Takim właśnie był Józef Cybichowski, który posługę biskupa pomocniczego archidiecezji gnieźnieńskiej pełnił w latach 1867–1887. On oprócz duszpasterstwa miał jeszcze jedną wielką pasję – rośliny.
Walczący o polskość
Urodził się w Objezierzu wiosną 1828 r. jako syn tamtejszego nauczyciela Stanisława. Najpierw uczył się w miejscowej szkole u swojego ojca, później w Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Po maturze wstąpił do seminarium duchownego. Studiował teologię w Bonn i Monachium, a w listopadzie 1852 r. w Gnieźnie przyjął święcenia kapłańskie.
Pracę kapłańską rozpoczął jako wikariusz w Gnieźnie, ale już półtora roku później został wykładowcą nauk biblijnych i języka hebrajskiego w poznańskim seminarium duchownym. W 1860 r. mianowano go proboszczem w chodzieskiej farze, gdzie pracował przez sześć lat. Następnie, na początku 1867 r. został rektorem seminarium duchownego w Gnieźnie – wśród jego wychowanków był m.in. ks. Piotr Wawrzyniak, nazywany niekoronowanym królem Polski. W październiku tegoż roku ks. Cybichowski otrzymał sakrę biskupią.
Był to czas zaborów, a arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski był wówczas abp Mieczysław Ledóchowski. Trwał kulturkampf, a prymas mianował swoich urzędników diecezjalnych wbrew zaleceniom niemieckich władz, nie godził się na zniesienie języka polskiego w nauczaniu religii ani na państwową kontrolę kształcenia księży. Seminarium zostało więc przez władze pruskie zamknięte, a na arcybiskupa nałożono wysokie kary finansowe. Nie zaprzestał on jednak swojej działalności na rzecz utrzymania niezależności Kościoła od państwa, co w 1874 r. skończyło się dramatycznie – uwięzieniem prymasa w Ostrowie Wielkopolskim.
Pod nieobecność prymasa bp Cybichowski został tajnym administratorem archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej. Podobnie jak prymas bronił praw Polaków wobec zalewu germanizacji. W końcu i jemu wytoczono proces, skazano na karę więzienia i wydalono z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Kiedy próbował wrócić do Gniezna, aresztowano go i osadzono w więzieniu. Po zwolnieniu resztę życia spędził, pracując przy gnieźnieńskiej katedrze. Zmarł wczesną wiosną 1887 r., nie doczekawszy swoich 59. urodzin.
Florysta
Wydaje się, że do tak zacnego życiorysu, pełnego nauki, walki o polskość i wiarę, trudno dopisać coś jeszcze. A jednak można. W wolnych chwilach bowiem bp Cybichowski uprawiał w Gnieźnie ogródek, a w nim kwiaty. A kiedy jeździł po świecie, najpierw patrzył pod nogi, w poszukiwaniu ciekawych roślin. Później zrywał je delikatnie i wkładał między karty brewiarza, potem suszył, opisywał. W ten sposób powstał największy bodaj i najbardziej wartościowy zielnik w Wielkopolsce.
Poza tym, że był biskupem, Cybichowski był bowiem florystą amatorem. Rośliny do swojego zielnika zbierał w czasie podróży po Wielkopolsce i Tatrach, po Węgrzech, Szwajcarii, Włoszech, Francji i Algierze. Trudno dziś trafić na ślady jego pracy – ostatnie opracowanie na ten temat pochodzi jeszcze sprzed II wojny światowej, z roku 1933. Wtedy to, przy porządkowaniu starych zielników, odziedziczonych przez poznański uniwersytet po pruskiej Akademii, odnaleziono niezwykle bogate zbiory roślin śródziemnomorskich i tych z terenów Wielkopolski – z okolic Objezierza, Gniezna, Chodzieży i Poznania. Zielnik prowadzony był starannie, choć niejednolicie, zdarzały się notatki robione na firmowym papierze z jakiegoś hotelu, na zużytych kopertach czy nawet na biletach tramwajowych. Część roślin zbierał bp Cybichowski w różnych stanach rozwoju, notując przy tym szczegółowo miejsce ich zebrania: „ogród Seminarium Duchownego” lub „w ogrodzie księdza Stasia”. Czasem zasuszonym zbiorom towarzyszą zupełnie prywatne notatki – na przykład, że okaz czosnku zielonawego (Allium oleraceum) zebrany został przy okazji pogrzebu niejakiego pana Rajewskiego, ojca sędziny Chełmickiej. Część notatek stanowią skróty, czytelne zapewne wyłącznie dla samego ich autora.
W seminarium i na strychu
Ci, którzy w latach 30. XX w. odkryli na nowo zielnik bp. Cybichowskiego, twierdzili, że jego bogactwo, dokładność oznaczeń i drobiazgowość spostrzeżeń świadczyły o tym, że autor zielnika śmiało mógłby zostać botanikiem światowej sławy. Nie został, bo nie chciał. Swoją pracą nie dzielił się z zawodowcami i nie szukał sławy, uważał się za pasjonata – i tylko pasjonata natury. Nie był specjalnie towarzyski, mało udzielał się publicznie, prowadził życie ascetyczne, a ożywiał się prawdziwie tylko wówczas, gdy udało mu się znaleźć kolejną przyrodniczą ciekawostkę.
Kiedyś ponoć alumni seminarium postanowili zrobić mu dowcip i z okazji imienin podarować mu jajo nietoperza. Nieszczęsny delegat, który nie miał pojęcia o rozmnażaniu tych ssaków, poszedł do rektora w imieniu kleryków – i nie tylko najadł się wstydu, ale oprócz brewiarza i świętych ksiąg studiować musiał potem podręczniki przyrody. Zapewne na zawsze już zapamiętał, że nietoperze są żyworodne.
Po śmierci bp. Cybichowskiego jego liczący ponad sto wzorowo prowadzonych tek zielnik trafił – zgodnie z testamentem autora – do gnieźnieńskiego gimnazjum, a później jego rodzimego Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Następnie znalazł się w zbiorach Muzeum Cesarza Fryderyka, a kilka lat później, wraz z kustoszem zbiorów owego Muzeum, prof. dr. Pfuhlemem, trafił do Akademii. Wreszcie, gdy w 1913 r. prof. Pfuhlem zmarł, zielnik wylądował na strychu, na którym w czasie I wojny światowej urządzono niemiecki szpital. Zbiorami ponownie zainteresowano się, gdy tworzono Uniwersytet Poznański. Wiele roślin odrzucono – część była zniszczona przez czas, część przez złe zasuszenie. Wiele z nich zdołano jednak ocalić i wcielić do wielkiego zielnika Zakładu Botaniki Systematycznej. Co stało się z nimi dalej – nie wiadomo. Po II wojnie światowej ślad po niezwykle ciekawym i bogatym zielniku bp. Cybichowskiego ginie.
Chodzieski ślad
Ślad po samym biskupie pozostał jednak w Chodzieży. W tamtejszym kościele św. Floriana znajduje się pamiątkowa tablica, upamiętniająca ówczesnego proboszcza i wydarzenie, którego był uczestnikiem. Działo się to w 1862 r. we wsi Zacharzyn. Augusta Goeler, dziesięcioletnia dziewczynka z protestanckiej rodziny, została opętana przez złego ducha. Pastorzy pozostawali bezradni, wezwano więc katolickiego proboszcza, ks. Cybichowskiego. „Przybywszy na miejsce podszedłem do łóżka dziewczęcia, wziąłem je za rękę bezwładną i zapytałem po kilka razy: Augusto, cóż to – co ci braknie, znasz mnie, jesteś chora? Na to nie otrzymałem przecież żadnej odpowiedzi – twarz tego dziewczęcia była śmiejąca się, jakby do przymilenia, ale ta fizjonomia śmiejąca się sprawiła na mnie przykre wrażenie – pisał potem ks. Cybichowski. – Nie otrzymując odpowiedzi i słysząc od przytomnych kobiet (…) że nie odpowiada to dziewczę jak się je pyta po imieniu, zapytałem: Któżże ty jesteś? Na to otrzymałem odpowiedź: czart. Na dalsze zapytanie jak się nazywasz, otrzymałem odpowiedź: Lieber (niem. wolny). (…) Na pytanie: dawno tu już jesteś była odpowiedź: od 4 lat. Matka tego dziewczęcia powiedziała mi później, że w styczniu b.r. było właśnie 4 lata jak zachorowała. (…) Zaczynałem się modlić po łacinie. (…) W ciągu tej modlitwy usłyszałem głos: już wyjdę, już wyjdę, już chcę pójść. Nie zważając na to modliłem się dalej bez przestanku do Boga Ojca przez Jezusa o władzę nad tym duchem, ale teraz już bezwarunkowo. W ciągu tej modlitwy dał się słyszeć głos dziewczęcia: Którędy mam wyjść? Na to znowu nie zważałem, ale prowadziłem modlitwę dalej i wyrzekłem po trzecie zaklęcie i rozkaz wyjścia. Znowum wszystkiego jeszcze nie dokończył, gdym słyszał: teraz idę sobie precz. W tej chwili przebudziło się dziecko z bezwładności, zaczęło stękać płaczliwie, narzekać i to głosem dziecinnym i naturalnym, a nie tym nienaturalnym, prędkim, nieco ochrypłym, w którym przytoczone odpowiedzi były mi dane. Następnie patrzało na mnie i przytomnych wyraźnie, dawało odpowiedzi, gdy się do niej mówiło per Augusto, pokazywało zupełną przytomność, pocałowało krzyż i gdym odchodził było spokojne zupełnie i bawiło się medalikiem, który mu dałem. Odtąd paroxyzm żaden już się nie pojawił. To sam widziałem i do każdego momentu przysiąc mogę” – pisał przyszły bp Cybichowski.