Synod o rodzinie szuka odpowiedzi na jeden z największych współczesnych problemów, jakim jest kryzys małżeństwa i rodziny. Gdzie jest jego źródło?
– Wierność małżeńska wypływa z wiary, jest owocem wiary. By uzdrowić nadszarpnięte relacje małżeńskie i rodzinne, konieczne jest ożywienie wiary. Żyjemy w cywilizacji kupowania i konsumowania, ale wiary i miłości małżeńskiej nie da się kupić. Wiary się też nie dziedziczy. Wychowanie do wiary w rodzinie jest skuteczne tylko wtedy, gdy wychowanek otwiera się na Boga i Jego przykazania. O wierze możemy jedynie dać świadectwo. Nie mamy bezpośredniego wpływu na system wartości naszych dzieci. Najpierw dzieci nie chodzą do kościoła, a potem nie zawierają ślubu kościelnego. Wiele matek cierpi, gdy syn przestaje uczęszczać na Mszę św. niedzielną czy się spowiadać. Czują się bezradne. Gdy pytają, co mają robić w tej sytuacji, mówię: Może Pani dać mu świadectwo: „Teraz będę chodzić za siebie i za ciebie”.
Młodzi chętnie sięgają po argument, że Kościół powinien iść z duchem czasu, że powinien się zreformować…
– Na pewno winien zmienić język, którym rozmawia z młodymi. Księża powinni ofiarnie wychodzić do ludzi, a nie tylko czekać na nich w kancelariach i kościołach. Wielu z nas, kapłanów, zachowuje się zbyt pasywnie. Przykład – zamykanie kościołów w tygodniu na cały dzień. Pół godziny po rannej Mszy kościół – dom modlitwy – już bywa zamknięty aż do wieczornej Eucharystii.
Pasywność ta ujawnia się też w przygotowaniu młodych do małżeństwa. Trwający synod to także rachunek sumienia, jak przygotowujemy młodych do małżeństwa, jak pomagamy rodzinom. Istnieją w Polsce doskonałe ośrodki przygotowujące narzeczonych do ślubu, ale w skali całej Polski
to kropla w morzu. Każdy dekanat winien mieć taki ośrodek. Większość prowadzonych w parafiach kursów przedmałżeńskich nie przystaje do współczesnej rzeczywistości. To wielkie pole do zagospodarowania przez świeckich. Psychologowie, terapeuci, lekarze pomogą nam, księżom, ale musimy ich zaprosić. W przygotowaniu młodych do małżeństwa musimy być cierpliwi, nie wolno iść na skróty.
Wielu z nich mieszka razem przed ślubem. Sytuacja ta dotyczy nierzadko studentów.
– Dawniej takie sytuacje budziły zgorszenie. Dzisiaj to niemal moda. Niestety bywa to też okazja do wzajemnego wykorzystywania się. Chłopak żyje z dziewczyną jak z żoną przez kilka lat, a gdy ona nalega na ślub, okazuje swoje niezadowolenie, a czasem ją zostawia. Jest to krzywda, której mężczyźni nie zawsze są świadomi. Jeżeli młodzi kochają się naprawdę, winni od siebie wzajemnie wymagać. Z drugiej strony, gdy słyszymy, że młodzi mieszkają razem, trzeba być ostrożnym w wyciąganiu wniosków, zwłaszcza w konfesjonale. Bywa, że razem mieszkają jedynie ze względów ekonomicznych. Nie zawsze wspólne zamieszkanie prowadzi do pożycia. Osądy moralne w takich sytuacjach są bolesne.
Jak przekonywać młodych do sakramentalnego małżeństwa?
– Argumentów mamy wiele, ale argument wiary i osobistego świadectwa jest najważniejszy. Jak rodzice, których małżeństwo się rozpadło, mogą zachęcać dzieci do zawierania ślubu? „Skoro ich małżeństwo się rozpadło, rozpaść może się i nasze, to może lepiej nie brać ślubu w kościele?” – tak nieraz myślą młodzi, nawet jeżeli tego nie mówią. Sakrament małżeństwa jest łaską, z którą Chrystus wiąże moc i odwagę do wiernej, trwałej miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Łaska małżeństwa musi być jednak podtrzymywana modlitwą, Eucharystią, sakramentem pokuty, wzajemną szczerością i dialogiem. Ważnym argumentem za zawarciem związku małżeńskiego jest też stabilność więzi, która jest konieczna dla poczucia bezpieczeństwa dzieci.
Niestety, dziś wiele małżeństw się rozpada, a ludzie wchodzą w nowe związki. Powody są różne...
– Każda sytuacja jest inna i wymaga indywidualnego rozeznania. Gdy w takich związkach rodzą się dzieci, sytuacja staje się bardzo trudna. Dzieci też mają prawo do domu rodzinnego. Nie są one winne temu, że ich rodzice żyją w związku niesakramentalnym. Stąd też w rozmowie z takimi parami musimy wykazać się delikatnością i kulturą. Kim jesteśmy, by oceniać tych ludzi, osądzać ich? Nie znamy okoliczności, w jakich nastąpił rozpad małżeństwa, nie wiemy, jakie były powody odejścia od współmałżonka itd. Zwykle oni wiedzą doskonale, że ich związek jest przeciwny nauczaniu Kościoła, od którego się nie odżegnują. Stąd też nie ma potrzeby wypominać im tego przy byle okazji.
Jak do związków niesakramentalnych winni odnosić się wierzący rodzice, rodzeństwo?
– To dla wierzących rodziców bolesna sytuacja. Ale trzeba ich zachęcać do utrzymywania więzi rodzinnych, wychowywania dzieci po katolicku, posyłania ich na katechezę. Nie trzeba ich osądzać i potępiać moralnie.
A jeśli w relacjach małżeńskich istnieje przemoc fizyczna, poniżanie psychiczne, agresja werbalna...
– W takich sytuacjach Kościół dopuszcza separację. Małżeństwo nie jest ważniejsze od życia ludzkiego. Jeśli jeden ze współmałżonków zachowuje się destrukcyjnie w rodzinie, pożycie małżeńskie zostaje zawieszone. Jak pokazuje życie, takich wypadków jest wiele. Nie należałoby jednak w takich sytuacjach zbyt łatwo doradzać separacji, tym bardziej namawiać do niej. Konieczne są rozwaga, pomoc duchowa, psychologiczna, prawna. Osoba zainteresowana musi sama podjąć decyzję, bo ona ponosi konsekwencje wyboru: psychologiczne, społeczne, ekonomiczne. Separacja to bolesne rozwiązanie dla wszystkich, szczególnie dla dzieci.
Niektórzy w debacie o błogosławieniu drugiego związku małżeńskiego powołują się na przykład prawosławia…
– To dwie różne tradycje mające za sobą tysiącletnie praktyki. Pojedynczy księża nie powinni wyrywać się z jakąś ostrą krytyką prawosławnego podejścia. Jest to przedmiot poważnego teologicznego dialogu obu wyznań. My, katolicy, mówimy o sakramencie małżeństwa zawartym ważnie lub nieważnie. W razie wątpliwości przeprowadza się proces kościelny i stwierdza się ważność lub nieważność umowy małżeńskiej. Nieraz po dwudziestu i więcej latach sąd kościelny orzeka nieważność związku. Na takie orzeczenie niektórzy reagują zdziwieniem: „Jak to – przez tyle lat żyli w konkubinacie?”. Prawosławni mówią inaczej: sakrament małżeństwa jest żywy lub martwy. Gdy małżeństwo de facto się rozpadło, bez prowadzenia procesu kościelnego stwierdzają, że sakrament jest martwy i wyrażają zgodę – choć z niechęcią – na drugi związek. Gdyby doszło kiedyś do zjednoczenia Kościołów, to zderzenie dwu tradycji w traktowaniu małżeństwa mogłoby wiele wnieść w rozumienie tajemnicy tego sakramentu.
Synod o rodzinie w przekazie medialnym sprowadzany jest niemal wyłącznie do możliwości przyjmowania Komunii św. przez rozwodników. Czy w Kościele nastąpi zmiana w tej kwestii?
– Synod zebrał się nie po to, by zmieniać doktrynę moralną Kościoła, ale by ukazać wielkość i piękno małżeństwa oraz wezwać wszystkich – duchownych i świeckich do wielkiej pracy na rzecz rodziny. Gdy na początku synodu pojedynczy biskupi proponowali rozwiązania, które wydały się niejasne lub dwuznaczne, wówczas zarówno wśród uczestników synodu jak i wiernych, powstały mocne głosy sprzeciwu. Od początku było oczywiste, że synod potwierdzi niemożność dopuszczenia osób żyjących w związkach niesakramentalnych do stałego regularnego przyjmowania Komunii św. Możliwa jest natomiast zmiana podejścia duszpasterskiego, zmiana procedur kościelnych orzekających o ważności małżeństwa. Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych mają prawo do orzeczenia sądu w racjonalnych granicach czasu. Czekanie dziesięć i więcej lat – jak to było w przeszłości – jest niesprawiedliwością wobec tych ludzi.
Niekiedy zarzuca się Kościołowi, że wobec tych osób postępuje zbyt surowo, że wyrzuca ich za drzwi…
– Kościół nie jest surowy wobec nich, nie ekskomunikuje ich. Surowo zachowują się może niekiedy pewni księża, którzy bywają w niewielkim stopniu przygotowani lub też brakuje im cierpliwości i postawy ofiarności. Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych noszą nieraz w sobie całe morze poczucia krzywdy, bezradności, bólu, odrzucenia, napiętnowania. Wiele z nich unika księży i Kościoła. A ci, którzy przychodzą na Msze św., na rozmowę do konfesjonału, oczekują podniesienia na duchu, nadziei, dobrego słowa. Mają do tego prawo. Chrystus nie pozwala nam ich osądzać, popędzać. Potępiamy grzech, ale nie człowieka. Bóg wszystkim daje czas do nawrócenia, im także. Duszpasterze oraz rodziny winny więc okazać im szacunek, zrozumienie, pomoc, współczucie, życzliwość.