronie PO. Wreszcie wśród piątki nowych sędziów wybranych przez PiS są Piotr Pszczółkowski, w ostatnich wyborach parlamentarnych wybrany na posła z list PiS, czy były senator z rekomendacji tej partii Henryk Cioch.
 
Trzecia izba parlamentu
Jednak nawet jeśli sędziowie pochodzący z politycznej nominacji nie mają bezpośrednich związków z danym ugrupowaniem, to przecież nie funkcjonują w aksjologicznej czy politycznej próżni. Mają swoje poglądy i jeśli traktują je poważnie, to zgodnie z nimi też postępują. Nie są więc tylko bezrefleksyjnie działającymi automatami do orzekania, ale ludźmi prezentującymi określony światopogląd. A im więcej wśród sędziów osób z polityczną przeszłością, tym bardziej sam Trybunał staje się organem politycznym.
To z kolei sprawia, że sąd konstytucyjny zamiast rzeczywiście nim być, nie tylko staje się stroną w politycznym sporze, ale też, korzystając z ogromnej władzy orzekania o zgodności przepisów prawa z ustawą zasadniczą, staje się czymś na kształt trzeciej izby parlamentu. Do tego nie tylko rozstrzygającej definitywnie, ale też niepodlegającej żadnej kontroli. Dochodzi tu więc do swoistej absolutyzacji władzy sądowniczej, a jej wszelka krytyka traktowana jest jak zamach na nią.
Zasada trójpodziału władzy, uznająca istnienie równoważnych, niezależnych i dopełniających się władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, opiera się na nieingerencji w cudze kompetencje. Tymczasem polski porządek konstytucyjny w ogóle daleki jest od klasycznego trójpodziału władzy (choćby przez wzgląd na silną rolę rządu w tworzeniu prawa), a do tego tak jak Sejm instrumentalnie traktuje Trybunał, tak też Trybunał wykracza poza swoją rolę, chociażby apelując do Sejmu o zaniechanie określonych działań, np. ponownego wyboru sędziów. Wątpliwości w obecnym kryzysie dopełnia też to, że Trybunał rozpatrując kwestie dotyczące jego samego, stał się sędzią we własnej sprawie.
 
Czas na nowe prawo?
Z tego kryzysu czysty i bez winy nie wyjdzie żaden z jego uczestników. Oskarżenia o łamanie prawa czy standardów mogą być bowiem kierowane zarówno wobec ekipy rządzącej, nie wyłączając prezydenta, opozycji, jak i samego Trybunału. Prestiżu i powagi im to nie dodaje, a zyskać mogą tylko w oczach swojego twardego elektoratu.
Wydaje się jednak przesądzone, że Trybunał Konstytucyjny potrzebuje nowego kształtu. Taka idea najbliższa jest oczywiście środowiskom głoszącym konieczność zmiany konstytucji. Sprawa Trybunału mogłaby być testem, czy w obecnej konfiguracji politycznej głębsze zmiany są w ogóle możliwe. Za reformą TK i tym, by jego członków wybierano większością dwóch trzecich głosów, a więc w szerokim porozumieniu wielu stron, opowiada się ugrupowanie Pawła Kukiza. Także prezydent Andrzej Duda zapowiedział powołanie zespołu, którego celem będzie opracowanie takiego sposobu wybierania sędziów, by nie pojawiały się wątpliwości. Te inicjatywy, jeśli mają służyć załagodzeniu sporu, a nie jego pogłębieniu, wymagałby jednak szerokiego konsensusu. Zażarta walka jaką wywołała w gruncie rzeczy jedynie techniczna kwestia obsady stanowisk, stawia taką możliwość pod sporym znakiem zapytania.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki