„W literalnym przekładzie najbardziej nawet wymowny poeta staje się jąkałą” − przekonywał św. Hieronim, autorytet nie byle jaki, bo pierwszy tłumacz całego Pisma Świętego na łacinę, tzw. Wulgaty. Rozwiązanie rysuje się więc tylko jedno: czytać w oryginale. Ale jak? Zakładając nawet najbardziej optymistyczną wersję, że jakiś procent społeczeństwa zna grecki, to napotykając język hebrajski, nie wspominając już o aramejskim, bezradnie rozłożymy ręce. Wyłączając filologów, nie zrozumiemy żadnego słowa. Tymczasem słowo Boże – co podkreśla Konstytucja o objawieniu Bożym (Dei verbum) „powinno być po wszystkie czasy wszystkim dostępne”, dlatego też ojcowie Soboru Watykańskiego II akcentowali potrzebę przekładów na różne języki z oryginalnych tekstów ksiąg świętych. Zresztą posoborowa reforma liturgiczna też wymagała nowych ksiąg w językach narodowych, do których było potrzebne tłumaczenie Biblii. W Polsce także trzeba było jakoś sprostać soborowym zaleceniom, bo zanim ukazała się Biblia Tysiąclecia, teksty Starego Testamentu można było czytać tylko w przekładach sprzed kilku stuleci – przekład Wulgaty, którego dokonał ks. Jakub Wujek, miał ponad 300 lat. W liturgii Kościół katolicki używał natomiast przedwojennego tłumaczenia Nowego Testamentu (w liturgii przedsoborowej czytano tylko Nowy Testament) ks. Eugeniusza Dąbrowskiego, który świadomie stosował archaizację języka...
Tak trudno się rozstać
Rozstanie z „czcigodną Tradycją Wujkową”, jak pisali redaktorzy pierwszego wydania Biblii Tysiąclecia, nie obyło się „bez obawy i żalu”. Dzisiaj aż trudno uwierzyć, że ten najbardziej znany polski całościowy przekład z języków oryginalnych ma już pół wieku. Pomysł wydania nowego tłumaczenia zrodził się w opactwie tynieckim pod wpływem… ukazania się kieszonkowego wydania Biblii jerozolimskiej. Niezależnymi od siebie inspiratorami wydania Biblii z języków oryginalnych w podobnej formie co Biblia jerozolimska byli benedyktyni o. Dominik Michałowski i o. Karol Meissner. Szybko podjęto też decyzję, że Biblia, nad którą pracował zespół niemal 70 osób, zostanie wydana w wydawnictwie Pallottinum w Poznaniu. Pierwotnie popularna dziś „Tysiąclatka” przez redaktorów i tłumaczy była nazywana Biblią tyniecką. Ostatecznie przyjęto nazwę Biblia Tysiąclecia. Po pierwsze, by podkreślić fakt, o którym wspominał w przedmowie prymas Stefan Wyszyński − „na uczczenie Tysiąclecia chrztu Polski” i zaakcentować pierwszy w 1000-letniej historii chrześcijaństwa katolicki zbiorowy przekład Pisma Świętego na współczesny język polski z języków oryginalnych.
Kiedy Biblia Tysiąclecia ukazała się 2 sierpnia 1965 r., jej oficjalny nakład 50.253 rozszedł się błyskawicznie, a w zasadzie zanim na dobre woluminy trafiły na księgarskie półki. Dziś aż trudno uwierzyć, ale wydawnictwo prowadziło zapisy na „Tysiąclatkę”! O jej popularności świadczy fakt, że wielkim zainteresowaniem cieszyła się tak wśród katolików, jak i protestantów, a nawet wśród niewierzących. Pierwszemu wydaniu zarzucano wiele błędów – merytorycznych, formalnych, a zwłaszcza językowych, wytykano niekonsekwencje, stąd już w 1965 r. rozpoczęto prace nad drugim wydaniem. Ostatecznie ukazało się ono sześć lat później. W międzyczasie prymas Wyszyński, nawiązując do posoborowej reformy liturgicznej, 12 marca 1966 r. wydał dekret zobowiązujący do opracowania posoborowego Lekcjonarza mszalnego z wykorzystaniem przygotowywanego do druku drugiego wydania Biblii Tysiąclecia. Jest on w liturgii wykorzystywany do dzisiaj, mimo że w 1999 r. ukazało się już piąte wydanie „Tysiąclatki”. Warto zauważyć, że drugie wydanie posoborowego lekcjonarza mszalnego w edycji watykańskiej, w języku łacińskim jest gotowe od trzydziestu lat, ale w Polsce nadal nie jest wprowadzone do użytku.
Każdy tłumacz to „zdrajca”
Po przekładzie Biblii Tysiąclecia pojawiły się następne, m.in. Biblia poznańska wydana w 1975 r. przez Księgarnię św. Wojciecha, Biblia warszawsko-praska w tłumaczeniu bp. Kazimierza Romaniuka czy budząca wiele komentarzy Biblia paulistów, opublikowana przez Towarzystwo Świętego Pawła. W tym kontekście może zrodzić się pytanie: która Biblia jest „właściwa”? Na czym polega wiarygodność Ewangelii? Jeśli sięgniemy po Ewangelię w wersji Mateusza, Marka i Łukasza, to przekonamy się, że poszczególne teksty w wielu miejscach są rozbieżne. Gdy dodatkowo weźmiemy do rąk Ewangelię Jana, okaże się, że mamy do czynienia z inną koncepcją literacką i redakcyjną. Każdy z ewangelistów zwraca po prostu uwagę na coś innego, ale wciąż mówi o tym samym − o Jezusie, Synu Bożym, który umarł i zmartwychwstał. W Liście świętego Jana Apostoła czytamy: „To wam głosimy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce”.
Wielość przekładów jest podyktowana przede wszystkim potrzebą − to, co czytamy w Piśmie Świętym, nie zawsze jest do końca jasne. Tekst był formułowany przez wieki, w odległych czasach, a my odczytujemy go w obecnej rzeczywistości.
Niezależnie od tego, po którą Biblię sięgniemy, zawsze jest to ta sama Biblia, z tym samym tekstem świętym. Zmienia się język, mentalność czytelników, nie zmieniają się tylko próby rozumienia niezmiennego tekstu Pisma Świętego. Wspomniany już św. Hieronim zauważył, że różnice były widoczne w różnych rękopisach, z których korzystał − nie chodzi jednak o literę, tylko o sens. Poza tym nie wszystko da się przenieść z oryginału do naszego współczesnego języka. Bp Kazimierz Romaniuk, wybitny biblista, uciekając się do nieco złośliwego przekładu zauważa, że łacińskie określenie tłumacza traductor odczytuje się niekiedy jako traditor − zdrajca. Przedmiotem zdrady jest oczywiście myśl zawarta w tekście oryginalnym. Każde tłumaczenie jest „oszlifowaniem” oryginału. Dobry przekład powinien oddać treść słowa Bożego, a jednocześnie być komunikatywny. Tymczasem warto podkreślić, że nie da się pogodzić wierności oryginałowi z przystępnością przekładu − język, którym się posługujemy, ciągle się zmienia. Słowa Pisma Świętego muszą być stale na nowo odczytywane i tłumaczone. Tłumacz nieustannie staje przed dylematem: wybrać drogę literalnej wierności czy brać pod uwagę konsekwencje wyboru konkretnych sformułowań. Niezależnie od tego, po jaką Biblię sięgniemy, jest to przekład, który ma pewne słabości.
Pół wieku temu tekst Biblii Tysiąclecia był prawdziwym przełomem w polskiej translatoryce biblijnej. Z czasem nabrał cech poniekąd tekstu oficjalnego. Myśl tę powtórzył w 2006 r. śp. kard. Józef Glemp, nazywając ją wprost tłumaczeniem oficjalnym.