Rozmowa z o. Mieczysławem Łusiakiem SJ, duszpasterzem małżeństw niesakramentalnych oraz duszpasterzem małżeństw w kryzysie „Sychar” w Bydgoszczy.
Jest ojciec duszpasterzem małżeństw niesakramentalnych, ale również małżeństw w kryzysie i osób porzuconych. Jak można jednocześnie wspierać porzuconych i porzucających, którzy weszli w nowe związki?
– Duszpasterstwo osób niesakramentalnych nie zrzesza tych, którzy porzucili swoich małżonków, albo tych, na których ktoś czeka i którzy mają szansę odbudować sakramentalny związek. Są tu ludzie autentycznie skrzywdzeni, którym mimo prób nie udało się małżeństwa uratować, a potem nie umieli żyć samotnie… Mógłbym naciskać, żeby żyli sami – ale staję wobec tego, co ich łączy, wobec ich pięknej więzi na kształt małżeńskiej i wiem, że nieludzkie byłoby, a nawet nieboskie, nazwać to złem.
To, co ojciec nazywa „piękną więzią na kształt małżeńskiej”, inni nazwą wprost cudzołóstwem. Powiedzą, że równie dobrze można by założyć duszpasterstwo dla złodziei, żeby kradli dalej…
– Zrównywanie osób żyjących w związkach niesakramentalnych z ludźmi, którzy kradną czy mordują, jest niedopuszczalne. Kościół tak nie myśli. Bł. Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio wezwał duszpasterzy, by zaopiekowali się ludźmi żyjącymi w ponownych związkach i ani słowem nie wspomniał, że celem takiego duszpasterstwa ma być doprowadzenie, by owe ponowne związki się rozpadły. Przeciwnie – pisał, że należy ich wspierać, by pomimo swej sytuacji żyli po katolicku.
Zapytałem kiedyś bp. Dzięgę, członka Rady ds. Rodziny przy polskim Episkopacie, czy w polskich warunkach, gdzie istnieje instytucja separacji sądowej, mam prawo w określonej sytuacji powiedzieć, że bardziej wskazany jest rozwód niż separacja. Usłyszałem, że nie ma generalnej zasady, i że każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie, tak są skomplikowane. Znam sytuacje, gdzie odmowa rozwodu oznaczałaby dla kobiety zemstę, upokorzenia i znęcanie się psychiczne ze strony sakramentalnego męża. Dla niej rozwód jest formą obrony koniecznej.
Jak zatem rozumieć Jezusowe słowa: „Idź i nie grzesz więcej”? Niesakramentalni nie zmieniają swojego życia, trwają w grzechu. Czy te słowa ich nie dotyczą? A może przestajemy uznawać cudzołóstwo za grzech?
– Kościół w odniesieniu do pewnej kategorii małżeństw niesakramentalnych nie mówi o „trwaniu w grzechu”, ale o „nieprawidłowej sytuacji”, która uniemożliwia rozgrzeszenie i przystępowanie do sakramentów. To jest terminologia używana zarówno w dokumentach, jak i w wypowiedziach papieży. Owszem, z formalnego punktu widzenia oznacza ona trwanie w grzechu. Natomiast czy Bóg oceni to jako klasyczne cudzołóstwo – to już nie mnie rozstrzygać. Dekalogiem nie da się skodyfikować całej ludzkiej rzeczywistości. Kościół widzi złożoność problemu i jego niejednoznaczność, dlatego nie potępia i unika takich określeń jak „życie w grzechu”. Czasem pojawiają się one gdzieś na forach, w prywatnych rozmowach osób skrzywdzonych czy w wypowiedziach księży, którzy nigdy nie prowadzili duszpasterstwa niesakramentalnych i nie znają tych ludzi.
Czy to nie jest tworzenie środowiska, w którym niesakramentalni adorują Jezusa i jest im fajnie, jakby nic się nie stało?
– Ależ się stało! Nie są dopuszczeni do sakramentów, a to jest świadectwem dla Kościoła o wielkiej wadze sakramentu małżeństwa! Kościół widzi problem, więc nie podaje Komunii. To jest dla tych ludzi bardzo bolesne, a komfortem może to nazwać tylko ktoś, kto nigdy nie był ich duszpasterzem. Ja jestem z nimi na co dzień i wiem, że żadna adoracja czy błogosławieństwo nie zastąpią im Komunii. I oni mają w sobie wielkie pragnienie Komunii i wielką tęsknotę. Ona w nich nie wygasa, ona ich do Kościoła prowadzi, ona ich trzyma w duszpasterstwie, choć nigdy się nie spełnia. Nikt w moim duszpasterstwie nie ma poczucia, że żyje normalnie w Kościele, że nie ma problemu, że nic się nie stało!
Czyli powiedzmy wyraźnie: Kościół przez duszpasterstwo niesakramentalnych nie otwiera żadnej furtki dla rozwodów, ale raczej ratuje ze zgliszczy to, co jeszcze da się uratować?
– Zdecydowanie tak. Ci ludzie mają za sobą długą i bolesną historię. Przychodzi do mnie kobieta, która uciekła od męża, ratując swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. On po latach chce wrócić, ale ona mówi: „Nie mogę na niego patrzeć. Wybaczyłam mu, nie chcę się mścić, życzę mu jak najlepiej, ale nie umiem go pokochać!”. Mam jej powiedzieć: „Pani musi! To nieważne, co pani czuje. Ma pani z nim jeść śniadania, obiady i kolacje, przyjaźnić się z nim, spędzać wolny czas, współżyć”? Czy sakrament zastępuje wszystko? Czy automatycznie uwalnia ludzi od tego, co czują, co myślą, co mają w pamięci? Nie znam przypadku, żeby ktoś zapomniał wyrządzane mu przez lata zło tylko dlatego, że zawarł sakramentalny związek. Modlą się o to, pragną tego, ale to nie przychodzi… Ludziom wyraźnie brakuje empatii, jeśli tego nie rozumieją.
Może to po prostu syndrom starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym? My jesteśmy porządni, staramy się – a tamci zgarniają całą miłość i uwagę?
– Dokładnie tak jest. Ale proszę zwrócić uwagę: ojciec nie pyta marnotrawnego syna, czy już nigdy więcej nie odejdzie. Nie stawia żadnych warunków. Jezus mówi kobiecie cudzołożnej: „idź i nie grzesz”, ale nie mówi: „obiecaj, że nigdy już tego nie zrobisz”. Popełniamy w duszpasterstwie błąd, nie ucząc ludzi, że czym innym jest przebaczenie, a czym innym pojednanie. Niektórzy oburzają się na mnie, gdy mówię do niesakramentalnych: „Bóg wam przebaczył”. Przebaczenie jest warunkiem pojednania, ale nie jest jeszcze pojednaniem! Kobieta cudzołożna została przez Jezusa rozgrzeszona, ale czy się z nim pojednała? Czy zmieniła swoje życie? Może nie miała siły? A może chciała przez tydzień, a potem stwierdziła, że jednak nie umie żyć inaczej? Czy Jezus odwołał to, co zrobił? Żałował, że nie została ukamienowana? Mam wrażenie, że niektórzy ludzie żałują… Dekalog jest po to, żeby go przestrzegać, a nie żeby mierzyć nim innych. Rozsądzać o tym, komu się udało go przestrzegać według Bożego zamysłu, będzie On sam.
Mówimy wciąż o szóstym przykazaniu. Może problem w postrzeganiu małżeństw niesakramentalnych polega na tym, że widzimy tylko ten jeden grzech? Jest przecież jeszcze dziewięć innych…
– Ktoś żyje w takim związku, więc przestaje chodzić do kościoła i do złamanego szóstego przykazania dorzuca regularnie łamane drugie. Zaczyna szukać alternatywnych duchowości, więc łamie pierwsze przykazanie. Oddala się od chrześcijańskich wartości, przestaje dbać o więź małżeńską, dochodzi do kolejnego rozwodu, i kolejnego, i łamie szóste przykazanie po raz trzeci, po raz piąty… Sumienie się rozluźnia, jeśli chodzi o oszustwa, o kradzieże… Czy naprawdę o to właśnie nam chodzi? Bo Kościołowi o to nie chodzi. Kościół chce mimo wszystko tych ludzi ocalić, bo życie nie sprowadza się tylko do małżeństwa i seksu.
Niektórzy mówią, że ich chodzenie do takiego duszpasterstwa byłoby nieuczciwe – skoro odeszli od Boga, to ponoszą tego konsekwencje. Czy to rzeczywiście nieuczciwość? A może tylko alternatywa między „żyję jako grzesznik, ale przed Bogiem” a „żyję, jakby Boga nie było”?
– Na podstawie moich wieloletnich doświadczeń, opartych na praktyce, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że przed przyjściem do duszpasterstwa blokuje ludzi ucieczka przed świadomością, że żyją w ponownym związku. Mogą mówić, że to nieuczciwe, ale tak naprawdę nie chcą zbliżyć się do Boga, bo przed Nim musieliby stanąć w prawdzie. W świetle wszystko widać, a bez Boga mogą żyć sobie błogo, bo ich winę widać niewyraźnie. To właśnie w duszpasterstwie ludzie bardzo mocno przeżywają świadomość, jak bolesna jest ich sytuacja – ale jednocześnie odnajdują miłość Boga i nadzieję.