Szczęśliwe dzieciństwo ma ogromne znaczenie dla właściwego rozwoju dziecka. To ono wyznacza kierunki i kształtuje człowieka. Jest jak zielone światło prowadzące do udanego życia. Szczęśliwe – nie jako synonim bogatego, pędzącego na oślep za zasadą „mieć”, a nie „być”. Szczęśliwe, czyli takie, gdzie słychać beztroski śmiech, widać umorusaną zabawą twarz dziecka, czuć zapach wiatru w jego włosach i zachwyt nad światem.
Skradzione dzieciństwo
Niewiele jest takich miejsc, w których można spotkać dzieci bawiące się w berka, podchody, skaczące w klasy lub biegające beztrosko za kolorowymi latawcami. To niemodne, nieeuropejskie i prowincjonalne. Dwudziesty pierwszy wiek charakteryzuje się postępem, wręcz zawrotnym tempem rozwoju nauki i techniki, elektroniki, a co za tym idzie, zawyżonymi standardami życia – pogłębiającymi przy tym coraz bardziej granice między dobrze sytuowanymi obywatelami a resztą społeczeństwa.
Przedszkola o profilu językowym, prywatne szkoły, lekcje baletu, śpiewu, rytmiki, pływania, jazdy konnej, kółko językowe, informatyczne, korepetycje – im więcej, tym lepiej. Rywalizacja rodziców i nieustanne ściganie się, czyj syn jest lepszy, czyja córka więcej zdobyła punktów na testach. Swoisty rodzaj obłędu, w który bezustannie wciągane są dzieci, niemające możliwości, by zaprotestować i sprzeciwić się przymusowemu wchodzeniu w dorosłość w wieku 6–7 lat.
Chciałoby się tu odwołać do piosenki śpiewanej przed laty przez zespół Turbo: „Dorosłe dzieci mają żal za kiepski przepis na ten świat. Dorosłe dzieci mają żal, że ktoś im tyle z życia skradł”.
Bo czy właśnie tak ma wyglądać szczęście dziecka?
Pełne teksty artykułów „Przewodnika Katolickiego” w Internecie ukazują się po 10 dniach od daty wydania drukiem.