Anna i Jarosław Przeperscy wiedzą, że rodzina jest najważniejsza – sami są szczęśliwymi rodzicami pięciorga dzieci. Ale nie skupiają się na sobie, wspierając także innych. To dzięki nim od kilku lat w Toruniu działa Fundacja „Nadzieja dla Rodzin”, która pomogła już tysiącom osób w całym kraju.
Przeperscy mieszkają, tak jak tysiące torunian, na jednym z największych blokowisk miasta. Ich przytulnie urządzone mieszkanie w pomysłowy sposób dostosowane jest do potrzeb siedmioosobowej rodziny. Każdy z jej członków ma swoją przestrzeń, chłopcy: 14-letni Tymoteusz i 10-letni Antoni, naprzeciw nich 12-letnia Urszula, a w pobliżu sypialni rodziców znajduje się królestwo 6-letniej Klary i o dwa lata młodszej od niej Melanii. Sercem domu jest pokój z dużym stołem oraz przytuloną do narożnika szafką, na której stoi ikona Jezusa. To przy niej rodzina wspólnie zaczyna każdy dzień.
Urodziny Jezusa
Podczas Wigilii w mieszkaniu Przeperskich będzie jednak znacznie gwarniej i ciaśniej, bowiem do stołu zasiądą też dziadkowie oraz siostra i brat Ani, także rodzice wielodzietnych rodzin. − Logistycznie to naprawdę spore wyzwanie, ale dla nas jest ważne, żebyśmy tego dnia wszyscy byli razem − przyznaje Ania. Ich najbliższa rodzina mieszka w Toruniu, stąd dwa świąteczne dni to tradycyjnie swoiste „kolędowanie” od jednego domu do drugiego. − Samo Boże Narodzenie traktujemy jako zwieńczenie szczególnego okresu. Dbamy o to, aby dobrze przeżyć cały Adwent, czas przygotowania, zwłaszcza duchowego na przyjście Pana i staramy się, żeby dzieci też miały w tym swój udział. Jesteśmy rodziną, to jest dar, który dał nam Bóg i dlatego mamy na Niego oczekiwać razem, wzajemnie pomagając sobie w drodze do zbawienia – tłumaczy Ania. Świąteczną atmosferę chłoną więc przez wiele poprzedzających Wigilię dni, wspólnie robiąc ozdoby choinkowe czy piekąc pierniczki. – Oprócz zewnętrznej oprawy świąt, w naszej rodzinie nie może zabraknąć także ich religijnego przeżywania. Uczymy dzieci, że święta to nie tylko prezenty i choinka, choć mamy świadomość, że na prezenty szczególnie czekają. Wzajemne obdarowywanie się to w sumie piękny i radosny zwyczaj, ale chcemy, żeby dzieci pamiętały, że to są urodziny Pana Jezusa – zaznacza Jarek, dodając, że w domu mają też miłą tradycję pisania przez dzieci listów do św. Mikołaja, w których dziękują mu za upominki. Zostawiają je potem w butach w dniu jego imienin, a on zabiera je, kiedy „podrzuca” drobne prezenty.
Jak przyznają małżonkowie, cenią świąteczną tradycję i nie szukają jakichś szczególnych urozmaiceń. − Podczas wigilii dzielimy się opłatkiem i czytamy słowo Boże. Jest też krótkie wprowadzenie do istoty tych świąt. Nie chodzi oczywiście o to, żeby głosić dzieciom jakieś wielkie katechezy, ale by wykorzystać ten moment na przekazanie głębszych treści – zauważa Jarek. Dzieci zapytane o ulubioną potrawę chórem odpowiadają: „Pierogi!”. − Sporo ich muszę zrobić, żeby dla wszystkich starczyło – dopowiada, śmiejąc się Ania.
To nie przypadek
Małżeństwem są od 15 lat. Wszytko zaczęło się, kiedy Ani, gdy wychodziła ze spotkania u wspólnych znajomych, odjechał ostatni autobus i trzeba ją było odwieźć do domu na drugi koniec Torunia. Po czasie okazało się, że wszystko było ukartowane przez gospodarzy, bo widzieli, że między nimi coś zaiskrzyło. – Jarek, jak na dżentelmena przystało, szarmancko zaproponował, że odwiezie mnie swoim samochodem. Kojarzyliśmy się z działających w Toruniu katolickich wspólnot, więc wiedziałam, że jest to człowiek godny zaufania, z którym można wieczorem wrócić do domu. I tak to odwożenie trwa do dziś – mówi Ania. Opowiadając o początkach swojej znajomości wolą jednak podkreślać jej Boży wymiar. − Modliłem się o dobrą żonę, ale w pewnym momencie powiedziałem sobie: przestaję, pozostawiam tę sprawę Bogu, będzie tak, jak ma być. I jak się później okazało, Ania w tym właśnie momencie zaczęła się modlić o dobrego męża. Stąd mamy pewność, że nasze spotkanie to nie przypadek, ale Boża opatrzność – stwierdza Jarek.
Będąc już małżeństwem zaczęli szukać dla siebie wspólnoty, aż w końcu trafili do Domowego Kościoła, gałęzi rodzinnej Ruchu Światło-Życie. − Dzisiejszy świat jest raczej mało przyjazny rodzinie, zwłaszcza katolickiej. Potrzebne jest więc jej środowisko, w którym może wzrastać, ale też po prostu poczuć się normalnie, porozmawiać z osobami o takim samym światopoglądzie, podzielić się swoim sprawami czy nawet problemami i poszukać wsparcia.
Gdy wychowuje się dzieci...
A dobre środowisko jest istotne szczególnie wtedy, gdy wychowuje się dzieci. – Świat wywiera na rodziców dużą presję, lansując różne modele wychowania. My staramy się budować na naszej intuicji, jest u nas sporo miejsca na spontaniczność – przyznaje Jarek, a Ania zaraz dodaje, że najważniejsze to mieć z dziećmi dobre relacje. − Zanim nasze starsze dzieci zaczęły wchodzić w wiek nastoletni, staraliśmy się z nimi zaprzyjaźnić, stawiając na prawdomówność i szczerość, oczywiście obustronną. Teraz cenimy sobie to, że dzieci przychodzą do nas i opowiadają o swoich przeżyciach, świecie rówieśników czy o szkole – podkreśla Ania. Jak przyznaje, swoje dzieci dzieli na starszaki i na młodsze. − W przypadku najmłodszych Klary i Melanii moje macierzyństwo było już inne. Byłam jako mama spokojniejsza, bardziej pewna siebie. Myślę, że miało to też pozytywny wpływ na dzieci.
Jarka ojcostwo z kolei dzieli się na okres „przed” i „po” przeczytaniu książki Dzikie serce Johna Eldredge’a. – Jej lektura była dla mnie rzeczywiście przełomem. Ta książka pokazała mi, że nie ma się co bać bycia mężczyzną – wyznaje Jarek, zauważając, że dzisiaj brakuje mężczyzn, którzy potrafiliby zawalczyć o swoją kobietę, rodzinę, ale też patrząc dalej, o kraj.
Całą rodziną
Najstarszy z rodzeństwa, Tymek, który jest uczniem drugiej klasy gimnazjum, odkrył w sobie pasję do tworzenia filmów i zgłębiania historii. Łącząc je obie, podjął się ostatnio nakręcenia i zmontowania filmu kostiumowego opowiadającego historię toruńskiego zamku Krzyżaków. – Będzie on pokazywał także to, jak się kiedyś żyło na zamku. Udostępniono nam jego pomieszczenia, użyczono też stroje, a o bycie aktorami poprosiłem moje koleżanki i kolegów z klasy – wymienia. Ulka natomiast bardzo lubi konie, które są jej hobby od dawna. Kilka miesięcy temu odważyła się dosiąść końskiego grzbietu i odtąd jeździ regularnie. Mimo że nastolatki chętnie spędzają czas realizując swoje pasje, lubią też wychodzić razem z całą rodziną. Przeperscy mają bowiem zwyczaj wybrania się wspólnie raz w miesiącu np. do pizzerii. Ania przyznaje jednak, że nie zawsze jest tak „landrynkowo”. Czasami ich dzieci po prostu się kłócą. − Wtedy, załamana, uświadamiam sobie, że tak bywa we wszystkich rodzinach. I zaraz potem przypominam sobie, że mimo wszystko zależy im na tym, żebyśmy spędzali czas razem.
Dawać ludziom nadzieję
Ania, która z wykształcenia jest psychoterapeutką, po urodzeniu Antosia zdała sobie sprawę, że w jej przypadku godzenie życia rodzinnego i pracy zawodowej kłóci się ze sobą. − Bez żalu podjęłam więc decyzję o odejściu z pracy. Zrezygnowałam też z doktoratu, który robiłam i zajęłam się dziećmi i domem – wspomina. Kiedy podrosły młodsze dziewczynki, stwierdziła z kolei, że nadszedł moment, aby „wyjść na zewnątrz”. − Dziś pracując z dorosłymi w Fundacji „Nadzieja dla Rodzin” wiem, że dużo z tego, co mogę dawać innym, to nie tyle kwestia wykształcenia, ile mojego doświadczenia życiowego – podkreśla Ania, która najczęściej pomaga innym rozwiązywać problemy małżeńskie. − One zazwyczaj okazują się wierzchołkiem góry lodowej. Gdzieś pod tym wszystkim drzemie depresja, która zbiera obecnie wielkie żniwo. Bywa, że bierze się z wcześniejszych, trudnych doświadczeń: z dzieciństwa lub okresu dorastania, ale też z problemów, którymi nikt w odpowiednim czasie się nie zajął, takimi jak nieprzepracowana żałoba czy aborcja – tłumaczy.
Jarek po skończeniu pedagogiki pracował w domu dziecka. To właśnie nabyte tam doświadczenia zainspirowały go do założenia w 2008 r. fundacji. − W domu dziecka zobaczyłem niewydolność systemu. Jako wychowawca starałem się coś zrobić, ale nie dało się po prostu przeskoczyć pewnych rozwiązań legislacyjnych. Fundacja więc to taki mój pozytywny bunt – przyznaje Jarek, dodając, że poprzez jej działalność chce dawać ludziom nadzieję i pokazywać, że mogą coś w swoim życiu zmienić.
Wspólnie szukając rozwiązań
Pierwszym zadaniem, jakie postawiła przed sobą fundacja, jest praca z rodzinami, których dzieci już przebywają w domach dziecka, albo właśnie mają do nich trafić. Do dziś dzięki ofiarnej pracy, obecnie pięciu etatowych pracowników i około stu wolontariuszy w całej Polsce, udało się jej zapobiec umieszczeniu w domu dziecka prawie trzystu dzieci. − Wierzymy, że rodzina jest miejscem, w którym dzieci są najszczęśliwsze i nic nie może jej w pełni zastąpić – przekonuje założyciel i prezes Fundacji „Nadzieja dla Rodzin”. Duży nacisk kładzie ona na współpracę z ośrodkami pomocy społecznej i powiatowymi centrami pomocy rodzinie. − Moim zdaniem współpraca z samorządem jest niezbędna. Jeżeli chcemy zmieniać rodziny w lokalnym środowisku, musimy dotknąć tą zmianą także pracowników socjalnych, współpracować z nimi i zachęcać ich do innej, efektywniejszej pracy. Ale możemy także wiele nauczyć się od nich, bowiem mają ogromne doświadczenie − zauważa Jarek, który od trzech lat ma wykłady ze studentami Wydziału Pedagogicznego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu przygotowującymi się do tego, aby być pracownikami socjalnymi.
W swojej pracy z rodzinami stosuje przeniesioną na polski grunt z Zachodu, gdzie z powodzeniem funkcjonuje, metodę pod nazwą „Konferencja Grupy Rodzinnej”. Odwołuje się ona, jak wyjaśnia, do siły samej rodziny, która pomaga, pomimo przeżywanych trudności, w tym, by dzieci mogły pozostać w swoich rodzinnych domach. − Ta siła bierze się stąd, że zapraszamy na wspólne spotkanie wielu członków rodziny: babcie, ciocie, czasami sąsiadów. Krótko mówiąc, staramy się zgromadzić rodzinę, żeby wspólnie poszukać rozwiązań danej sytuacji. Kiedy bowiem ktoś ma problem, najczęściej nie ma już siły, żeby samemu sobie z nim poradzić – tłumaczy Jarek. To właśnie m.in. w ten sposób fundacja pracowała już z prawie 800 rodzinami w wielu miejscach Polski.
Dla dużych rodzin
Dwa lata temu fundacja rozpoczęła także podejmowanie działań na rzecz rodzin wielodzietnych. − Uważam, że rodziny wielodzietne, których jest w Polsce ponad milion, mają w sobie olbrzymi potencjał, z którego trzeba korzystać – stwierdza jej założyciel. Stąd najpierw zrodził się w fundacji pomysł toruńskiej Karty Dużej Rodziny, która została przyjęta w lipcu ubiegłego roku uchwałą Rady Miasta. Karta ta pozwala już ponad czterystu rodzinom z Torunia korzystać w wielu miejscach ze zniżek i rabatów.
Jednym z ostatnio zrealizowanych pomysłów Fundacji „Nadzieja dla Rodzin” jest portal dla rodzin wielodzietnych www.duzarodzina.pl oraz pismo o tej samej nazwie. Jego pierwszy numer ukazał się we wrześniu tego roku. − Pomyśleliśmy, że rodzinom wielodzietnym należy się taki tytuł, który doceni ich trud, ale też będzie pewną platformą wymiany doświadczeń. Chcemy również przełamywać funkcjonujące wokół nich negatywne stereotypy. W tym celu staramy się docierać z pismem do samorządów i także przez to wpływać na kreowanie polityki społecznej – wyjaśnia Jarek, który liczy na to, że „duzarodzina.pl”, zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej, będzie wsparciem dla polskich rodzin.