Logo Przewdonik Katolicki

Sprawiedliwa...

Grażyna Koczorowska
Fot.

Helena Gwozdowicz-Kowalewska, jej siostra Irena Gwozdowicz i matka Matylda Gwozdowicz nieraz zaglądały śmierci w oczy. Każde stukanie do drzwi wywoływało szybsze bicie serca. - Kto to? Może Niemcy, którzy szukają ukrywających się Żydów? Obawiać należało się także sąsiadów, znajomych, a nawet członków rodziny. Polska była bowiem jednym z nielicznych krajów w okupowanej przez...

Helena Gwozdowicz-Kowalewska, jej siostra Irena Gwozdowicz i matka Matylda Gwozdowicz nieraz zaglądały śmierci w oczy. Każde stukanie do drzwi wywoływało szybsze bicie serca. - Kto to? Może Niemcy, którzy szukają ukrywających się Żydów? Obawiać należało się także sąsiadów, znajomych, a nawet członków rodziny. Polska była bowiem jednym z nielicznych krajów w okupowanej przez Niemców Europie, w którym za ukrywanie Żyda stosowano karę śmierci. Toteż wyzwolenie Przemyśla w maju 1945 r. było zarówno dla Żydówki Lusi Rozen, którą ukrywały panie Gwozdowiczowe, jak i dla nich samych najpiękniejszym dniem.
Najmłodsze lata pani Helena spędziła na Kresach - w Bursztynie Demianów koło Stanisławowa. Ojciec Jan Gwozdowicz był prezesem miejscowego sądu. Zarabiał bardzo dobrze, dlatego nie pozwolił żonie Matyldzie, nauczycielce, pracować zawodowo. Mieszkali w okazałym dworku kupionym okazyjnie od księżnej Jadwigi z Minejków Jabłonowskiej. Pani Helena odwiedzała pałac księżnej. Tam uczyła się języka francuskiego i gry na fortepianie. Najbliższymi sąsiadami państwa Gwozdowiczów byli Rozenowie. Młodsza siostra pani Heleny - Irena przyjaźniła się z Lusią Rozen. Chodziły do jednej klasy i siedziały w jednej ławce. Także rodzice dziewcząt przyjaźnili się, a ojciec pani Heleny spotykał się z ojcem Lusi, adwokatem, służbowo, w sądzie. Jeszcze przed wojną Jan Gwozdowicz nagle zmarł na atak serca. Wdowa z córkami przeniosła się do rodzinnego Przemyśla. Odwiedzała jednak z dziewczynkami grób męża w Bursztynie.
Lusia uciekła
W miasteczku przed wojną mieszkało około 2,5 tys. Żydów. Z chwilą wybuchu wojny Niemcy zamknęli ich w getcie. W czerwcu 1941, podczas kolejnych odwiedzin grobu w Bursztynie Matylda Gwozdowicz i jej córki spotkały Lusię Rozen. Ustaliły wówczas, że jeśli Lusia znajdzie się w niebezpieczeństwie, przyjedzie do Przemyśla i otrzyma schronienie w zaprzyjaźnionej rodzinie. - Rodzina Rozenów trafiła do getta - wspomina pani Helena. - Jednego dnia hitlerowcy zabili na oczach Lusi jej dziadków i rodziców, a dwuletnią siostrę Rozę Niemiec zabił, chwytając dziecko za nóżki i uderzając nim o ścianę domu. Lusia uciekła. Miała trochę pieniędzy. Kupiła za nie metrykę urodzenia na nazwisko Józefa Bałda. Była to metryka ukraińskiej dziewczyny wywiezionej na roboty do Rzeszy. Lusia wędrowała do Przemyśla półtora miesiąca. Pewnego listopadowego wieczoru zmoknięta, chora, z wysoką gorączką zapukała do domu pań Gwozdowiczowych. Matylda Gwozdowicz po kąpieli i ubraniu Lusi w rzeczy Ireny umieściła dziewczynę w łóżku i wezwała lekarza. Lusia nie ukrywała się. Sąsiadom i znajomym pani Matylda przedstawiła dziewczynę jako córkę służącej z Bursztyna, którą wywieziono na Syberię. Irena pracowała w Soldatenheimie jako pomywaczka i załatwiła Lusi taką samą pracę w żołnierskim kasynie. - Lusia była śliczną, pełną temperamentu, beztroską dziewczyną, ale nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa - przypomina sobie pani Helena. - Bardzo się o nią bałyśmy, gdy śpiewała w kasynie...
Doczekały wyzwolenia
W dużym mieszkaniu pań Gwozdowiczowych kwaterowali niemieccy oficerowie. Zauważyli, że Lusia nie jest podobna do gospodyni i pozostałych dziewcząt. Gdy stwierdzili: "ona nie jest pani córką", tylko refleks i spokojny, opanowany ton odpowiedzi pani Matyldy potwierdzającej, że jest to krewna wzięta pod opiekę sprawił, że nie doszło do katastrofy. Jak pamięta pani Helena, ten spokój i opanowanie pozwoliły matce wyjść z niejednej opresji i szczęśliwie doczekać końca wojny. Po wyzwoleniu Lusia Rozen wyjechała do krewnych do Francji. Tam skończyła studia prawnicze i wyszła za mąż za Żyda - Leona Freifelda. Razem wyjechali do Izreala. Mieszkają w Tel Awiwie. Mają córkę Irinę, która też już jest mężatką i ma dwoje dzieci - Iris i Orena. - Moja siostra Irena była trzykrotnie w Izraelu i odwiedzała Lusię - mówi pani Helena. - W 1990 roku Lusia z mężem byli też na wycieczce w Polsce i przyjechali do mnie do Gniezna. Pojechałam z nimi do Mieściska na grób mamy, której Lusia tak wiele zawdzięcza. Krótko przedtem młodzież zdemolowała kilkaset nagrobków, w tym grób mamy. Gdy Lusia zobaczyła zniszczenia, po powrocie do domu przysłała pieniądze na nowy nagrobek. Pamięta też o imieninach i dacie śmierci mamy. Przysyła kartki z adnotacją księdza na odwrocie, że przyjął intencję mszalną i odprawi w określonym dniu w Jaffie Mszę Świętą za mamę, a ostatnio także za mojego męża. Pisujemy do siebie na każde święta i często rozmawiamy telefonicznie. To wzruszające usłyszeć głos Lusi, jakby stała obok mnie.
Sprawiedliwe wśród Narodów Świata
W roku 1987 Ludwika (Lusia) Freifeld przekazała do Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie prośbę o odznaczenie rodziny Gwozdowiczów medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Yad Vashem uznał, że trzy panie - Helena Gwozdowicz-Kowalewska, Irena Gwozdowicz i Matylda Gwozdowicz uratowały życie Lusi z narażeniem własnego i przyznał im odznaczenie oraz dyplom. Na medalu w języku francuskim jest wypisana sentencja: "Kto ratuje jedną duszę, ratuje cały świat". Pani Helena nie lubi jeździć po świecie, dlatego nie udała się do Jerozolimy, natomiast jej siostra Irena podczas pobytu u Ludwiki Freifeld w roku 1988 uczestniczyła w uroczystości związanej z wręczeniem jej medalu i posadziła drzewko oliwne w Alei Sprawiedliwych na Wzgórzach Pamięci Yad Vashem. Brała też udział w uroczystościach religijnych, podczas których wszyscy modlili się za dusze zmarłych. Pani Helena narażała swoje życie, ucząc w czasie okupacji na tajnych kompletach. Uczenie dzieci to jej pasja, która trwa do dziś. Większość czasu, do emerytury w roku 1975, pani Helena przepracowała w Szkole Podstawowej nr 5 w Gnieźnie. Także będąc na emeryturze przez wiele lat, uczyła, a obecnie udziela korepetycji z języka polskiego i z języka rosyjskiego. W maju przed maturą nie zamykały się u niej drzwi. Wielu licealistów szukało pomocy, żeby szczęśliwie zdać egzamin dojrzałości. Także nauczycielki z "piątki" wciąż jeszcze korzystają z pomocy starszej koleżanki i proszą o wskazówki w przygotowaniu scenariuszy szkolnych imprez. Nauczycielka seniorka potwierdza, że zawsze miała łatwość pisania, więc nawet teraz podjęła się napisania autobiografii pt. "Dekady mojego życia". Urodzona w 1916 roku pani Helena nie wygląda na swój wiek. Odmładza ją niespożyta energia emanująca z tej filigranowej osóbki, a także znakomity humor i pogoda ducha.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki