Tymczasem ta choroba rozpoczyna się głównie u ludzi młodych, między 18. a 30. rokiem życia.
Szymon był pewny, że w jego telefonie komórkowym jest podsłuch, bo ktoś czyha na jego życie. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to urojenia. Agnieszka słyszała w swojej głowie głosy krytykujące jej zachowanie. Była przeświadczona, że są one nadawane ze szpiegowskiego satelity umieszczonego w kosmosie, który cały czas ją obserwuje. Daniel opowiadał, że we śnie porwali go obcy i wszczepili chip do mózgu, dzięki czemu kontrolują jego myśli, zachowania i rozkazują mu, co ma robić. Magda gdy trafiła do szpitala, była przerażona, bo jak twierdziła, zbliża się koniec świata i wszyscy po kolei zaczynają już znikać, zapadając się pod ziemię.
Nazwą „schizofrenia” określa się grupę poważnych zaburzeń psychicznych, które nieleczone prowadzą do dezintegracji osobowości. Cierpi na nią ok. 400 tys. Polaków. Umysł chorego przypomina układankę, w której ktoś pomieszał klocki. Czasami choroba manifestuje się gwałtownie omamami, urojeniami i bardzo dziwnymi zachowaniami, co zawsze każe otoczeniu od razu nabrać podejrzeń i szukać pomocy. Jest jednak inny, łagodniejszy przebieg. – W początkowym – prodromalnym okresie choroby objawy są pojedyncze, krótkotrwałe i samoustępujące. Należą do nich zaburzenia nastroju, stany depresyjne, podejrzliwość, nieufność wobec innych, stany silnego napięcia emocjonalnego albo zobojętnienie, wycofanie społeczne, kilkuminutowe omamy słuchowe, gdy np. chory ma wrażenie, że słyszy jakieś głosy i rozmowy. U niektórych objawy te mogą minąć bez śladu, u innych są zapowiedzią schizofrenii – opowiada prof. Jan Jaracz z Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Geny i środowisko
W Polsce chorobę rozpoznaje się stosunkowo późno, bo po roku, dwóch latach od wystąpienia pierwszych objawów. Im wcześniej postawi się diagnozę i rozpocznie leczenie, tym lepsze rokowanie, łatwiej można uzyskać ustąpienie objawów, pacjent łatwiej też uświadamia sobie, że to, co przeżywał było chorobą, a leczenie zapobiega nawrotom. Nieleczone urojenia i omamy, które trwają tygodniami, miesiącami, a czasami nawet latami, tak wrastają w psychikę, że chory przyjmuje to jako coś naturalnego, a nie objawy zaburzeń.
Schizofrenia jest dziedziczna, choć 80 proc. chorych nie ma w najbliższej rodzinie nikogo, kto by wcześniej zmagał się z tą chorobą. Świadczy to tylko o tym, że geny odpowiedzialne za chorobę się nie ujawniły, choć były przekazywane z pokolenia na pokolenie. – Gdy choruje jeden z rodziców, to prawdopodobieństwo, że zachoruje także jego dziecko zwiększa się do kilkunastu procent. Jeśli chorują oboje rodzice to ryzyko rośnie 40 razy w porównaniu z dziećmi zdrowych rodziców. Jeżeli jedno z bliźniąt jednojajowych zachoruje na schizofrenię, to ryzyko, że choroba rozwinie się u drugiego, wynosi 50–60 proc. Na predyspozycje genetyczne muszą się jednak nałożyć np. powikłania okołoporodowe, nieprawidłowości w rozwoju mózgu, zdarzenia stresujące czy zażywanie narkotyków. Trudno przewidzieć, co będzie tym wydarzeniem uruchamiającym wystąpienie choroby – mówi prof. Jan Jaracz.
Czworonóg na smutki
Kiedyś mieliśmy ograniczony dostęp do nowoczesnych terapii, teraz to się zmieniło. Wszystkie leki stosowane na Zachodzie są także dostępne w Polsce i są refundowane. Leczenie nie zawsze musi rozpoczynać się w szpitalu, chyba że pacjent ma ostre objawy psychozy, które mogą zagrażać choremu lub rzadziej jego otoczeniu. To jednak skrajne przypadki. Chorobę bardzo często rozpoznaje się i leczy w warunkach ambulatoryjnych.
Drżenie, ślinotok, otępienie to skutki uboczne leków psychotycznych pierwszej generacji, tzw. neuroleptyków dziś rzadko już stosowanych. To głównie z ich powodu połowa chorych na schizofrenię samowolnie przerywała terapię, bojąc się stygmatyzujących skutków leczenia bardziej niż objawów choroby. Obecnie w terapii dominują atypowe leki przeciwpsychotyczne, których działania uboczne są znacznie mniej uciążliwe, a więc są bardziej akceptowane. Dużo pacjentów nie ma żadnych przykrych objawów, niektórzy, mogą np. przybierać na wadze lub mieć zaburzenia gospodarki lipidowej. Jeśli chory reaguje na dany lek w ten sposób, zawsze można jednak przepisać inny z podobnej grupy, po którym nie ma takich dolegliwości. Oczywiście nadal pewna grupa chorych jest niezadowolona z leczenia i je przerywa, ale to problem nie tylko pacjentów ze schizofrenią. Lekarze wszystkich specjalności spotykają się z pacjentami, którzy przerywają terapię, np. nie biorąc insuliny, skracają czas przyjmowania antybiotyków, rezygnują z chemioterapii czy nie chcą regularnie brać leków obniżających nadciśnienie tętnicze krwi. Oczywiście także pewna grupa chorych na schizofrenię nie chce się podporządkować zaleceniom lekarzy, ale rzadziej jest to związane ze skutkami ubocznymi leków.
Oprócz farmakoterapii w leczeniu schorzenia ważne są dobre relacje rodzinne – wsparcie emocjonalne i wiedza na temat choroby. W leczeniu pomóc może także bliskość czworonoga, zwłaszcza psa. Opieka nad zwierzęciem, obserwacja jego zachowań, głaskanie i zabawy sprawiają, że osoby cierpiące na schizofrenię stają się mniej apatyczne, otwierają się, zaczynają czerpać więcej radości z życia.
Nie tylko samobójstwa
Ocenia się, że w krajach rozwiniętych schizofrenia „skraca życie” osoby chorej o ok. 15–25 lat w porównaniu z populacją ogólną. Na ten problem zwrócił uwagę m.in. dr Tomasz Szafrański z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, w artykule opublikowanym w czasopiśmie „Terapia” trzy lata temu. Umieralność wśród pacjentów jest co najmniej dwa razy większa niż w populacji ogólnej, aż 40 proc. wynika ze zwiększonej częstości samobójstw i wypadków. Pozostałe przyczyny to umieralność z powodu chorób somatycznych, np. choroby sercowo-naczyniowe, upośledzenie czynności płuc, choroby układu pokarmowego i zakaźne. Powodem jest m.in. to, że wielu chorych na schizofrenię nie dba o swoje zdrowie, nie przestrzega zaleceń lekarskich, trudno im zmienić styl życia. Wielu chorych ma zmniejszoną wrażliwość na ból, co może maskować dolegliwości i opóźniać rozpoznanie chorób. „Działania profilaktyczne, rzetelne badanie stanu somatycznego, monitorowanie czynników ryzyka, wczesne wykrywanie i leczenie zaburzeń mogą w istotny sposób przyczynić się do zmniejszenia wysokich wskaźników umieralności na choroby somatyczne u chorych na schizofrenię” – pisze w artykule dr Tomasz Szafrański.
Dziwactwa można polubić
W powszechnej opinii chory na schizofrenię jest niebezpieczny. Mało kto chce z nim pracować, koło niego mieszkać. Tymczasem odsetek pacjentów cierpiących na schizofrenię, którzy popełniają przestępstwo, jest taki sam jak odsetek osób niecierpiących na schizofrenię, wchodzących w konflikt z prawem. Co prawda nie zawsze z chorym można się łatwo porozumieć, czasami zdarza im się zachowywać niestandardowo, ale są wrażliwi, z całą pewnością można ich polubić, zaakceptować ich pewne dziwaczności, które mogą się nawet czasami wydać interesujące. Praca jest dla nich bardzo ważna, bo to także element terapii.
– Pacjentów można podzielić na mniej więcej trzy równe grupy. Pierwsza to ci, u których od początku stan jest ciężki, a reakcja na leki słaba. Ci chorzy nie mogą wrócić do pracy, wymagają pomocy i opieki. Następna grupa to ci, u których sukces terapeutyczny jest lepszy, choć też nie taki, jak byśmy chcieli. Ostatnia grupa to chorzy, którzy dobrze reagują na leczenie. Jeśli są pod stałą opieką lekarzy, biorą leki, to nie mają zaostrzeń choroby, mogą sprawnie funkcjonować, pełnić nawet bardzo odpowiedzialne funkcje, np. wykładowców akademickich czy być uznanymi artystami – mówi prof. Jan Jaracz.
Nie bójmy się chorych na schizofrenię, nie odsuwajmy się od nich, nie zrywajmy kontaktów. Osoby, które wyszły z kryzysów psychicznych bardzo chcą pracować i chętnie się uczą. W przypadku poszczególnych osób skutki dyskryminacji społecznej mogą być dramatyczne. Może ona spowodować nawrót choroby, opóźnić powrót do zdrowia lub znacznie pogorszyć stan chorego. Pamiętajmy o tym, gdy na dźwięk słowa „schizofrenia” odwrócimy się do chorego plecami.