Logo Przewdonik Katolicki

Polityka by Barack Obama

Małgorzata Szewczyk
Fot.

Najpotężniejszy człowiek świata Barack Obama będzie ubiegał się w listopadzie o reelekcję. Czy w wyborach prezydenckich może liczyć na poparcie społeczeństwa?

Najpotężniejszy człowiek świata – Barack Obama będzie ubiegał się w listopadzie o reelekcję. Czy w wyborach prezydenckich może liczyć na poparcie społeczeństwa?

Kiedy w 2008 r. Barack Obama startował w wyborach na prezydenta USA, specjaliści z jego sztabu przedstawiali kandydata demokratów jako polityka „kierującego się swą chrześcijańską wiarą”. Na fotografiach reklamowych, ukazujących modlącego się Obamę widniał sugestywny napis: „Zaangażowany chrześcijanin”. Podkreślano, że Obama wraz z rodziną są aktywnymi członkami parafii Trójcy Świętej ewangelikalnego Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w Chicago. Jeszcze przed wyborami Obama publicznie oznajmił, że „Chrystus jest [dla niego] źródłem siły i wytrwałości w życiu codziennym”. Zaznaczał, że „nie chce iść sam” i że chciałby choćby w małym stopniu wypełniać to, czego Bóg od niego żąda. Takie deklaracje znalazły rezonans wśród katolickich wyborców, którzy stanowią niebagatelną część amerykańskiego elektoratu. Kandydata demokratów cztery lata temu poparło 54 proc. amerykańskich katolików.

 

Ja, Barack Obama, chrześcijanin

Jeszcze na początku ubiegłego roku Obama ujawnił, że dwa lata sprawowania urzędu prezydenta umocniły jego wiarę. Przemawiając na dorocznym „śniadaniu modlitewnym” w Waszyngtonie wyjaśnił, że władza prezydencka „ma tę dziwną moc”, iż wywołuje potrzebę modlitwy. Przyznał jednocześnie, że „tak jak u wszystkich, jego relacja do wiary przeżywała wyże i niże”, nie zawsze była „linią prostą”. W wywiadzie dla telewizji ABC News Obama powiedział, że wcześniej modlił się tylko wieczorem, od kiedy jednak został prezydentem, „modli się stale”, rozpoczynając każdy dzień od krótkiego religijnego rozważania.
Tyle deklaracje i wywiady. Szukając ich potwierdzenia w decyzjach podejmowanych przez samego prezydenta i jego administrację, nie sposób nie odnieść wrażenia, że kompatybilność słów i czynów prezydenta i jego otoczenia jest po prostu zaskakująco różna. A wśród samych Amerykanów wywołują one już nie tylko kontrowersje, ale oficjalny, jednoznaczny sprzeciw, nazywany przez wielu „wojną między katolikami a administracją Obamy”.

 

Policzek wymierzony nie tylko katolikom

Niedawno duchowni katoliccy Ameryki, niezabierający zazwyczaj głosu, powiedzieli głośno „dość” wobec proponowanych przez prezydenta zmian w prawie, związanych z jego „uelastycznieniem”. Hierarchowie są przekonani, że wolność religijna oraz ochrona sumienia katolików są poważnie zagrożone. Ich non possumus znalazło poparcie wśród przedstawicieli innych wyznań.

Biały Dom już na początku roku zapowiedział reformę ubezpieczeń zdrowotnych, zmuszającą pracodawców, by zapewnili swym pracownikom w ramach ubezpieczenia zdrowotnego pokrycie kosztów aborcji, sterylizacji i środków wczesnoporonnych. Ponadto katolickie organizacje charytatywne, walczące z procederem handlu ludźmi, mogą spotkać się z odmową wsparcia finansowego tylko dlatego, że nie godzą się na wykonywanie aborcji czy stosowanie antykoncepcji. Katolickie szpitale, uniwersytety czy inne prowadzone przez Kościół instytucje mogą być obłożone wielomilionowymi karami lub będą zmuszone do zaprzestania działalności, jeśli nie będą przestrzegać nowego prawa. Wiele katolickich agencji adopcyjnych zostało już zamkniętych, ponieważ chciano je zmusić do uznania małżeństw homoseksualnych.

W połowie maja prezydent Obama zadeklarował w wywiadzie, że opowie się za wprowadzeniem w USA małżeństw homoseksualnych. Wcześniej, powołując się na bycie chrześcijaninem, przekonywał, że nie może poprzeć legalizacji małżeństw gejów i lesbijek.

 „To policzek wymierzony katolikom” – tak zmiany forsowane przez administrację Obamy skomentował na stronie internetowej diecezji Pittsburgh bp David Zubick, jej ordynariusz. „Administracja Obamy powiedziała po prostu katolikom amerykańskim: do diabła z wami. Inaczej tego nie da się ująć” – napisał hierarcha. Z kolei bp Daniel Jenky CSC, ordynariusz diecezji Peoria w stanie Illinois, zarzucił politykom promocje agresywnego sekularyzmu i wezwał katolików do obrony swoich praw w zbliżających się

listopadowych wyborach.

 

Kościół nie ograniczył się tylko do słownych komentarzy.

Pod koniec maja ponad 40 katolickich instytucji podało do sądu administrację Obamy, argumentując w kilkunastu pozwach, że reforma narusza ich prawo do wolności religijnej. Na początku czerwca w ponad 160 miastach całego kraju odbyły się protesty i manifestacje przeciwników forsowanych przez Obamę przepisów. Uczestniczyli w nich nie tylko katolicy, ale ewangelicy, protestanci, grekoprawosławni.  

21 czerwca w Stanach Zjednoczonych Kościół katolicki  zainaugurował krucjatę „Dwa tygodnie dla wolności” („Fortnight for Freedom”) – protest zorganizowany na szeroką skalę. Abp José Horacio Gómez, metropolita Los Angeles, podczas rozpoczęcia kampanii powiedział: „Trudno nie odnieść wrażenia, że obecny konflikt jest częścią szerszej kulturowej batalii, mającej zmienić oblicze Ameryki, jako społeczeństwa jedynie świeckiego, w którym instytucje religijne nie mają do odegrania żadnej roli, prócz wypełniania celów wyznaczonych przez rząd”.
Przedstawiciel amerykańskiego episkopatu przyznał, że każdy kompromis w tej sprawie ze strony instytucji katolickich oznaczałby kapitulację. Podczas krucjaty zorganizowano liczne konferencje i wydarzenia kulturalne, a przede wszystkim podejmowano modlitwy i posty w intencji obrony łamanej przez amerykański rząd wolności religijnej. Stowarzyszenie Katolików Świeckich przygotowało reklamę telewizyjną wymierzoną przeciw kontrowersyjnej reformie, którą emitował program Fox News. „Jesteśmy katolikami, jesteśmy Kościołem. Będziemy bronić naszego prawa do wolnego praktykowania naszej wiary bez nacisków ze strony rządu” – mówił podczas jej emisji lektor.

 

„Wtorki terroru”

Zaledwie kilka tygodni temu Amerykę obiegł „rewelacyjny” raport, opublikowany przez „The New York Times”. Co wtorek prezydent Obama wraz ze stuosobowym sztabem doradców układa listę domniemanych terrorystów przeznaczonych do... zabicia. Osobiście bierze odpowiedzialność za – jak o tym się mówi - „likwidację celu”, nawet jeśli istnieje groźba ofiar wśród cywilów. Oficer naciska guzik joysticka i „cel” zostaje zlikwidowany na obszarze od gór Pakistanu, Afganistanu, przez ulice Somalii, do pustyń Jemenu. Półtorametrowy pocisk Hellfire leci z prędkością 1, 6 tys. km/godz. Dokonują tego drony, bezzałogowe jednostki latające w służbie Ameryki. Dni podejmowania decyzji uzyskały miano „wtorków terroru”. Obama osobiście zatwierdza każdy atak dokonywany przez wojsko i CIA. W ten sposób prezydent jednego z najpotężniejszych krajów w świecie staje się jednoosobową armią dowodzącą nieograniczoną w zasięgu artylerią. Co więcej, w imię walki z terrorystami, uzurpuje sobie prawo do wydawania wyroków, pomijając międzynarodowe prawo do osądzenia potencjalnych oskarżonych i do ich obrony. Obama dokonuje selekcji potencjalnych terrorystów za pomocą joysticka z odległości kilku tysięcy kilometrów na podstawie analizy zdjęć i pobieżnie opracowanych biografii. Lista osób przeznaczonych do zabicia zmienia się co wtorek. „Za bojowników uważa się wszystkich w otoczeniu celu. Potem liczy się trupy, nie zastanawiając się, kim byli ci ludzie” – napisał „The New York Times”.

Charles Schmitz z uniwersytetu w Baltimore na łamach gazety przekonuje, że naloty nie zmniejszają aktywności Al-Kaidy, a wywołują efekt wprost przeciwny. – Naloty są dokonywane na terenach krajów, z którymi Ameryka oficjalnie nie jest w stanie wojny – podkreśla naukowiec. Dane dotyczące ofiar są zatrważające. Prof. Mary Ellen O’Connell z University of Notre Dame Law School zwróciła uwagę, że od 2002 r. w atakach dronów zginęło blisko 3 tys. osób. – Żadne prawo ani kodeks moralny nie zezwalają na takie zabijanie – stwierdziła.

Postępowanie Baracka Obamy i jego administracji przypomina zabawę dziecka siedzącego przed komputerem i grającego w wojenną grę, tyle że w tym przypadku śmierć ludzi nie jest wirtualna, ale realna. To nie tylko zamach na życie ludzkie, ale obraza godności człowieka, niezależnie od tego, czy jest terrorystą czy też nie.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że 44. prezydent Stanów Zjednoczonych już na początku swojej kadencji w 2009 r. został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla. Norweski Komitet Noblowski uzasadnił jej przyznanie w słowach: „za najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidacji lub redukcji stałych armii oraz za udział i promocję stowarzyszeń pokojowych”.

Po tych zaledwie kilku latach najbardziej prestiżową nagrodę świata pokryła warstwa kurzu...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki