Syn Boży to film, któremu daleko do fenomenalnej Pasji Mela Gibsona. Obie produkcje dzieli dekada. Paradoksalnie, czas działa na niekorzyść nowej ekranizacji najsłynniejszej historii świata.
Dzisiaj trudno zrobić film, który zachwyciłby publiczność i zaspokoił oczekiwania wyrafinowanego widza XXI wieku, bombardowanego światłem i obrazem niemal na każdym kroku. Historia Jezusa z Nazaretu, już od ponad stu lat, jest tematem chętnie przenoszonym na duży ekran, z mniejszym lub większym powodzeniem. Najnowszy film Christophera Spencera, reżysera miniserialu telewizyjnego Biblia, raczej rozczarowuje, niż zachwyca. Więcej w nim bowiem chaosu niż rzetelnego przedstawienia faktów opisanych w Piśmie Świętym, fragmentaryczności niż spójnej historii, a i samo postawienie akcentów budzi mieszane uczucia. Sama realizacja niestety też pozostawia dużo do życzenia, tym bardziej że dzisiejsza technika daje niemal nieograniczone możliwości wizualne.
Realizacyjny chaos i regres
Historia opowiedziana przez twórców Syna Bożego obejmuje okres nauczania, mękę, śmierć, zmartwychwstanie aż do wniebowstąpienia Jezusa. W zasadzie większa część filmu opiera się na cudach dokonywanych przez Mistrza z Nazaretu i przypowieściach, które głosił. Niestety wiele z nich pokazanych jest jak w kalejdoskopie, bez chwili refleksji, i co najsmutniejsze – twórcy nie ustrzegli się błędów, przeinaczeń czy zbyt wielkich skrótów. Jednymi ze słabszych scen są pojawienie się Jezusa w czasie burzy na jeziorze, Ostatnia Wieczerza czy scena wniebowstąpienia. Mało przekonujące jest też spotkanie Zmartwychwstałego z Marią Magdaleną. Szkoda, że są one zbyt sztuczne, nienaturalne, i co budzi największe zdziwienie – trącą myszką, podobnie jak niemal tekturowa świątynia jerozolimska czy plastikowe pagórki. Aż trudno uwierzyć w tak wielki realizacyjny regres w stosunku do starszej o dekadę Pasji Gibsona. „Chcieliśmy osiągnąć na ekranie epicki styl wizualny, ale jednocześnie zachować poczucie intymności, pewnego rodzaju naturalizmu. Pragnęliśmy, by widzowie poczuli się w kinie tak, jakby znajdowali się w samym centrum filmowych wydarzeń” – przekonywał Rob Goldie, autor zdjęć do Syna Bożego. Nie wydaje się jednak, by twórcy obrazu do końca sprostali postawionemu zadaniu. Epicki rozmach potęguje niekiedy chaos produkcji. W niektórych momentach trudno zorientować się, kto jest kim w filmie, czy jest to Kajfasz czy Nikodem, Piotr czy Jan. Ten ostatni jest zresztą niejako narratorem całej opowieści o Jezusie z Nazaretu. Wierniejsze skupienie się na świadectwie danym przez umiłowanego ucznia przyniosłoby większą korzyść produkcji.
W cieniu historii i polityki
Trzeba przyznać, że jednym z nieoczekiwanych i dobrze poprowadzonych wątków Syna Bożego jest przedstawienie panującego wówczas klimatu politycznego. „Akcja jest osadzona w czasach, gdy naród żydowski był ciemiężony przez silniejszych Rzymian, którzy brutalnie rozprawiali się z wieloma Żydami. (…) W samym środku tych wydarzeń pojawił się kochany i podziwiany przez wielu Jezus (…)” – zaznaczał Mark Burnett, który wraz z żoną Romą Downey (gra Maryję, matkę Jezusa) jest producentem filmu. Żydzi czekali na Mesjasza, który wyzwoli ich spod okupacji najeźdźcy. Jezus przyniósł przesłanie nadziei i rewolucję miłości, tłumaczył pisma i czynił cuda. Głosił, że jest Synem Bożym, posłanym przez Ojca, ale żydowska elita uznała Go za buntownika i bluźniercę. Realizatorzy pokazali też bezwzględność i brutalność w egzekwowaniu nałożonych przez Rzymian na Żydów podatków. Ciekawą kreację w tym kontekście stworzył uosabiający rzymską politykę Greg Hicks, odtwarzający postać Piłata. Wśród aktorów trzeba docenić mało znanego do tej pory Portugalczyka Diogo Morgado, który sprostał niełatwemu zadaniu oddania boskiej i ludzkiej natury Jezusa. 34-letni aktor ujmuje przenikliwym spojrzeniem, spokojem i łagodnością. Wydaje się, że każdego napotkanego człowieka traktuje w indywidualny i wyjątkowy sposób. Jest charyzmatyczny tak w głoszeniu Dobrej Nowiny, jak i na Drodze Krzyżowej i w chwili śmierci. Choć sceny pojmania, biczowania i śmierci na krzyżu nie dorównują wspomnianej już Pasji, to zostały odtworzone z całą brutalnością, okrucieństwem i naturalistycznie. Realizatorzy nie uciekli od mocnych efektów, potęgujących mękę Chrystusa. „Grałem sercem i duszą, nie tylko fizycznie” – mówił sam Morgado. Prawdą jest, że jego gra nadaje filmowi przejmujący wyraz, działając przy tym na emocje widza. Filmowi towarzyszy też przepiękna, poruszająca muzyka skomponowana przez jednego z najbardziej cenionych kompozytorów współczesnego kina, uhonorowanego Oscarem twórcy kompozycji do Incepcji, Gladiatora i Króla Lwa, Hansa Zimmera. Niemal 140-minutowa produkcja Spencera zarobiła już ponad 25 mln dolarów. Zresztą równie fenomenalny sukces odniósł stworzony przez duet Downey i Burnett serial telewizyjny Biblia, który obejrzało już 100 mln Amerykanów. (W Polsce można było go oglądać jesienią w Polsacie). Serial otrzymał kilka nominacji do EMMY, gdzie stanął w szranki z takimi produkcjami jak House of Cards czy American Horror Story. Od tego typu produkcji można, a nawet trzeba, wymagać nieco więcej niż tylko zysków finansowych czy wysokiej oglądalności. Dobrze, że historia Jezusa z Nazaretu wciąż inspiruje twórców kina. Oby jeszcze chcieli odtwarzać ją w wierny sposób...