Tymi słowami Wanda Chotomska rozpoczęła przed kilkoma laty naszą rozmowę. Zobowiązała mnie, by wywiad ukazał się pod tym właśnie tytułem. Niech będzie, pomyślałam, a w trakcie rozmowy coraz bardziej przekonywałam się, jak bardzo ma rację. Te trzy słowa rzeczowo i precyzyjnie streszczały jej osobowość, która owszem, mogła irytować i wyprowadzać z równowagi, ale tylko tych, których Wanda Chotomska przewyższała swoją bystrością, inteligencją i nieprzeciętnym poczuciem humoru.
Buntowniczka
Uśmiechnięta i z zadziornym spojrzeniem wspominała swoje dzieciństwo, jakby nagle cofnęła się w czasie o prawie osiemdziesiąt lat. Zachowywała się tak, jakby czasu pomiędzy nim a dojrzałym życiem nie było.
„Nie miałam trudnego dzieciństwa” – mówiła z właściwym sobie błyskiem w oku – „ale dorośli mieli ze mną trudną dorosłość. Zawsze miałam swoje zdanie i byłam buntowniczką. Byłam dzieckiem, z którego istnieniem musiano się w domu liczyć”. Zapewne dzięki temu tak dobrze rozumiała dzieci, gdyż „mnóstwo rzeczy przerabiała na własnej skórze”. Choćby to, że wyrzucano ją ze szkoły, że wciąż wzywano do niej rodziców, że miała wiele problemów z ocenami, ale nie z językiem polskim. „Byłam bardzo dobra, jeśli chodzi o język polski – bo zawsze bardzo dobrze pisałam. Tak więc nauczyciele mieli ze mną spory kłopot, bo byłam inteligentna, bystra, tylko miałam okropny charakter, nie do wytrzymania”.
To była jedna strona. Z drugiej, kiedy trzeba było, umiała się zachować nienagannie. Kiedyś nawet, jako dziecko, posadzono ją na kolana pani Aleksandry Piłsudskiej, która przyjechała położyć kamień węgielny pod osiedle dla legionistów w podwarszawskiej miejscowości. Rodzice byli oczywiście bardzo dumni, a to nie zdarzało się często.
Zbyt krótkie dzieciństwo
Musiała dorosnąć, mając zaledwie dziesięć lat. Wtedy wybuchła II wojna światowa. Nigdy nie pisała o niej w swoich utworach dla dzieci, o tym, co, przeżywała, widząc na własne oczy krew, śmierci ludzi i miasta. Ten trudny czas pomagały jej przeżyć książki. Wspominała, że przy świeczce, w piwnicy, w czasie bombardowania Warszawy czytała książki, które pomagały jej przetrwać, zapomnieć o strachu i o tym, gdzie jest. Przenosiły ją tam, gdzie wiały Dwa wiatry Tuwima i gdzie mieszkała Ania z Zielonego Wzgórza. To był inny, dobry świat i bardzo chciała tam zostać na zawsze.
Z wyraźnym wzruszeniem wspominała czas powstawania warszawskiego. Już jako dorosła osoba uznała, że szczytem głupoty było, kiedy to w czasie trwania ostrzału stanęła w otwartym oknie, chcąc, by ją postrzelono, „bo byłoby to bardzo zaszczytnie być rannym za ojczyznę” – mówiła. „No, ale jakoś nie dane mi było być ranną, chyba dlatego, że mam dobrego Anioła Stróża” – dodała.
Raczej nie dawała się namówić w czasie spotkań autorskich na takie wspomnienia, poza jednym razem, kiedy to okazało się, że coś, co dla niej nawet po tylu latach było ogromnie trudne, na dzieciach nie robiło żadnego wrażenia. Kiedy mówiła o palących się domach, o rannych i zabitych ludziach, dzieci nie reagowały. Dopiero kiedy powiedziała o zabitych koniach, dzieci jakby się przebudziły. „O Jezu! To oni konie też zabijali?” – dziwiły się.
Po tym spotkaniu z przerażeniem uświadomiła sobie, jak bardzo dzieci są „przyzwyczajone” do widoku krwi, śmierci i przemocy…
„Pediatra”
Na pytanie czy pisze dla dzieci dlatego, by czuwać nad tym „czym skorupka za młodu nasiąka”, odpowiedziała krótko: „Piszę dla dzieci, gdyż jestem «pediatrą»”. To nie pomyłka! Kiedy jeszcze była dzieckiem tata przepowiadał jej karierę chirurga. Było to po przeprowadzeniu przez nią skutecznej „operacji” na jednej ze swoich lalek. Okazało się, że zamiast chirurga w rodzinie pojawił się „pediatra”, który z leczeniem ciała nie miał za wiele wspólnego, ale z leczeniem dziecięcych serc już owszem. A to o wiele trudniejsze zadanie, gdyż nie ma tu jasnych reguł i przepisów. Jest intuicja, przeczucie, doświadczenie życiowe i to „coś”, co niewątpliwie miała Wanda Chotomska.
Doskonale rozumiała świat dziecka i bezbłędnie potrafiła się w nim poruszać. Może dlatego, że wyraźnie widziała, jakie błędy popełniają dorośli. Osobiste przeżycia bardzo jej w tym pomogły. Uważała, że dorośli ciągle chcieli ją złamać. „A to nie tak – mówiła. Trzeba drobnymi krokami powoli wskazać kierunek. Trzeba umieć patrzeć całościowo na dzieci. Nie tylko na ich wady, które zwykle wysuwają się na pierwsze miejsce, ale i na te pokłady niezwykłości, które każde z nich ma”.
Z ogromnym wzruszeniem wspominała swoją wspaniałą polonistkę, Janinę Słonimską, bratową poety i pisarza Antoniego Słonimskiego. Mówiła, że „nikt poza nią nigdy nie odwoływał się do mojego poczucia humoru”. A szkoda, bo to przecież był jeden z najbardziej charakterystycznych jej rysów.
Potrafiła rozmawiać z dziećmi jak mało kto, ale i peszyć dorosłych. Dlatego nie dziwi mnie, że niektórzy dorośli się jej bali. Pewnie dlatego, że Wanda Chotomska nie lubiła masek i fałszu, lubiła ludzi autentycznych i szczerych, a takie na pewno są dzieci. Może dlatego całe życie poświęciła właśnie im.
Królowa literatury dla dzieci
Była, jest i będzie wielką pisarką. Wielki pisarz różni się od pisarza tym, że ten wielki to ktoś, kto jest skoncentrowany na innych i na otaczającym świecie, a pisanie przychodzi mu przy okazji. Natomiast pisarz bez przymiotnika „wielki”, myśli głównie o swojej twórczości i o sobie. Wanda Chotomska na pewno była wielką pisarką i na wielkich się wzorowała. Choćby na Adamie Mickiewiczu. Pierwszy swój wiersz napisała w wieku siedmiu lat. Inspirowany był jego balladą Powrót taty. Był to wiersz o tacie, który lubił łowić ryby, w związku z tym „wywlekał żonę z domu, a biedne dziatki pozbawione były ojca i matki”. Zrozumiałe więc, że rodzina, a szczególnie tata, nie była zachwycona jej twórczością. Ale to nie przeszkadzało małej Wandzie tworzyć dalej. Pisała rymowanki do pamiętników, krótkie wierszyki pełne humoru, ale i pewnej dozy uszczypliwości pod adresem tych, którzy sobie na nią zasłużyli, redagowała też szkolną gazetkę „Podławkowiec”. A co było po tym, to już wszyscy wiemy. Dzięki temu stała się niekwestionowaną Królową literatury dla dzieci, której korona pasowała jak mało komu.
Boję się pomyśleć, co by było, gdyby Wanda Chotomska naprawdę została chirurgiem albo pracownikiem cyrku – marzyła o tym, by chodzić po linie z parasolką w ręku. Kto napisałby te wspaniałe wiersze, książki, opowiadania, scenariusze, widowiska, teksty piosenek? Kto wymyśliłby Order Uśmiechu i komu jego Kapituła by go przypięła? I kto wie, ile mniej byłoby w Polsce Jacków i Agatek? No i kto tak cudownie „nie nudziłby dzieci”? Dziękujemy Pani Wando.