Logo Przewdonik Katolicki

Dom - kostka wzruszenia

Katarzyna Jarzembowska
Fot.

Czerwień wygrzanej słońcem dachówki, miła chropowatość ścian, szczera przejrzystość okien i skrzypiąca niecierpliwość drzwi. W pamięci każdego z nas zapisany jest obraz rodzinnego domu przechowywany równie pieczołowicie co czarno-białe zdjęcie dziadków lub pierwszokomunijna pamiątka.

Czerwień wygrzanej słońcem dachówki, miła chropowatość ścian, szczera przejrzystość okien i skrzypiąca niecierpliwość drzwi. W pamięci każdego z nas zapisany jest obraz rodzinnego domu – przechowywany równie pieczołowicie co czarno-białe zdjęcie dziadków lub pierwszokomunijna pamiątka.

 

 

Zbigniew Herbert w jednym ze swoich wierszy nazwał dom „lunetą dzieciństwa”, w której ogniskują się dobre wspomnienia – policzek siostry i gałąź drzewa. Bywa jednak, że świat przeszłości rysuje skaza – „policzek zdmuchnął płomień, a gałąź przekreślił pocisk”. „Gniazdo” ginie pod „sypkim popiołem”. Poeta, doświadczony czasem wojny, świetnie uchwycił moment straty – to, co wydaje się bezpieczną przystanią czterech ścian, znika. W ręku zostaje tylko walizka. Bo przecież o przesiedleniach nikt „uprzejmie” nie informuje…  

 

Życie na walizkach

Zofia Woźniak sporo wie o cywilnych deportacjach – głównie z notatek mamy. Irena Zabielska pozostawiła po sobie nieduży dzienniczek, w którym zapisywała okruchy wojennych wydarzeń. W nocy 6 czerwca 1941 r. rodzinę wysiedlono z mieszkania przy ul. Hetmańskiej. – Mieszkały tam ze mną babcia, moja mama i dwie ciotki – siostry mamy. Ojciec, Stanisław Zabielski, był na wojnie. Ostatnie wieści o nim pochodzą z 17 września 1939 r. Brał udział w bitwie nad Bzurą. Szwagier mojego taty wyruszył jeszcze za Grudziądz z ciepłą odzieżą dla niego. I to był ostatni moment, kiedy widział go żywego. Potem ślad zaginął i nie mieliśmy już żadnych wiadomości. Nie wiadomo, jak i gdzie zginął. Może w obozie? W tej bitwie raczej nie, bo był oficerem, więc zostałyby po nim jakieś dokumenty – blaszka z numerem, legitymacja, cokolwiek... – wspomina.

Wysiedlenia były „nieoczekiwane”. Wówczas trzeba było w ciągu dwóch godzin z niewielkim bagażem opuścić mieszkanie. – Z człowiekiem „szło” to, co miał na sobie i co mógł upchnąć w dwóch walizkach. W naszym domu przy Hetmańskiej w ten sposób zostały wysiedlone dwie rodziny. To był rok 1941. Władze ściągały do miasta Niemców, kusząc ich m.in. ładnym mieszkaniem. Nasze wlaśnie takie było – miało ponad 100 metrów.

 

Na Ludwikowie

Zosię na prawie dwa miesiące przyjęli pod swój dach przyjaciele rodziny ze Szwederowa. – Przygarnęli całą naszą piątkę. Mieszkałyśmy tam do 1 sierpnia 1941 r. O nowe mieszkanie postarał się dla nas ks. Czesław Rólski, który był wtedy proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. Być może pomagał on większej liczbie osób, ale ta bliska znajomość naszej rodziny wzięła się stąd, że mój wujek – brat mojej mamy – był wtedy klerykiem. To było mieszkanie na cmentarzu na Ludwikowie. Tam dotrwaliśmy do końca wojny. Na zapleczu cmentarza, w lesie znajdowały się składy amunicji niemieckiej. Cały teren był obsadzony karabinami maszynowymi. Pamiętam, że bardzo się bałam nalotów. Było naprawdę groźnie. Jednak żadna dachówka nie spadła nam na głowę… Jakiś czas później mama poważnie zachorowała na płuca. W 1943 r. umarła, a ja zostałam z dwiema ciotkami oraz babcią. Zaraz po wyzwoleniu, w styczniu, wróciliśmy do naszego mieszkania przy ul. Hetmańskiej. Niemcy, którzy je zajęli, wyjechali i – co ciekawe – zostawili wszystko nienaruszone. Dom wyglądał tak jak w 1941 r.

 

Pielęgnować pamięć

Dzień wyzwolenia, północ – taka data śmierci widnieje na fikcyjnym akcie zgonu Stanisława Zabielskiego, którego nie udało się odnaleźć. – W tej chwili przeglądam dokumenty katyńskie. Dowiedziałam się, że nie ma jeszcze ujawnionych wszystkich nazwisk z Bykowni i myślę, że mój ojciec mógł tam zginąć… Dzisiaj wyrzucam sobie, że za mało interesowałam się tym wszystkim, gdy żyła jeszcze moja ciocia – świadek tamtych wydarzeń. Teraz nie ma już nikogo, kto mógłby cokolwiek pamiętać. Często więc przeglądam pamiętnik mamy. Przypominam sobie tamten czas. Bo to przypominanie jest bardzo potrzebne. To niezwykle bolesne doświadczenia, ale mogą nas one czegoś nauczyć – chociażby cieszyć się z tego, co mamy teraz. Bo ciągle brakuje nam tej radości życia…

 

 

 


 

6 czerwca 1941

„Noc dzisiejsza była dla Zośki straszna. Zjawił się policjant i musieliśmy opuścić nasz dom. Zosia płakała: <>. Dał jej potem małą walizeczkę z zabawkami. Zosia woła: < >. W samochodzie Zosia płacze, tak okropnie hałasują, zamykając na rygle drzwi. Potem na dachu samochodu taki dziwny hałas, gałęzie drzew biją. Zosia boi się budy. Całą noc nie śpi. Nad ranem trochę zasypia u Stefci. Bawi się jej lalką”.

 

8 czerwca 1941

„Zosia jest na Szwederowie. Duża przyjaźń między wszystkimi domownikami, szczególnie z Iną i Lucią”.

 

15 czerwca 1941

„Zosia modli się od jakiegoś czasu: <>. Dziś dodaje do modlitwy: <>. Małe auto, bo dużej budy i policjanta Zosia bardzo się boi”.

 

1 sierpnia 1941

„Przeprowadzka ze Szwederowa na cmentarz parafialny Serca Jezusowego. Piąte mieszkanie w czasie wojny. Wzruszające powitanie Zosi z łóżeczkiem: <>. Nie wie, biedulka, czy śmiać się, czy płakać z radości”.

 

24 sierpnia 1941

„Po pierwszym nalocie Zosia, słysząc buczenie w warsztatach kolejowych, zawołała: <

 

27 lipca 1941

„Zosia pierwszy raz była na Mszy świętej. Bardzo była grzeczna, ale intrygowało ją, kiedy ksiądz wszedł do konfesjonału. Stanęła vis a vis, przyglądała mu się ciekawie. Odtąd jednak buntuje się, bo <>”.

 

2 września 1941

„Zosia modli się: <

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki