Rozpadały się w rękach, wręcz nie można było ich w ogóle dotknąć. Przeleżały w skrzyniach dziesiątki lat. Niegdyś rozświetlały kolorami wnętrza kościołów i pałacowych gabinetów na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu. Wprawdzie najstarsze pochodzą z okresu średniowiecza, to najcenniejszy jest zbiór witraży renesansowych. W zbiorach polskich muzeów w ogóle kolekcje witrażowe są rzadkością – Muzeum Narodowe we Wrocławiu posiada ich najwięcej. Dzięki renowacji, która trwała aż dziewięć miesięcy, można nareszcie pokazać je publicznie na wystawie Mistrzowie światła – witraże i obrazy malowane pod szkłem. Za projekt konserwacji i naprawy witraży muzeum otrzymało w ubiegłym roku pierwszą nagrodę w konkursie za wydarzenie muzealne roku Sybilla 2013.
Z kościoła do zamku
– Gdy dwadzieścia lat temu otworzyłam skrzynie z tymi witrażami czułam się jak prawdziwy odkrywca skarbu. Jednak wiele z tych dzieł było w takim stanie, że w ogóle nie dawało się podnieść do pionu, bo witraże wysypywały się z opraw – mówi kurator wystawy Elżbieta Gajewska-Prorok. To dzięki jej uporowi, dofinansowaniu z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz ogromnie trudnej pracy konserwatorów i historyków sztuki udało się przeprowadzić renowację na taką skalę. Witraże pochodzą z wrocławskich kościołów, między innymi św. Krzysztofa, św. Elżbiety i św. Marii Magdaleny. Część zabytków została podarowana Museum Schlesischer Altertümer, czyli Muzeum Starożytności Śląskich we Wrocławiu, przez prywatnych kolekcjonerów – przeważnie śląskich arystokratów. Jeszcze inne znalazły się we wrocławskim Muzeum Narodowym dopiero w latach 60. XX wieku, gdy wojewódzki konserwator zabytków nakazał zbieranie niszczejących zabytków właśnie w tym regionie. Dolny Śląsk to „polska Dolina Loary” – po II wojnie światowej niemiecka arystokracja pozostawiła setki pałaców i zamków. Większość z nich niszczeje do dzisiaj. Zaraz po wojnie masowo wywożono z nich wyposażenie wnętrz, najczęściej po prostu kradnąc, tylko czasami przy okazji ratując niektóre zabytki. W każdym razie witraży pozostało niewiele, nawet jeśli przetrwały wojnę mimo swej delikatności i kruchości, to były w fatalnym stanie. Najcenniejsze są witraże renesansowe, które w polskich zbiorach są rzadkością. To herby rodów mieszczańskich z 1586 r. i szlachty śląskiej z 1615 r. Największy z witraży z godłem cechu sukienników pochodzi z 1551 r. i ma prawie metr wysokości i 60 cm szerokości.
W okresie późnego średniowiecza i renesansu sztuka witrażowa powoli traciła na znaczeniu. Czasy skąpanych w boskich barwach wnętrz katedr powoli mijały. Mistyka ustępowała miejsca zastosowaniu praktycznemu. Zamiast przenosić człowieka w zaświaty, witraże miały przede wszystkim informować. Wizjonerski i głęboko duchowy charakter średniowiecznych witraży przestał odpowiadać realistycznemu spojrzeniu na świat człowieka renesansowego. W XVI w. zakłady witrażownicze zaczęły znikać. Sztuka wytwarzania kolorowego szkła uległa zapomnieniu. Mimo że projekty do okien witrażowych – jednak wyłącznie w świeckich budynkach – tworzyli tacy artyści jak Dürer czy Holbein, ówczesne witraże były pozbawione blasku i świetlistości. Doszło do tego, że w XVIII w. zaczęto usuwać dawne witraże ze średniowiecznych kościołów i wprawiano w otwory okienne zwykłe przezroczyste szkło. Być może w ten sposób w posiadanie pewnej rodziny śląskiej weszły najstarsze witraże znajdujące się na wystawie. To średniowieczne witraże przedstawiające scenę Zwiastowania i postaci świętych. Wykonane zostały w Austrii i wprawione w okno jednego z kościołów. Wiadomo, że w XIX w. ozdabiały okna zamku w Grodźcu koło Złotoryi. Właścicielem zamku był Wilhelm Christian Benecke, handlowiec i bankier, jeden z najbogatszych ludzi w Prusach. Kolekcję cennych witraży kupił w 1829 r. od nieznanego z nazwiska Żyda za 1500 talarów. Wstawił je w okna pałacu, zamku, kościoła i wieży widokowej swojej letniej rezydencji w Grodźcu. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z wartości skarbu, który wówczas liczył ponad 150 dzieł szwajcarskich mistrzów sztuki witrażu. Zbiór uległ rozproszeniu w drugiej połowie XIX w., niektóre trafiły do Anglii, większość zakupiła fundacja z Zurychu, na miejscu pozostało zaledwie siedem witraży, z których po wojnie przetrwało pięć. W latach 70. zaginęły trzy najciekawsze, jeden z nich znajduje się w prywatnej kolekcji w Kalifornii.
Światło wpada przez witraże gabinetowe
Najwartościowsze pod względem artystycznym są witraże gabinetowe, które zgromadziła rodzina von Brandenburg i ozdobiła nimi krużganki ich zamku w Domanicach koło Świdnicy. Do Muzeum Narodowego trafiły w 1973 r. dzięki interwencji Krzysztofa Eysymontta, badacza dolnośląskich pałaców. Pochodzą z Niemiec i Niderlandów i przedstawiają sceny religijne, herby, ptaki. Najstarszy liczy ponad 500 lat i przedstawia „Trzy Marie” na tle subtelnie malowanej architektury. Jednym z właścicieli zamku w Domanicach był premier Prus, Friedrich Wilhelm von Brandenburg. Po II wojnie światowej ten ogromny budynek zaczął popadać w ruinę, właściwie wszystko, co w nim było, zostało rozkradzione. Nie pomogło przejęcie budynku przez PGR. Cudem jest, że witraże, które dziś możemy oglądać na wystawie, w ogóle przetrwały. To raczej niewielkie, najczęściej koliste, owalne lub prostokątne szybki z malowanymi scenami religijnymi, rodzajowymi lub z herbami – to właśnie w okresie renesansu rozpoczął się rozwój heraldyki w witrażownictwie. Herby pełniły w tym przypadku funkcje reprezentacyjne i upamiętniające, były wizytówkami fundatorów kościołów czy świeckich budynków publicznych. Takie witraże gabinetowe powstawały od XV do XIX w. Na witrażach często znajdowały się także herby cechów i miast, co można zobaczyć na wystawie.
Renowacja
O kolekcji witraży Muzeum Narodowego we Wrocławiu było głośno na długo przed otwarciem wystawy, a to z powodu skali prac konserwatorskich, jakie trzeba było podjąć, by wystawa w ogóle mogła zostać zrealizowana. Dotąd jeszcze nigdy w polskim muzealnictwie nie miała miejsca konserwacja tak dużego i cennego zespołu dzieł sztuki witrażowej. Podjęła się tej pracy pracownia „Witraże. Beata Oleszczuk” we Wrocławiu i Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie. Trzeba było scalić średniowieczne szybki z Grodźca i okien zamku w Domanicach, zrekonstruować ubytki szkła, oczyścić z dawnych klejeń, przywrócić ołowiane profile, oczyścić drewniane i metalowe ramy. Niestety konserwatorzy nie mogli odtworzyć tego, co zostało bezpowrotnie zniszczone. Zasady konserwacji mówią, że można ubytek, np. szaty, uzupełnić kawałkiem szkła w odpowiednim kolorze, ale bez domalowywania tzw. malastury, ponieważ nie wiemy, jak ona wyglądała. Tymczasem utrata właśnie tej warstwy malarskiej jest pierwszym efektem procesu starzenia witraży. Mimo to efekty prac konserwatorskich są zdumiewające. Przygotowania do pracy trwały kilkanaście lat! Witraże były dosłownie rozsypane na setki elementów, poza tym prace te były wykonywane w różnych miejscach Europy i w dość dużym rozrzucie czasowym. Grubością i kolorystyką różniło się szkło, w zależności od okresu, w jakim powstał witraż. Niektóre elementy trzeba było ściągać z całej Europy. – To konserwacja idealna – mówi kuratorka Elżbieta Gajewska-Prorok. Na wystawie prezentowane są wyniki badań i dokumentacje konserwatorskie. – Wyjątkową wartością wrocławskiej kolekcji pozostaje to, że została ona „odzyskana” dla muzeum. To tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi konserwatorów, którzy uratowali te – tak mocno doświadczone przez czas i różnego rodzaju kataklizmy, a w swej konstrukcji doprawdy bezbronne i jakże kruche – dzieła sztuki witrażowej, dzisiaj możemy je prezentować publicznie i podziwiać – dodaje dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Piotr Oszczanowski.