Logo Przewdonik Katolicki

Postanowiliśmy zaryzykować

Ks. Piotr Gąsior
Fot.

Rozmowa o wyrzutach sumienia, katolickim thrillerze i filmach z moralnym przesłaniem z Mirosławem Krzyszkowskim .

Zaczynał Pan od reklamy i usług dla wydawców. Co Pana skłoniło, aby zająć się własną twórczością, rezygnując tym samym z w miarę stabilnego zajęcia?

– Moja praca w reklamie często była twórcza i dawała możliwość wykazania się wieloma umiejętnościami. Jednak nierzadko bywała bardzo frustrująca. Miałem świadomość, że wkrótce, kiedy promocja minie, wszystko to, co zrobiłem, trafi na śmietnik. Do tego dochodziły opory przed nadmiernym promowaniem konsumpcjonizmu, lekkim „oszukiwaniem” odbiorców, tak aby tego nie zauważyli. Dlatego nie brałem wszystkich zleceń. Przeważnie pracowałem nad reklamą informacyjną, która ma w ładny, zachęcający sposób dotrzeć do odbiorcy zainteresowanego jakimś tematem. Zajmowałem się także edytorstwem i to było poniekąd „coś więcej”, bo do książki mam stosunek bardzo emocjonalny. Jednak to nie były moje książki, a konspekty własnych pomysłów leżały w szufladzie. Czas płynął, a marzenia o tworzeniu, o opowiedzeniu innym ludziom jakiejś budującej, pozytywnej historii pozostawały niezrealizowane. Kiedy słyszałem kolejny raz ewangeliczną Przypowieść o talentach, odczuwałem bolesny niepokój. Parę lat temu, po długiej rozmowie z żoną, postanowiliśmy zaryzykować. O tym również zadecydowało poniekąd Pismo Święte, szczególnie te fragmenty, które mówiły, aby nie martwić się zbytnio o przyszłość, bo Bóg wie, czego nam trzeba. Utworzyłem na swoim komputerze specjalny katalog o nazwie „coś więcej”. To właśnie tam zostały umieszczone pierwsze konspekty scenariuszy i powieści. Ciągle ten katalog się powiększa.

Czy finansowo stracił Pan na tej decyzji? Kto Panu pomaga?

– Początki były trudne. Deficyt w budżecie rodzinnym rósł. Ryzykowne decyzje wymagają jednak także konsekwencji. Bez wytrwałego wspierania przez żonę Agnieszkę pewnie nie dałbym rady, brakło by mi tej konsekwencji. Ona czasem bardziej niż ja wierzyła, że się uda. Aby mieć czas na te pomysły, musiałem z wielu prac i stałych klientów zrezygnować, a w takim biznesie to duże ryzyko i często nie ma już powrotu na utracony rynek. Musieliśmy uruchomić także dużą część naszych oszczędności, bo przecież twórczość także kosztuje. Nie było już odwrotu. Powstał pierwszy film o ikonach. W całości pokryłem koszt jego realizacji. Potem drugi, trochę nietypowy dokument o krakowskich wolontariuszach hospicjum, na który udało się pozyskać częściowe dofinansowanie. Było coraz lepiej.

Jakimi sukcesami w dziedzinie książki czy filmu może Pan się obecnie pochwalić?

– Za swój największy sukces uważam, że wszystkie filmy były i wciąż są emitowane na różnych kanałach telewizyjnych. To znaczy, że ktoś je ogląda. Z innych źródeł wiem, że budzą zainteresowanie w różnych kręgach odbiorców. A że dotyczą tematów moralnych, religijnych, artystycznych czy historycznych, to satysfakcja tym większa, bo nie są to tematy łatwe. Niedawno ukazała także moja pierwsza powieść wydana pod pseudonimem pt. Polowanie na Franciszka. To thriller o tematyce watykańskiej z wątkiem służb specjalnych, przeplatany faktami i fikcją. Zobaczymy, jaki będzie odbiór. Ostatnio ucieszyło mnie także podpisanie umowy z TVP1 na emisję filmu Święta z sąsiedztwa o św. Joannie Beretcie Molli. Dla mnie to także sukces, biorąc pod uwagę, jak skromnymi środkami dysponowałem przy realizacji tego fabularyzowanego dokumentu.

Skąd zachwyt św. Joanną z dość przecież odległej Italii?

– Św. Joanna to osobny temat w naszym małżeńskim życiorysie. Dużo jej razem z Agnieszką zawdzięczamy, dlatego ten film byłem winien tej niezwykłej Włoszce. Chciałem trochę „pozarażać” innych fascynacją tą świętą wybraną spośród zwykłych ludzi, normalnych małżeństw, które marzą o wspólnym zdobyciu nieba, o ciągle trwającej radosnej miłości. Dzięki św. Joannie uwierzyliśmy, że to niebo i miłość możemy mieć na wyciągnięcie ręki. To bardzo ekscytujące.

 

A dlaczego dla swej ostatniej książki Polowanie na Franciszka zdecydował się Pan na konwencję sensacyjną? Czy aby nie wyłącznie ze względu na zapotrzebowanie rynku?

 

– Zapotrzebowanie rynku to szansa, że książka może trafić do szerokiego kręgu odbiorców. Chciałem w ten sposób „zapolować” na zwykłego czytelnika szukającego rozrywki, aby opowiedzieć mu historię, w której starałem się ukryć owo „coś więcej”. A poza tym taka literatura to także dla mnie dobra zabawa. Bardzo lubię dobrą literaturę sensacyjną.

 

W jaki sposób Pańska twórczość ma wpływ na Pana osobiście i rodzinę?

– Każdy temat, z którym się spotkałem, dał mi duży ładunek wiedzy, wzruszeń i refleksji. To buduje wewnętrznie. Przy każdej produkcji poznawałem nowych ludzi i były to zawsze bardzo budujące spotkania. Niestety, rodzina doświadczała w związku z tym również mojej częstej nieobecności. Staram się jednak odnaleźć jakąś równowagę, ale to jest możliwe tylko poprzez rezygnację z czegoś, na czym mi także zależy. To nie jest łatwe. Ale tematy, nad którymi pracuję, zostawiają w rodzinie także coś dobrego, kiedy tym, co robię, interesują się nasze dzieci. One też czerpią ze spotkań z niezwykłymi ludźmi i poruszających tematów.

 

Czy zdradzi Pan swoje plany na najbliższą przyszłość?

 

– W planie mam zakończenie prac nad biograficznym filmem Pilecki, w którego produkcję jestem bardzo zaangażowany jako reżyser. Film ma mieć szeroką dystrybucję kinową. To pełnometrażowy, fabularyzowany dokument o bardzo ciekawym, dobrym człowieku, który dopiero teraz zaczyna być doceniany przez współczesnych. Zatem to duże wyzwanie. Pracuję także nad kolejną powieścią, ale tu dużo zależy od tego, jakie zainteresowanie wzbudzi Polowanie na Franciszka i jakie będą priorytety wydawcy. Kiedyś sam miałem swoje małe wydawnictwo, gdzie opublikowałem parę niewielkich pozycji, głównie dla dzieci. Jednak obecny rynek książki daje szansę tylko dużym i sprawnym w dystrybucji wydawcom. Jestem dobrej myśli, bo patrząc na to, co się już udało zrobić, nie powinienem zbytnio narzekać.

 

Ten sam cel

 

– Jak mi się żyje z mężem artystą? Dobrze (uśmiech), bo to nie jest taki typowy artysta, który odpływa gdzieś daleko w swych wizjach, niezaradny życiowo i trzeba go utrzymywać. Mirek musi zarządzać swoim czasem i poważnymi finansami, więc jest człowiekiem odpowiedzialnym. Czasem według mnie zbyt odpowiedzialnym, bo wiele problemów go po prostu przygniata. Ale jakoś zawsze udaje się mu wyjść na prostą. Najbardziej przeszkadza mi ta jego „nadodpowiedzialność”, bo to po prostu źle na niego wpływa, ale tego już mu chyba nie wyperswaduję.

 

– Cieszę się, że w końcu zaczął spełniać swoje marzenia, że robi to, co czasem pochłania go bez reszty. Czasami ukradkiem lubię patrzeć, jak pracuje. Wygląda wtedy na szczęśliwego. 

 

– Ja także czuję się spełniona w tym, co robię każdego dnia. Dobrze mi z moją rodziną, a im więcej pracy, tym lepiej. Nie ma czasu na nudę. Mirek pracuje najczęściej w domu, zatem jest na wyciągnięcie ręki i jak potrzebuję pomocy, to mogę na niego liczyć. Czasami wyjeżdża, ale nie jest tych dni zbyt wiele. Całe szczęście. Mamy trójkę dzieci i wiele codziennych wyzwań – pracy jest dość. Nie zazdroszczę Mirkowi jego problemów, wolę swoje, choć też ich nie brakuje.

 

– Mamy także wspólne zainteresowania: góry, muzyka, film. Często rozmawiamy o sprawach zupełnie niezwiązanych z naszymi codziennymi problemami. Są to tematy historyczne, społeczne czy religijne. Nie czuję się zatem absolutnie kurą domową, która myśli tylko o tym, co zrobić jutro na obiad. Wspólnie się modlimy, bo oboje tego potrzebujemy. Myślę, że to bardzo ważne, bo czujemy, że idziemy razem w jednym kierunku i mamy w życiu ten sam cel. Cieszę się także z tego, że oboje lubimy góry, przyrodę i jej niezwykłości. W takich miejscach przychodzą nam do głowy najlepsze pomysły.

 

Film o św. Joannie robiliśmy razem. Byliśmy we dwoje we Włoszech. Ja byłam tłumaczką, asystentką i żoną równocześnie. Muszę przyznać, że mi się to spodobało, bo była to wielka przygoda. Mam nadzieję, że to dobry początek na wspólne działanie również w tej dziedzinie i pomysł na dalsze lata naszego małżeństwa, kiedy dzieci już odlecą z gniazda.

Opowiadała Agnieszka Krzyszkowska

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki