Logo Przewdonik Katolicki

Nieznane oblicze wojny

Błażej Tobolski
Fot.

Ulica Przemysłowa w Łodzi ten adres powinniśmy dobrze zapamiętać. Czas bowiem najwyższy uświadomić sobie, co się pod nim kryło: obóz prewencyjny dla młodych Polaków istniejący w latach 19421945. Zginęły tam setki polskich dzieci, o których jeszcze do dziś mało kto wie. Najwyższy czas poznać i upamiętnić ich losy.

Ulica Przemysłowa w Łodzi – ten adres powinniśmy dobrze zapamiętać. Czas bowiem najwyższy uświadomić sobie, co się pod nim kryło: obóz prewencyjny dla młodych Polaków istniejący w latach 1942–1945. Zginęły tam setki polskich dzieci, o których  jeszcze do dziś mało kto wie. Najwyższy czas poznać i upamiętnić ich losy.

Wojna ma różne oblicza. Kiedy podczas niej giną żołnierze, z szacunkiem chylimy głowy nad ich bohaterstwem, walcząc, wypełniali bowiem swoją powinność. Kiedy z kolei na wojnie celowo morduje się bezbronnych, taka zbrodnia wojenna nas przeraża. Ale gdy skazuje się dzieci na śmierć, często powolną, w obozie koncentracyjnym, gdzie panują nieludzkie warunki, wcześniej odłączając je od rodziców, trudno znaleźć słowa, które opiszą takie bestialstwo. Jednak trzeba o tym mówić publicznie i głośno,
by zachować pamięć o tragedii polskich dzieci, której doświadczyły w Łodzi podczas II wojny światowej.

Pęknięte serce

Dzisiaj Bałuty to jedna z dzielnic tego miasta, z blokami, sklepami, tramwajami. W czasie okupacji hitlerowskiej właśnie tam, w rejonie ul. Przemysłowej, umiejscowiono obóz dla polskich dzieci. Wydzielono go z terenu łódzkiego getta, izolując w ten sposób to miejsce kaźni jeszcze bardziej od świata zewnętrznego. Na początku grudnia 1942 r. trafił tu pierwszy z transportów małych więźniów pochodzących m.in. z Wielkopolski, Śląska, Pomorza, Mazowsza i z samej Łodzi. Po wojnie na terenie byłego obozu dla dzieci powstały bloki mieszkalne, stąd niewiele zachowało się po nim świadectw na tym terenie. Niewiele też mówiono o tym, czym było to miejsce. Dopiero pod koniec lat 60. narodziła się myśl, by upamiętnić dziecięce męczeństwo, w efekcie czego w 1971 r. odsłonięto w pobliskim parku (dziś im. Szarych Szeregów) niezwykle wymowny pomnik Martyrologii Dzieci. Monument usytuowany nieopodal terenu byłego hitlerowskiego obozu nazywany jest również pomnikiem Pękniętego Serca. Przedstawia on bowiem postać wychudzonego, nagiego chłopca właśnie na tle pękniętego serca.

Przywrócić pamięć

To pod tym pękniętym sercem zakończyły się tegoroczne, odbywające się na początku listopada, uroczystości upamiętniające ofiary obozu „przy Przemysłowej”. Łodzianie przybyli tu, po Mszy św. sprawowanej w katedrze przez abp. Marka Jędraszewskiego, w modlitewnym marszu, podczas którego niesiono zdjęcia dzieci – więźniów tego złowrogo brzmiącego Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Odmawiając Koronkę, polecano Bożemu miłosierdziu zarówno ofiary, jak i katów, do czego zachęcał metropolita łódzki. Zaapelował on również, by przywrócić Polakom pamięć o dzieciach z niemieckiego obozu w Łodzi, gdyż współcześnie brakuje jej w powszechnej świadomości, także mieszkańców miasta. Zgromadzeni podjęli też próbę otoczenia dawnego terenu obozu żywym łańcuchem. – Tym razem było nas za mało, żeby objąć to miejsce – zauważył później abp Jędraszewski, który poprowadził sznur dzieci wokół obrysu miejsca kaźni.

Powstałe w latach 70. publikacje, a nawet film pt. Twarz anioła, którego bohaterem jest chłopiec, jeden z więźniów obozu, działania edukacyjne łódzkiego IPN-u czy też Izba Pamięci w pobliskiej Szkole Podstawowej nr 81 im. Bohaterskich Dzieci Łodzi, to wciąż jeszcze za mało, żeby odpowiednio nagłośnić fakt istnienia tego obozu. A jest to część naszej wojennej historii nie mniej ważna niż inne. Tym bardziej przerażająca, że dorośli potrafili zgotować tu dzieciom piekło.

Dzieci do usunięcia

Tak naprawdę winą tych dzieci było to, że urodziły się Polakami. Dlatego też, pod różnymi pretekstami, trafiały do obozu „wychowawczego”, a właściwie – zagłady. Okupanci nie myśleli o wychowaniu ich na dobrych Niemców, co było przecież, w ich mniemaniu, niemożliwe. Dla Hitlera i jego aparatu terroru stanowiły rasę „podludzi”, a wiek czynił je niezdolnymi do efektywnej pracy dla rasy „panów”. Ci z kolei potrzebowali dla siebie Lebensraum – przestrzeni życiowej, więc także polskie maluchy musieli usunąć, żeby zrobić miejsce dla własnych. Takie barbarzyńskie działania budziły sprzeciw i odrazę ówczesnych, kiedy w końcu uwierzyli, że mogło do nich dojść w centrum cywilizowanej zdawałoby się Europy. Ufam, że przerażają nas i dzisiaj. A może jednak niekoniecznie? Czym jest bowiem jeden hitlerowski lager z tysiącami małych więźniów, kiedy w krajach Unii Europejskiej rocznie morduje się (czy używając innej terminologii: usuwa) milion dzieci rocznie? Wielu łatwiej wydaje się na nie wyrok, bo nie zdążyły się jeszcze narodzić...  

 


Spojrzenie za kolczaste druty

 

Z dr. Tomaszem Toborkiem, kierownikiem Referatu Badań Naukowych Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej łódzkiego Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Błażej Tobolski.

 

Czy obóz przy ul. Przemysłowej to jedyny lager dla dzieci na terenie okupowanej Polski?

– Niemcy stworzyli więcej obozów, o różnym charakterze, przeznaczonych dla dzieci, m.in. germanizacyjny w Kaliszu czy rasowy przy ul. Spornej w Łodzi, gdzie selekcjonowano dzieci nadające się do germanizacji. Ten przy ul. Przemysłowej, powołany zarządzeniem szefa Gestapo Heinricha Himmlera, był jedynym w swoim rodzaju, choć prawdopodobnie istniały plany, aby utworzyć ich więcej. Sama jego nazwa nie jest do końca jasna. Tłumacząc dosłownie z języka niemieckiego, byłby to, można powiedzieć, obóz przechowawczy. Sądząc jednak po jego charakterze, miał on być rodzajem obozu prewencyjnego. Rzekomo przeznaczony był dla polskiej młodzieży uważanej za zdeprawowaną i zdegenerowaną, aby odizolować ją od młodzieży niemieckiej, na którą, jak uważano, miała mieć zły wpływ.

 

Kto do niego trafiał?

– Zdarzało się oczywiście, że do obozu kierowano za rozmaite wykroczenia czy nawet przestępstwa, ale były to nieliczne przypadki. W zdecydowanej większości trafiały do niego dzieci, które w warunkach wojennych popełniały drobne „przestępstwa”, jak np. nielegalne nabycie kart żywnościowych czy zerwanie w sadzie jabłek. Bardzo często podawanym w dokumentach powodem zatrzymania było po prostu „wałęsanie się”, co stanowiło znakomity pretekst do osadzenia w obozie dzieci osób zatrzymanych, wywiezionych na roboty przymusowe do Niemiec czy Polaków angażujących się w działalność niepodległościową, którzy stracili życie bądź wywieziono ich do obozów koncentracyjnych. Pierwotnie miały tu trafiać jedynie dzieci nastoletnie, jednak próg wieku obniżono do 6 lat, a zdarzało się, że osadzano w nim dzieci jeszcze młodsze.

 

Jak wyglądała obozowa rzeczywistość?

– Z pewnością nie był to obóz pracy, który miał w jakiś sposób wychowywać. Panowały w nim niesłychanie trudne warunki sanitarne i żywieniowe, które same w sobie były przyczyną wielu zgonów. Mnóstwo dzieci, zmuszanych do pracy ponad siły, zmarło z powodu wycieńczenia, głodu i chorób. Także sadystyczni „wychowawcy”, co zostało udowodnione, w bezpośredni sposób zamordowali kilkanaścioro dzieci. Trzeba jasno powiedzieć, że był to po prostu jeden ze sposobów eksterminacji narodu polskiego.

 

Muszę jeszcze zapytać o smutne statystyki...

– Bardzo trudno podać nam dzisiaj, kiedy nadal poszukujemy dokumentów dotyczących obozu, dokładne liczby. Nie zmienią one jednak cierpienia tych dzieci i bestialstwa ich oprawców. Szacujemy natomiast, że przez obóz przewinęło się 10–12 tys. dzieci, z czego od kilkuset do 3–4 tys. zmarło. Co prawda zgonów potwierdzonych z imienia i nazwiska mamy „jedynie” ponad 180, ale wiemy, że to zafałszowane statystyki. Niemcy bowiem nie wykazywali w nich np. zmarłych na tyfus, będący najczęstszą przyczyną śmierci.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki