„Chcesz jechać na wakacje? Mieć nowy telewizor? A może samochód? Weź tani i szybki kredyt albo pożyczkę! To superokazja!” – krzyczą reklamy. Wyłączamy myślenie i ulegamy. Dług rośnie, a my, by go spłacić, zaciągamy kolejne zobowiązania. I tak bez końca.
Bierzemy pierwszy niewielki kredyt. Potem następny, bo przecież łatwo poszło. I jeszcze jeden. A co tam, raty są przecież niewielkie. A my mamy nowy samochód, pralkę, możemy w końcu jechać na wymarzone wakacje do Grecji. Nagle tracimy pracę, dopada nas choroba i… domowy budżet się wali. Nie jesteśmy już w stanie spłacać rat za nowy sprzęt, wakacje, samochód. Jedyne rozwiązanie, by oddać długi i rosnące wciąż odsetki, znajdujemy w… zaciągnięciu kolejnych pożyczek i kredytów. Z nowych spłacamy stare. Tyle że pożyczamy już nie na tak atrakcyjnych warunkach, jak na początku. Zapętlamy się, a dług zamiast maleć, wciąż rośnie. Wpadamy w spiralę kredytów.
Dwa miliony pod kreską
Z opublikowanego przed trzema miesiącami raportu InfoDług przygotowanego przez Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor S.A. wynika, że Polacy zadłużeni są na ponad 25 mld zł. Czasowo nie wywiązuje się ze swych zobowiązań blisko 2 mln naszych rodaków, którzy średnio do oddania mają ponad 12,5 tys. zł. Nieoddane zobowiązania rekordzisty z województwa mazowieckiego to, bagatela, blisko 86 mln zł. Raport wyjaśnia, że dług to efekt niezapłaconych rachunków za prąd, gaz, usługi telekomunikacyjne, czynsz za mieszkanie, opłaty leasingowe, alimenty i niespłacone raty kredytów konsumpcyjnych i hipotecznych. – Pożyczamy, na co się da, na wakacje, na święta, zadłużamy się na kartach kredytowych. Warto jednak zaznaczyć, że nasze zadłużenie pochodzi nie tylko z kredytów – zaznacza Marcin Krasoń, analityk rynków produktów bankowych Open Finance. – Ze statystyk wynika, że najczęściej spłacamy kredyty hipoteczne, w których odsetek złych kredytów wynosi nieco ponad 1 proc. Łatwo to jednak wytłumaczyć, bo pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślimy, jest troska o dach nad głową, by bank nie zabrał nam mieszkania. Nie zapłacimy za internet, telefon, nie spłacimy karty kredytowej, nie uiścimy mandatu za brak biletu, ale kredyt hipoteczny każdy stara się spłacać – tłumaczy.
Ulegamy reklamom, a nie czytamy umów
Według InfoDługu klientem podwyższonego ryzyka finansowego, a więc tym, który czasowo nie wywiązuje się ze zobowiązań, jest mężczyzna w przedziale 30-39 lat, mieszkający w mieście do 500 tys. mieszkańców. Ale to tylko uśrednienie. W poważne długi, a w efekcie w spiralę kredytów, może przecież wpaść każdy. Skuszeni reklamą instytucji parabankowych pożyczamy pieniądze, a potem musimy spłacać niebotyczne odsetki. – Oprocentowanie tanich, szybkich kredytów gotówkowych, do których wystarczy dowód, sięga 20 proc. Mimo to biorą je nawet klienci wydający się w miarę świadomi, korzystający wcześniej z usług bankowych – podkreśla Marcin Krasoń.
Z czego to wynika? Z jednej strony z tego, że łatwo ulegamy reklamom, dając się ponieść emocjom: nadarza się świetna okazja – dlaczego by z niej nie skorzystać? Poza tym „nowy telewizor kupiła ostatnio sąsiadka spod „czwórki”, a „Nowakowie byli niedawno na Cyprze”, więc my nie chcemy być od nich gorsi.
Z drugiej strony wynika to z tego, że nie czytamy dokładnie zawieranych umów. – Chcąc szybko gotówki, pamiętajmy, że bank to nie instytucja charytatywna, a podmiot nastawiony na zysk. Na swoich ulotkach reklamowych eksponuje więc tylko atrakcyjny paragraf, czyli np. niską marżę czy oprocentowanie. Jeśli kredyt jest bez prowizji i z superniskim oprocentowaniem, to spójrzmy dokładniej na mały druk w umowie. Wtedy zobaczymy, że są tam np. trzy obowiązkowe ubezpieczenia. Musimy więc zwracać uwagę nie na uwypuklone atrakcyjne parametry, a na całkowity koszt kredytu, czyli koszt, który de facto my poniesiemy – ostrzega ekspert Open Finance, dodając, że na naszą prośbę każda instytucja oferująca nam kredyt ma obowiązek nam ten całkowity koszt podać. W praktyce bywa z tym jednak różnie.
Bankructwo nie dla wszystkich
A co, gdy skuszeni żądzą posiadania wpadniemy w pułapkę kredytów? – Od niedawna istnieje instytucja upadłości konsumenckiej, dzięki której można ogłosić bankructwo – mówi Krasoń, dodając, że obostrzenia sprawiają, że do korzystania z niej uprawnionych jest bardzo mało osób. Jak bowiem informuje Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) upadłość mogą ogłosić osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej, które są niewypłacalne w wyniku np. długotrwałej choroby czy niezawinionej utraty pracy. O ich upadłości orzeka sąd, spieniężając majątek dłużnika, spłacając w ten sposób zobowiązania. Jeśli to nie wystarczy, sąd wyznaczy na wniosek dłużnika plan spłaty wierzycieli w ciągu pięciu lat. Niezbędną do oddania zobowiązań może się też okazać sprzedaż nieruchomości dłużnika, wówczas sąd wydzieli dłużnikowi kwotę, za którą będzie mógł na rok wynajmować mieszkanie. Dłużnik w tym czasie nie może zaciągać żadnych nowych rat, pożyczek czy kredytów. Jak podaje UOKiK, konsument upadłość może ogłosić tylko raz na 10 lat.
Na ratunek – konsolidacja
Najlepszym i najpowszechniej stosowanym rozwiązaniem w wypadku spirali kredytowej jest konsolidacja kredytów. – Gdy mamy np. 5 czy 7 kredytów, a wśród nich szybkie, ale wysokooprocentowane kredyty gotówkowe, to na ich spłatę można wziąć jeden duży kredyt. Może on być rozłożony na dłuższy czas, przez co jego raty są mniej dotkliwe dla naszego domowego budżetu. W efekcie czego mamy szansę z tej kredytowej pętli się wydostać – zapewnia Marcin Krasoń. – W najlepszej sytuacji są osoby, które mają nieobciążoną hipotekę – mają mieszkanie albo dom, na które nie zaciągnęli jeszcze kredytu. Wtedy można wziąć taki kredyt konsolidacyjny jako pożyczkę hipoteczną. To jest najtańszy kredyt dostępny dla klienta, bo jego zabezpieczeniem jest mieszkanie. W związku z tym bank da nam niższe oprocentowanie i wtedy korzyść z tej konsolidacji będzie dla nas zdecydowanie największa – dodaje. A jak działa w praktyce kredyt konsolidacyjny? – Klient ma kontakt tylko z jednym bankiem. Ten kontaktuje się z innymi bankami i instytucjami, od których dłużnik pożyczył pieniądze i spłaca za niego wcześniejsze zobowiązania – wyjaśnia ekspert Open Finance. Pieniędzy nie dostajemy więc do ręki, więc nie mamy pokusy, by wydać je na coś innego niż na spłatę wcześniejszych kredytów czy pożyczek.
Kierujmy się rozumem, a nie emocjami
Pętli kredytowej, a później kredytu konsolidacyjnego czy upadłości można jednak łatwo uniknąć. – Kredytów w ogóle powinno się unikać. Pieniądze można pożyczyć przecież od rodziny. A wiedząc, że zbliża się większy wydatek, możemy zacząć na niego odkładać już wcześniej. Jeśli w planach np. mamy wakacje, to zacznijmy już na nie zbierać po kilkaset złotych miesiąc po miesiącu, od początku roku. Odkładając mniejsze sumy regularnie na rachunek bankowy czy lokatę, nie odczujemy tego – przekonuje Krasoń. Ekspert Open Finance zachęca też do korzystania z coraz popularniejszych w naszym kraju social lending – portali internetowych, które łączą osoby mające pieniądze, z tymi, którzy ich szukają. – Oprocentowanie takiej pożyczki mieści się między lokatą bankową a pożyczką. Każdy z tych serwerów ma swoje zabezpieczenia i gwarancje. A my uzyskujemy niższe oprocentowanie niż w instytucji parabankowej – tłumaczy. Podstawową zasadą, która uchroni nas przed finansową ruiną, jest jednak to, by widząc krzykliwe reklamy, o niezwykle atrakcyjnych ofertach, dwa razy się zastanowić, zanim z nich skorzystamy. W finansach bowiem zdecydowanie lepszym doradcą od emocji jest rozum.