Logo Przewdonik Katolicki

Aby dom był drogowskazem

Kamila Tobolska
Fot.

Marysia i Tomek Łęccy swoje rodzicielstwo przeżywają równolegle na trzech poziomach. Jak przyznają, nie zawsze jest łatwo. Ale na szczęście, dzięki Marysi żartobliwie nazywanej przez męża Matką Dyrektor, ich dom jest dobrze zorganizowany. Tomek natomiast zarządza ich... miastem.

 
Osiedle, na którym mieszkają, znajduje się na obrzeżach Murowanej Gośliny. To ponad dziesięciotysięczne miasteczko leżące kilkanaście kilometrów na północ od Poznania. Dom Łęckich stoi ostatni w szeregu tak, że wprost z maleńkiego ogródka dzieci wybiegają na osiedlowy plac zabaw. To dla wielodzietnej rodziny duże udogodnienie, ale też świetna okazja do integracji z innymi mieszkańcami. Mieszkają wprawdzie w Murowanej Goślinie od ponad 20 lat i mają już sporą grupę znajomych i przyjaciół, ale stale są otwarci na nowe osoby, a w kontaktach z innymi, jak podkreślają, cenią sobie bezinteresowność.
 
Między domem a pracą
Rodzina Łęckich nie jest w swoim środowisku anonimowa, bowiem Tomek od 13 lat jest burmistrzem ich miasteczka. – Pełniąc jednak funkcję publiczną w każdej sytuacji, także podczas codziennych kontaktów z mieszkańcami, pozostaję po prostu sobą. A jaki to będzie miało efekt w kolejnych wyborach, nie jest istotne − przyznaje. To, że jest burmistrzem już czwartą kadencję, mówi jednak samo za siebie. W tym czasie Murowana Goślina stała się liderem wykorzystywania środków unijnych. W mieście udało się też m.in. upowszechnić dostęp do przedszkoli, a od 2000 r. działa tu Fundacja Edukacyjna bł. Jana Pawła II, która przydziela stypendia studentom pochodzącym z rodzin ubogich, wielodzietnych czy dotkniętych nieszczęściem. Władzom udaje się też angażować mieszkańców w przygotowywanie świąt narodowych, a ich niepowtarzalnym elementem jest organizowany corocznie bal niepodległościowy. Charakter pracy Tomka sprawia jednak, że nie jest on w stanie poświęcić rodzinie tyle czasu, ile by chciał. − Mam świadomość uciekających lat i zmarnowanych okazji. Wiem, że mógłbym ofiarować rodzinie więcej dobra, bo oprócz tego, że jest ona wielką radością, jest też wyzwaniem i zadaniem. Mam również świadomość, że wszystko, co nam w życiu wychodzi, dzieje się dzięki Bogu – wyznaje.
 
Zadanie zamiast czekoladki
Prywatnie Marysia i Tomek są rodzicami studentów: Michała i Rafała, gimnazjalistów Gosi i Wojtka oraz przedszkolaków: Jasia i Jadwini. Kiedy wchodzę do ich przytulnego domu, zastaję rodzinę skupioną przy stole nad grą. Zaraz oczywiście rozgrywka zostaje przerwana, a w czasie, gdy przygotowywana jest herbata, moją uwagę zwraca ogromny kalendarz adwentowy wiszący w kuchni na ścianie. 6-letni Jaś i 4-letnia Jadwinia chętnie objaśniają mi zasadę jego działania. Okazuje się, że w jego specjalnych kieszonkach umieszczone są nie czekoladki, tylko różne zadania, które mają mobilizować do świątecznych przygotowań, ale również do pracy nad sobą. Marysia wyciąga kartkę przygotowaną na dzień, w którym wypada moja wizyta w ich domu i czyta: „Bądź uśmiechnięty i życzliwy dla wszystkich wokół”...
Kiedy rozmawiam z rodzicami w salonie, dzieci wbiegają po drewnianych schodach na górę. Jak się potem okazuje, mają tam swoje „królestwa”. Gosia i przedszkolaki na piętrze, a pozostali chłopcy na stryszku. Najstarszego syna nie ma jednak w domu. Michał, który studiuje na II roku turystyki na poznańskim AWF-ie, jest również sędzią siatkówki i właśnie pojechał na mecz. Zresztą, jak stwierdza Tomek, wchodzący w dorosłość synowie zaczynają już chodzić swoimi drogami. − Czasami nas to martwi i zastanawia, ale pozostaje wierzyć, że ostatecznie obiorą właściwy kurs – mówi, dodając, że mają z żoną nadzieję, że to, co dzieci wyniosły z domu, pozostanie dla nich w życiu drogowskazem.
 
Warto być w domu
Jak przyznają Łęccy, zawsze chcieli mieć dużą rodzinę. Może dlatego, że Marysia sama ma sześcioro rodzeństwa? − Nasze dzieci celowo rodziły się parami. Uznaliśmy, że tak będzie łatwiej je wychowywać. Jeżeli w danym czasie podejmuje się taki wysiłek, to czy jest on podwójny, nie ma już większego znaczenia – zauważa Marysia, dodając, że zasadniczo takie rozwiązanie w ich przypadku zdało egzamin. Najstarsi chłopcy, na przykład mimo dużych różnic między sobą, potrafią współdziałać, razem trenują siatkówkę czy planują wyjazdy w góry. Ale życie potrafi też zaskakiwać. − Kiedy dzieci były małe i chodziły wcześnie spać, wieczory mieliśmy tylko dla siebie. Potem ta godzina zaczęła się przesuwać i teraz, gdy myślimy już o odpoczynku, starsze dzieci schodzą do kuchni, aby coś jeszcze przekąsić i wówczas pojawia się okazja do rozmowy. To dla nas ważny czas − opowiada Marysia, podkreślając, że stara się być również w domu w momencie, gdy dzieci wracają ze szkoły czy z zajęć. To wtedy bowiem mają one największą potrzebę opowiedzenia o swoich przeżyciach.
 
Siła wspólnoty
A kiedy już pojawiają się w rodzinie Łęckich jakieś trudności (bo któż ich nie przeżywa?), wiedzą, że nie zostaną z nimi sami. Od 10 lat małżonkowie są bowiem związani z jezuitami. Zaczęło się od weekendowych rekolekcji dla Rady Duszpasterskiej, której członkiem jest Marysia. Potem były 10-tygodniowe rekolekcje w życiu codziennym, które przeżywa się głównie we własnym domu, uczestnicząc co jakiś czas w spotkaniach grupy dzielenia i dniach skupienia. To po nich zawiązała się grupa, która zaczęła regularne spotkania. Kiedy pojawiła się potrzeba sformalizowania jej działalności, ponad rok temu przy parafii, w której mieszkają Marysia i Tomek, powstała Wspólnota Życia Chrześcijańskiego (WŻCh). To struktura wśród świeckich pozwalająca im żyć według myśli św. Ignacego Loyoli. − Systematyczność, którą nam daje WŻCh jest bardzo ważna w rozwoju życia duchowego. W ciągu tygodnia praca angażuje mnie od rana do wieczora, a odbywa się to nie tylko kosztem rodziny, ale również mojego życia wewnętrznego. Kiedy więc w piątkowy wieczór wybieramy się na spotkanie wspólnoty, po którym klęczymy w milczeniu adorując Najświętszy Sakrament, to mam pewność, że duchowo nie stoję w miejscu – przyznaje Tomek. − Siła wspólnoty polega też na wzajemnej modlitwie. Zresztą bez niej trudno byłoby rozwiązać niektóre problemy − dodaje Marysia, która w parafii angażuje się też m.in. w pracę poradni rodzinnej. Jest bowiem bardzo aktywną i energiczną osobą, a działanie, oprócz tego, że leży w jej naturze, wynika również z harcerskich doświadczeń. Zresztą harcerstwo to bardzo ważny temat w życiu Łęckich.
 
Harcerstwo we krwi
Oboje są rodowitymi poznaniakami. Chodzili do tej samej szkoły podstawowej, ale dwa lata różnicy w tamtym okresie, to była przepaść. Marysia jest córką harcmistrza Jana Sielickiego, współpracownika Stanisława Broniewskiego (pseudonim „Orsza”), naczelnika Szarych Szeregów. Jej ojciec zaangażowany był też m.in. w ruch odnowy harcerstwa w 1980 r. Dorastając w takiej atmosferze, przesiąkła po prostu harcerstwem. Marysia przechodziła kolejne jego szczeble, a w drugiej połowie lat 80. prowadziła krąg metodyczny skupiający drużynowe i przyboczne.
Tomek natomiast jeszcze z czasów szkoły podstawowej pamięta konflikt swojego sumienia: „Dlaczego na obozach harcerskich nie przewidziano wyjścia na Mszę św.?”. Na szczęście w latach 80., dzięki działalności takich osób, jak jego przyszły teść, zaczął się powrót do przedwojennej harcerskiej tradycji służby Bogu, Polsce i bliźnim. Wówczas to niektóre środowiska „dostały wiatru w żagle” i mimo że nadal oficjalnie funkcjonowały w Związku Harcerstwa Polskiego (ZHP), tworzyły własne struktury, organizowały obozy, uczestniczyły w pielgrzymkach na Jasną Górę i prowadziły Białą Służbę w czasie pobytu Ojca Świętego w Polsce. Tomek był drużynowym 17. Poznańskiej Drużyny Harcerzy o takich właśnie przedwojennych tradycjach. Zanim bowiem w 1990 r. został zarejestrowany Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej (ZHR), środowiska dawnego harcerstwa skupione były w nieoficjalnym „Ruchu Harcerskim” i Duszpasterstwie Harcerek i Harcerzy. Duszpasterstwo to, które w Poznaniu spotykało się najpierw u ojców franciszkanów, a następnie u ojców karmelitów na Wzgórzu św. Wojciecha, okazało się ważne także w życiu Marysi i Tomka. W tym środowisku bowiem się poznali. – Kościół karmelitów jest nam bardzo bliski. Do dziś chętnie do niego wracamy – przyznaje Tomek. Tutaj też w 1990 r. wzięli ślub.
 
Razem na narty
Mimo upływu lat Łęccy nadal są bardzo związani z ruchem harcerskim, Tomek jest zresztą przewodniczącym Koła Przyjaciół Harcerstwa w swoim mieście. Kiedy rozpoczynał tutaj pracę w 1990 r. jako nauczyciel historii, poproszono go, aby założył ZHR. Dzięki temu Murowana Goślina ma teraz silny szczep harcerski. W jego działalność angażują się też dzieci Łęckich. Starsi synowie wprawdzie zakończyli już przygodę z harcerstwem, ale Gosia i Wojtek są zastępowymi, a Jaś marzy o tym, żeby zostać zuchem. Kiedy pytam nastolatków o ich pasje, odpowiedź jest konkretna: harcerstwo i siatkówka. Oboje zresztą chodzą do klas sportowych. 13-letni Wojtek ma wprawdzie chwilowo problemy z kolanem, ale zapewne wkrótce będzie mógł wrócić do treningów nie tylko siatkarskich, ale i piłki nożnej. Z kolei Gosia gra w barwach trzecioligowego klubu UKS Zielone Wzgórza, który jest liderem w swojej grupie. − Sportowe sukcesy dają mi dużo radości – mówi z błyskiem w oku. − Żadnego przeciwnika nie lekceważymy i w każdym meczu walczymy do końca – dodaje z pasją 15-latka. Także cała rodzina lubi aktywnie spędzać czas. Co roku zimą wybierają się razem w góry na narty, które zakłada każdy z Łęckich, gdy tylko ukończy 3. rok życia. − Moja mama była góralką, urodziła się w Krościenku nad Dunajcem, ciągnie mnie więc w góry od dziecka i chętnie tam zabieram rodzinę – wyjaśnia Tomek.
 
Nasza rodzinna Wigilia
Pytam też oczywiście Łęckich, jak spędzają Wigilię. − Od wielu lat mamy w naszej rodzinie tradycję, której bardzo pilnowała nieżyjąca już mama Marysi. Rodzina Sielickich spotyka się razem na wieczerzy wigilijnej, na którą każdy przynosi jakąś potrawę – tłumaczy Tomek. Bywało więc, jak dodaje Marysia, że do stołu zasiadało nawet ponad 30 osób, gdyż jej liczne rodzeństwo, oprócz jednego z braci, Tomasza, który jest przełożonym generalnym zgromadzenia chrystusowców, założyło swoje rodziny. Ks. Tomasz poszedł zresztą w ślady swego wuja, sługi Bożego ks. Ignacego Posadzego, założyciela chrystusowców.
Rodzinna tradycja wspólnego spędzania świąt, mimo że rodziny się rozrastają, jest kontynuowana. – Zastanawiamy się, jak to będzie dalej wyglądało. Coraz trudniej bowiem zebrać razem wszystkie pokolenia. Zapewne więc powoli dochodzi kres tych naszych wielkich wigilijnych spotkań – wyznaje Marysia, dodając jednak, że gdy rozmawiali o tym ostatnio z dziećmi, te zapytały: „A właściwie dlaczego to kończyć...?”
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki