Strajk na Śląsku pokazał, że potrafimy mobilizować ludzi do czynnych akcji. Oby premier wyciągnął z tego wnioski – mówi Piotr Duda, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, jeden z inicjatorów nowego ruchu społecznego - Platformy Oburzonych w rozmowie z Michałem Bondyrą.
Premier Donald Tusk Platformę Oburzonych określił mianem stricte politycznej, wezwał też Was – pomysłodawców tej inicjatywy, by zdjąć maski i powiedzieć wprost, że angażujecie się w politykę. Co Pan na to?
– Bzdur nie zamierzam komentować. To właśnie dowód na to, że w Polsce partiokracja zaszła tak daleko, że niektórzy nie potrafią inaczej myśleć niż kategoriami swojej partii i trzymania się władzy. Ta tzw. Platforma Oburzonych, to w istocie spotkanie środowisk, które chcą więcej władzy dla obywateli. Dlatego przesłanie, które kierujemy do prezydenta po tym spotkaniu jest bardzo pozytywne i proste – prezydencie, chcemy zmiany przepisów o referendach ogólnokrajowych, aby politycy bardziej słuchali społeczeństwa. Słowem, chcemy zmiany konstytucji w zakresie przepisów o referendach, tak aby obywatelski wniosek o przeprowadzenie referendum nie podlegał decyzji parlamentu. I tyle!
Ostatni sondaż CBOS pokazuje, że przeciwko obecnej władzy jest 43 proc. badanych, a wcześniejszy mówi, że aż 34 proc. ludzi nie widzi w obecnych partiach swojej reprezentacji. Może z tym bytem politycznym nie jest to jednak zły pomysł…
– Jakim bytem politycznym? Wolne żarty. Co może łączyć ekologów, narodowców, środowiska lewicowe, konserwatywne, niepodległościowe czy młodzież o nieokreślonych poglądach? Łączy nas cel – więcej demokracji dla obywateli. Koniec.
Skrót inicjatywy zrzeszającej blisko 100 różnych środowisk jest tożsamy ze skrótem partii rządzącej. To przypadek?
– Jak mówi mój rzecznik, to ironiczna parafraza skrótu partii rządzącej. Nie wiem, kto tę nazwę wymyślił, ale doskonale się sprawdziła i oddaje charakter tego spotkania. Jeśli się ludzi oszukuje, to oni w końcu mogą się oburzyć. Z tym mamy dzisiaj do czynienia.
Miejsce spotkania oburzonych – historyczna hala BHP Stoczni Gdańskiej; świadek słynnych porozumień sierpniowych to także nie przypadek. Myśli Pan, że spotkanie z 16 marca może być takim zalążkiem tego, co stało się w PRL-u w pamiętnym sierpniu?
– Często ważne zdarzenia zaczynają się bardzo niepozornie. Jeśli spotkanie w hali BHP zaowocuje przywróceniem demokracji społeczeństwu, to może to być zmiana na miarę przełomu. Ale proszę pamiętać, że referenda to tylko narzędzie. Ważne, jak obywatele z niego skorzystają. Jednak jestem spokojny. Społeczeństwo mamy mądre, dużo mądrzejsze od naszej klasy politycznej.
Próbą sił dla Waszej inicjatywy był strajk generalny na Śląsku zakończony w Wielkim Tygodniu. Chodziło m.in. o wycofanie z Sejmu projektu ustawy o elastycznym czasie pracy, uzdrowieniu służby zdrowia czy zmianach w szkolnictwie. Udało się?
–Pokazaliśmy naszą determinację i udowodniliśmy, że potrafimy mobilizować ludzi do czynnych akcji. Z drugiej strony cały czas chcemy rozmawiać. To istotny sygnał, że bez dialogu będzie ulica. Oby premier wyciągnął z tego wnioski.
Likwidacja umów śmieciowych, podniesienie płacy minimalnej to postulaty nakładające też na uczciwych pracodawców dużo obostrzeń. Nie lepiej walczyć o obniżenie podatków, które zjadają 80 proc. tego, co wypracowujemy?
– My nie domagamy się zwiększania obciążeń dla pracodawców. Chcemy równego traktowania. Dzisiaj umowy śmieciowe przez to, że są znacząco tańsze, dyskryminują zatrudnianie na etat. Mamy dwa alternatywne rynki pracy, gdzie jedni mają elementarne cywilizowane prawa, drudzy są ich pozbawieni. Jedni są wyzyskiwani bez możliwości obrony, drudzy nadmiernie obciążani utrzymaniem ZUS-u i budżetu państwa. No i pracodawcy zatrudniający na śmieciówkach stanowią nieuczciwą konkurencję dla uczciwych pracodawców, którzy ponosząc te wszystkie koszty, nie są w stanie z nimi wygrywać przetargów. To jest chore. Albo wszyscy solidarnie utrzymujemy powszechny system emerytalny, albo się to wszystko zawali i do widzenia. My patrzymy na to z punktu widzenia pracownika. Nie tylko za co będzie żył, ale też jak będzie żył w razie choroby, inwalidztwa czy po przejściu na emeryturę. W polskich realiach praca na śmieciówkach, choć zapewnia bieżące utrzymanie, nie buduje przyszłej emerytury i jest przyczyną wykluczenia. Przecież młodzi ludzie pracujący w ten sposób nie dostaną kredytu hipotecznego, nie założą rodziny, nie zdecydują się na dzieci, itd. Tak funkcjonująca gospodarka to prosta droga do katastrofy.
Postulujecie, by do 17 kwietnia rząd przygotował harmonogramy rozmów ze związkami. Co będzie, jeśli w tym czasie nie dojdzie do tych rozmów? Strajk generalny?
– Jeśli 17 kwietnia się nic nie wydarzy, to już 23 zbierze się w Warszawie sztab protestacyjny naszego związku. Do tego czasu nie mówmy o protestach. Przede wszystkim chcemy rozmawiać z premierem.
Dlaczego z taką determinacją walczycie o konieczność przeprowadzania referendów? Miałyby one dotyczyć m.in. wieku emerytalnego, ordynacji wyborczej, finansowania partii, liczby posłów w Sejmie i zasadności istnienia Senatu. Czy jesteśmy na to gotowi i czy władza jest gotowa taką demokrację oddać w nasze ręce?
– Władza ma służyć społeczeństwu, a nie odwrotnie. A co do społeczeństwa, to przypominam, że w zeszłym roku obywatele w różnych inicjatywach zebrali blisko
5 mln podpisów. To fantastyczny wynik i pokazuje, że dojrzeliśmy do większej demokracji. Ja się nie boję i powtórzę to, co nasz premier zawsze mówi przed wyborami – polskie społeczeństwo jest mądre. Niech decyduje.