Logo Przewdonik Katolicki

Być zapamiętanym jako dobry człowiek

Dominik Górny
Fot.

Z Jerzym Zelnikiem, aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym, odtwórcą słynnej roli Ramzesa XIII w filmie Faraon,rozmawia Dominik Górny

 

W ramach cyklu „Verba Sacra” odczytał Pan jakiś czas temu fragmenty Jezusa z Nazaretu autorstwa papieża Benedykta XVI, które w szczególny sposób odnoszą się do tajemnicy Zmartwychwstania. Na ile duchowość odrodzenia obecna w tym tekście jest drogą pokory aktorskiej?

– To trudne pytanie, lecz ujawniające niezwykle ważną myśl: należy być pokornym wobec tego, co dla nas nie jest w pełni rozpoznawalne, a w co wierzymy – takich wartości, do jakich wypełniania tęsknimy i z którymi jednamy nasze nadzieje. A nadziei i ufności uczą świadectwa tych, którzy bądź byli bezpośrednimi świadkami, bądź dostąpili cudu łaski wiary – nie mamy chyba bardziej wiarygodnego przekazu. Uwierzenie zaś jest wejściem w rzeczywistość duszy – przywilejem, który nie każdemu jest dany. Jeśli nie mamy świadomości jakiegoś nadzwyczajnego posłannictwa, to rodzi się w nas pokora wobec własnych, skromnych możliwości. Tylko człowiek pokorny może być dobrym sługą – ja staram się nim być...

 

Godna posługa to dziękczynienie za dar poświęcenia dla drugiego człowieka.

– Tak, to jest właśnie modlitwa dziękczynna. Odmawiam ją często przez całe moje życie chrześcijańskie, czyli od 1969 r., a wspomniana pokora przygotowuje do właściwego przeżywania każdej chwili życia. Dopiero niedawno, w drugiej części tej „chwili”, dostąpiłem, dzięki cierpieniu bliskiej osoby, łaski zrozumienia, czym naprawdę jest miłość.

 

Takie momenty prowokują również do podjęcia wyborów artystycznych; a jeśli już wybór nasz spełnimy w imieniu dobra, modlitwa stanie się wysłuchana.

– Dowodzą tego dosłownie wszystkie przeżycia, w tym momenty „strzeliste” – szczególnie dla mnie istotne, które postrzegam jako pomost między mną jako aktorem, natchnionym słowem i jego odbiorcami.

 

To właśnie w wierze odnajduje Pan bliskość zrozumienia dla „Verba Sacra” i tajemnicę jego interpretacji?

– Ilekroć mam zinterpretować taki tekst na sposób aktorski, staję plecami do prawdy. Wiara pozwala mi zrozumieć tekst, utożsamić się z nim tak, aby przekaz był gorącym wyznaniem, a nie aktorskim popisem.

 

Udaje się to na tyle, na ile jest Pan w stanie przekazać emocje zawarte w tekście, które odczuwali pielgrzymi żyjący w czasach, gdy zapis ten powstawał.

– To jest największym wyzwaniem, aby tekst nie był tylko recytowany. Niestety bywają chwile dekoncentracji. Żeby „powrócić” do istoty tekstu, kiedy czuję, że tracę z nim kontakt, robię po prostu krótką pauzę. Nie może być bowiem tak, że przeczytam kilka zdań beznamiętnie i uznając je za mniej istotne niż inne. Skoro tekst, po redakcji aktorskiej, pozostał – musi być istotny.

 

Ten moment ciszy ma swoje napięcie…

– Jest to oddech rozmaitych przeżyć: bólu, radości i zdumienia. Tekst wart jest przekazania szerszemu gronu odbiorców, jeśli wypowiada się go z miłością. Gdybym czynił to bez miłości, „byłbym jako cymbał brzmiący”. To jest trudna miłość – wymaga wiele od siebie i słuchacza. Wiąże się z nadzieją zmartwychpowstania duchowego, wyjścia na światło z mroku niewiary.

 

Żeby zmartwychwstać i mieć pełną świadomość odrodzenia, trzeba najpierw doświadczyć upadku…

– Nawet Pan nie wie, jak bardzo sprawdza się ta myśl w moim życiu codziennym – zmartwychwstania doświadczam najpełniej przez przeżycia traumatyczne, wymagające patrzenia prosto w oczy – jak mogłoby się wydawać – niezasłużonemu dla mnie i moich bliskich, bólowi, zawiedzeniu i chorobom. Zadaję sobie wtedy pytanie, dlaczego miałbym się buntować, skoro wiem, że sam nic nie zdziałam. Po co oskarżać Boga, skoro można w tym czasie się modlić. W pierwszej chwili, owszem, buntuję się, ale kiedy ochłonę, pragnę  zrozumieć, co Pan Bóg chciał mi przez to powiedzieć. W ten sposób wpisuję się z całą pokorą w kontekst wydarzenia, aby pojąć nieodgadniony jeszcze przeze mnie sens. To jest dla mnie, jako człowieka, podstawowe zadanie – przybliżać się do tajemnicy Boga przez próbę zrozumienia tego, co mówi do mnie poprzez różne sytuacje życia.

 

Jeśli pokój, którego doświadcza Pan podczas rozmowy z Bogiem, w słowa można by przemienić – co Bóg do Pana mówi?

– Masz przekuć zło na dobro.

 

Niczym Pana duchowi przewodnicy, których postawa jest źródłem narodzin i uzasadnieniem istnienia tego dobra.

– Szczególnie papież Jan Paweł II. Miałem kilka sposobności dłuższego spotkania z nim, chociaż żadna w takim wymiarze, w jakim mógłbym pragnąć, nie została spełniona. Pierwszy raz miałem z papieżem spotkać się w 1992 r., kiedy kręciliśmy film Pierwszy Chrześcijanin. Oddałem się wtedy aktorsko świętemu Pawłowi. Wędrowałem po sześciu śladach jego męki, znajdujących się w Rzymie. Okazało się jednak, że papież przeżywał wtedy załamanie zdrowia i musiał być operowany z powodu nowotworu. Druga szansa pojawiła się, kiedy nagrywałem w Rzymie płytę z wierszami Jana Pawła II, z okazji 20. rocznicy jego pontyfikatu. Wtedy z kolei papież przechodził operację stawu biodrowego.  Dane było mi obcować z papieżem przez kilka chwil w 2000 r. z okazji Roku Jubileuszu.  Jan Paweł II posypywał popiołem moją głowę. Był wtedy już bardzo schorowany. Podniosłem wzrok i chciałem coś zameldować w imieniu aktorów, lecz gdy spojrzałem w jego oczy, każde słowo, które chciałem wypowiedzieć, w ciszę pokory przemieniło się samo. Swoim spojrzeniem papież obejmował niemalże cały świat. Miłość, jaką odczytałem w jego oczach, wydała mi się tak piękna w swojej wielkości, iż uznałem, że nie mogę jej zakłócić żadnym słowem.

Dziękuję też Bogu, że stawiał na mojej drodze wielu księży, przewodników duchowych, którzy potrafili prostować moje ścieżki.

 

Który z nich był dla Pana pierwszym drogowskazem świadomego przemierzania ścieżki wiary?

– Może Pana zadziwię, ale w takim wymiarze, o jakim tu rozmawiamy, nie mógłbym opowiedzieć o żadnym księdzu. Pierwszym takim drogowskazem była bowiem moja żona – gdy miałem 24 lata, pokazała mi, jak szczerze wierzyć, przede wszystkim dzięki podarowaniu szansy, aby być członkiem rodziny chrześcijańskiej. Z kolei do wspólnoty Kościoła wprowadził mnie ksiądz Droździewicz – w kościele Bożego Ciała w Krakowie. Nie  rozumiałem wtedy, jak bardzo wcześniej brak było mi wiary. Dopiero od czasu wejścia w mistykę Kościoła przestałem odczuwać samotność. Zrozumiałem, iż wielu z nas wydaje się, że odczuwa samotność, która w istocie nie ma nic wspólnego z jej właściwym wymiarem – pustynią duchowości…

 

Proszę szczerze powiedzieć, czy udaje się Panu być w pełni wdzięcznym za dar wiary w rozumieniu spotkania?

– Bywam zniecierpliwiony w kontaktach z bliskimi. Nie zawsze jestem wierny tym  przykazaniom, które tak pięknie sformułował święty Paweł w Hymnie o Miłości. Największym wyzwaniem dla mnie często pozostawały słowa: „Miłość nie unosi się pychą, nie pamięta złego, nie szuka swego…”. Starałem się, żeby coraz rzadziej uwierało moją  duszę poczucie egocentryzmu. Pociechą jest świadomość, że z tym swoim „ego” sam nie czuję się dobrze.

 

Chciałby Pan być zapamiętany bardziej jako dobry człowiek, aniżeli aktor?

– Przede wszystkim człowiek – który wybrał zawód aktora, jako jeden ze sposobów porozumiewania się z bliźnimi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki