Logo Przewdonik Katolicki

Nocne zwiedzanie

Natalia Budzyńska
Fot.

Idea Nocy Muzeów wiąże się z konkretną datą: 18 maja to Międzynarodowy Dzień Muzeów. Pierwsza Noc Muzeów w Polsce została zorganizowana przez Muzeum Narodowe w Poznaniu w 2003 roku. Dziś za symboliczną złotówkę można zwiedzać niezliczoną liczbę muzeów w całym kraju. Okazuje się, że w dobie digitalizacji dzieł sztuki tradycyjna wizyta w muzeum wcale nie traci na atrakcyjności.

Idea Nocy Muzeów wiąże się z  konkretną datą: 18 maja to Międzynarodowy Dzień Muzeów. Pierwsza Noc Muzeów w Polsce została zorganizowana przez Muzeum Narodowe w Poznaniu w 2003 roku. Dziś za symboliczną „złotówkę” można zwiedzać niezliczoną liczbę muzeów w całym kraju. Okazuje się, że w dobie digitalizacji dzieł sztuki tradycyjna wizyta w muzeum wcale nie traci na atrakcyjności.

Pod koniec lat 90. XX wieku środowisko muzealników zastanawiało się, jak sprawić, żeby muzeum stało się miejscem atrakcyjnym w czasach, gdy dominował szybki przekaz kultury obrazkowej. Udostępnienie zbiorów raz w roku w nocnej porze okazało się pomysłem trafionym. Czyżby atrakcyjność przestrzeni muzealnej wzrastała wraz z nietypową godziną zwiedzania? Popkultura rządzi się swoimi prawami. Okazało się, że tradycyjne zwiedzanie zbyt często kojarzone jest z nudą i panującą sztywnością, natomiast wyjście nocne ma wiele znamion zakazanej – a przez to atrakcyjnej – przygody. Doświadczenia Nocy Muzeów ewaluowały – na ten czas instytucje muzealne zaczęły więc przygotowywać specjalne programy, przed muzeami zaczęły ustawiać się kolejki i nikt już nie zachowywał ciszy w muzealnych salach. Zmiany, jakie zaszły w muzealnictwie w ostatnich dwudziestu latach, są kolosalne. Muzea tradycyjnie kojarzone z nudną wędrówką po pustych salach, w których eksponuje się dzieła wyrwane z ich kulturowego środowiska, są w odwrocie. Technologiczne nowości wymuszają nowy typ wystawiennictwa, multimedialność staje się wyznacznikiem nowoczesnego muzeum, a na dodatek wiele muzeów udostępnia swoje kolekcje w Internecie. Czy przypadkiem nie nastał koniec ery dobrego starego muzeum?

 

Skostniała instytucja?

Początki muzealnictwa mają swoje źródła w szesnastowiecznych gabinetach osobliwości. Pasja kolekcjonerska sprawiała, że w Kunstkammerach obok obrazów i rzeźb można było spotkać kolekcję strojów ludowych, muszle przedziwnych kształtów czy różnego rodzaju mechanizmy. W XIX w. gabinety osobliwości zaczęły przekształcać się w kolekcje tematyczne, z których powstały muzea tematyczne: etnograficzne, przyrodnicze, geologiczne oraz osobne zbiory sztuki. W tym czasie zaczęto budować specjalne budynki muzealne, które dziś straszą skrzypiącą wyfroterowaną podłogą i gromadzonymi przez lata przedmiotami wyrwanymi z ich kontekstu kulturowego, o których dowiemy się tylko, skąd pochodzą i kto jest ich autorem. Tworzące abstrakcyjną całość zbiory muzealne były nijakie, pozbawione indywidualnego charakteru i osobowości dawnego kolekcjonera, pokazywały pozornie obiektywną historię sztuki, z którą zakazana jest jakakolwiek dyskusja. Takie muzea krytykowano już w XIX w. Francuski estetyk Robert de la Sizeranne stwierdził: „Dwa tedy prądy przebiegają cały świat: jeden zmierzający do zamknięcia piękna w muzeach, drugi do wygnania go z życia”. Futuryści domagali się symbolicznego spalenia Luwru w imię uwolnienia świata od „niezliczonych muzeów, które pokrywają ten kraj niezliczonymi cmentarzyskami”.

Wejść do Kunstkammery i obejrzeć zbiory tam zgromadzone nie mógł ot tak każdy, kto chciał. Sztuka była wówczas elitarna, a straciła swą elitarność w XIX w. Obiekty sztuki przeniesione do sali muzealnej miały służyć nie tylko arystokracji, ale tzw. szarym masom. Jak ma wyglądać przyjazne muzeum? Czy ma być świątynią przeznaczoną do kontemplacji? Czy może „ośrodkiem kultury” jak niektóre amerykańskie muzea, gdzie można wejść za darmo, napić się kawy, kupić książkę, odpocząć w ogrodzie. A może powinno przejąć koncepcję paryskiego Centrum Pompidou, przez niektórych porównywanego do hałaśliwego domu towarowego, w którym trudno o moment wyciszenia? Ale przecież nietrudno przyznać, że Centrum Pompidou to miejsce współtworzone przez odwiedzających, miejsce, w którym czują się „u siebie”. I taka jest właśnie tendencja współczesnego muzealnictwa: sztywne ramy muzealnych wystaw, w których ciszę przerywa jedynie skrzypienie parkietów, odchodzą w przeszłość. Dzisiaj muzeum, żeby przestało być martwą instytucją, musi otworzyć się, stać się centrum kultury, które łączy różne dziedziny sztuki, które jest otwarte na nowe technologie, edukację i popkulturę na najwyższym poziomie.

 

My w muzeum

Muzealnicy zwracają dzisiaj uwagę przede wszystkim na podejście do relacji muzeum – zwiedzający. Muzeum atrakcyjne, które spełniałoby wymagania współczesnego widza, powinno sprawić, że zwiedzający wejdą w rolę „użytkowników” wystawy, będą mieli możliwość interpretowania i komentowania treści. Oczywiście pojawiają się wtedy pytania, czy muzeum może i powinno pozwolić sobie na takie „wszędobylstwo” zwiedzającego. Czy publiczność w ogóle ma podstawy do dyskusji? Kiedyś powiedziałoby się, że absolutnie nie, ostatecznym głosem jest głos kuratora wystawy. Zwiedzający biernie poznaje treści prezentowane na wystawie utworzonej przez muzeum. W ciągu ostatnich lat zwiększyła się rola multimediów w tworzeniu wystaw, ale to niewiele zmieniło w tych relacjach. Owszem, czasami zwiedzający może czegoś dotknąć, lecz nadal interaktywność jest doświadczeniem indywidualnym. Wciąż stopień zaangażowania w wystawę zwiedzającego jest zależny od indywidualnego nastawienia. Niektóre muzea idą jednak dalej w zaangażowaniu widza: pozwalają mu na przykład na wydawanie opinii na temat eksponatów w formie wypowiedzi na portalach społecznościowych. Może on się także zapoznać z innymi opiniami i dyskutować z nimi. Wyższym poziomem, do którego dąży współczesny muzealnik, jest interakcja publiczności z treścią: podczas wystaw toczą się na przykład dyskusje na temat eksponatów i prezentowanych zagadnień, wokół strony internetowej tworzy się społeczność, organizowane są akcje muzealne, które tę społeczność angażują. Dzisiaj uważa się, że ideałem jest pojęcie partycypacji, czyli współuczestniczenia zwiedzających w tworzeniu i interpretowaniu treści muzeum.

 

Wirtualizacja

Wydawałoby się, że postępująca i coraz bardziej powszechna dostępność zbiorów w internetowych zasobach będzie początkiem śmierci muzeów. Tymczasem to dzięki internetowi mogła powstać platforma porozumienia pomiędzy instytucją a zwiedzającymi, to internet umożliwił popularyzowanie sztuki na skalę dotąd niespotykaną. Niewielkie, lokalne muzea mogą dzisiaj zaciekawić cały świat. Internet zmienił myślenie o edukacji muzealnej i oczywiście zmienił metody udostępniania eksponatów. W sieci muzea pokazują kolekcje, dla których nie ma miejsca w salach wystawienniczych, te, które zalegają latami w archiwach i magazynach. Digitalizacja zbiorów jest rzeczywistością dość nową. Dotąd muzea bały się udostępniać w internecie swoje dzieła, ponieważ wydawało się, że odbierze to im publiczność. Stało się zupełnie inaczej. W 2011 r. projektant firmy Google wraz z pracownikiem Tate Gallery zainicjował przedsięwzięcie o nazwie Google Art Project. W porozumieniu z wieloma najsłynniejszymi muzeami całego świata daje on dostęp do zdjęć ponad tysiąca obrazów w najwyższej rozdzielczości umożliwiającej dostrzeżenie każdego pociągnięcia pędzla. Nigdy wcześniej nie udało się obejrzeć obrazu z taką dokładnością i w takim przybliżeniu żadnemu zwiedzającemu. W ciągu roku od uruchomienia projektu skorzystało z niego 20 mln osób, a zasoby Google Art Project wciąż wzrastają. Poza tym otwierają się nowe możliwości: użytkownicy mogą organizować wirtualne wycieczki po muzeach, dawać wykłady z historii sztuki i tworzyć swoje własne wirtualne galerie oraz udostępniać je innym użytkownikom. W 2012 r. w Muzeum Pałacu w Wilanowie miała miejsce premiera polskiej wersji projektu. Jeszcze dalej poszło Rijksmuseum, które uruchomiło portal o nazwie Rijkstudio. Udostępnia w nim ponad 100 tys. zdigitalizowanych w wysokiej rozdzielczości dzieł. Użytkownik może z taką reprodukcją zrobić, co chce: za darmo ściągnąć, wykadrować, zmodyfikować, „miksować”, wydrukować oraz udostępnić na Facebooku czy Twitterze. Brzmi to dziwnie dla polskiego bywalca muzeów, w których nie można nawet sfotografować dzieła za pomocą smartfonu. Tymczasem okazało się, że takie działania tylko przyciągają zwiedzających. W największych muzeach świata, tych, których kolekcje można obejrzeć w internecie, zanotowano w ostatnich dwóch latach wzrost zwiedzających! I to o cały milion lub dwa! Cyfryzacja, która miała być przyczyną upadku muzealnictwa, sprawiła, że jeszcze nigdy nie było tylu chętnych, by oglądać dzieła sztuki. W Polsce dopiero od niedawna ta prawda zaczyna docierać do muzealników. Przykładem jest stworzenie projektu Wirtualne Muzea Małopolski, choć na razie to u nas inicjatywa wyjątkowa. W porozumieniu z 35 muzeami udostępnione zostało ponad 700 dzieł. Większość z nich zaprezentowano w postaci trójwymiarowych wizerunków, co umożliwia poznanie najdrobniejszego szczegółu. Portal pozwala także tworzyć autorskie kolekcje przez ludzi kultury i sztuki, pokazuje przekrojowe prezentacje opracowane przez pasjonatów.  Pobyt w wirtualnej przestrzeni stał się zachętą do odwiedzenia muzeów także w rzeczywistości.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki