Logo Przewdonik Katolicki

Ewangelizację mamy we krwi

Magdalena Guziak-Nowak
Fot.

Potrzebują jej spragnione i głodne dzieci, które nie mają szkoły, oraz zatrudnieni w fabrykach czekolady pracownicy, których często nie stać nawet na jedną jej tabliczkę.

  
Przerażająca diagnoza
Co 4 sekundy ktoś umiera z głodu. Co minutę z powodu braku odpowiedniej opieki medycznej umiera jedna kobieta w ciąży. Ponad połowa dzieci całego świata to ofiary biedy, wojen i AIDS. Jutra nie doczeka kolejnych 6 tys. dzieci pozbawionych dostępu do wody pitnej. Co piąte dziecko na świecie nie chodzi do szkoły, a 11 milionów rocznie umiera na choroby, które są uleczalne. Wiele krajów jest dewastowanych przez wojny i czystki etniczne, miliony ludzi cierpią z powodu systemów totalitarnych.
Takie statystyki przedstawia Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu. Zaraz potem pokazuje, jak sprawić, by te wstydliwe liczby zniknęły.
 
Dumne statystyki
Wspierają edukację najmłodszych mieszkańców Afryki, Ameryki Południowej, Azji i Europy Wschodniej. Choć ciągle wielu uczniów czeka na mundurek, pomogli tysiącom dzieci. Wychowują w zakładanych przez siebie świetlicach młodzieżowych, domach dla dzieci ulicy, przedszkolach i szkołach. Są lekarzami tam, gdzie ich brakuje. Edukują i tłumaczą, że da się wyjść z zaklętego kręgu nędzy. Pracują od 1999 r. W tym czasie zrealizowali ponad 120 projektów zagranicznych. Swoją opieką objęli 16 państw na 4 kontynentach: w Afryce – Etiopię, Ghanę, Kenię, Liberię, Malawi, RPA, Sierra Leone, Tanzanię, Ugandę, Zambię i Zimbabwe; w Ameryce Południowej – Boliwię oraz Peru, natomiast w Europie Wschodniej i Azji – Litwę, Rosję, Ukrainę oraz Mongolię.
 
A zaczęło się bosko
Czyli od św. Jana Bosko – założyciela Zgromadzenia Księży Salezjanów, włoskiego duchownego, który jako dziecko miał sen, że zostanie pomocnikiem Chrystusa. Pracował z więźniami, chorymi, apostołował wśród młodzieży oraz założył Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, które dwa lata później wysłało pierwszych misjonarzy do Ameryki Południowej.
– Działamy w duchu salezjańskim, bo św. Jan Bosko jest naszym patronem. Najpierw to on przygarniał biedne dzieci z ulic Turynu. Gdy one dorosły i zostały duchownymi, stały się przedłużeniem jego rąk i nóg. Dziś to zadanie należy do nas – mówi Agata Kwiecińska, wolontariuszka Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. – Mamy tego ducha. Skupiamy się na pracy z dziećmi i młodzieżą. Uczymy czytać, pisać, dostarczamy wiedzę zawodową, żywimy, zagospodarowujemy wolny czas.
Wszystko za „Bóg zapłać”, bo drugie słowo w nazwie organizacji to „wolontariat”. – Sami chcemy dać coś z siebie. Jesteśmy do dyspozycji z potrzeby serca i jestem pewna, że nikt nie uważa tego za stratę czasu – dodaje Agata.
Młodzi Światu nie istnieliby bez rzeszy wolontariuszy. To oni są filarem organizacji – zarówno ci, którzy decydują się wyjechać na misje, jak i ci, którzy w wolnym czasie przychodzą do biura naklejać znaczki, kserować dokumenty i organizować akcje edukacyjne i charytatywne na rzecz najbardziej potrzebujących na świecie. Dla tych spoza Krakowa odbywają się comiesięczne formacyjne spotkania weekendowe. Krakusi mogą korzystać ze spotkań poniedziałkowych w ich „bazie” nad wałami wiślanymi: ul. Tyniecka 39.
Są też misyjni. – Bo aktualną potrzebą jest ewangelizacja. Mamy iść na cały świat i głosić Dobrą Nowinę.
 
Zyskany czas
Wiele osób trafia do SWM, bo marzy o wyjeździe na misje. Nie po to, by tanim kosztem zwiedzać egzotyczne kraje – praca na misjach to dużo więcej niż interesująca wycieczka.
Aby wyjechać, minimum przez rok trzeba uczestniczyć w życiu SWM: formować się, poznawać kulturę innych krajów, uczyć się języka, służyć swoim wolnym czasem. Po tym czasie na przełomie grudnia i stycznia deklaruje się chęć wyjazdu. – Nazwiska wolontariuszy mamy w bazie i jeśli np. ksiądz z Zambii potrzebuje ludzi do wybudowania studni, szukamy osoby, która poradzi sobie z tym zadaniem. Osobie, która dotychczas zajmowała się opieką nad dziećmi, trudno byłoby nagle wybudować mur oddzielający wioskę od dżungli – wyjaśnia Agata.
Bywa, że na wyjazd trzeba się zdecydować z dnia na dzień, ale warto. „Wczoraj spotkałam się ze znajomymi z klasy maturalnej. Jedna z nich studiuje na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych, inna równolegle dwa kierunki, kolega z drugiej ławki realizuje się w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, ktoś inny na amerykanistyce, politologii… Właśnie kończą drugi rok studiów. A ja przed trzema tygodniami wróciłam z Peru. Babcia kiwa głową i mówi: No tak, straciłaś te dwa lata na uczelni A ja, patrząc wstecz na ostatnie półtora roku mojego życia, tym razem nie mogę przyznać jej racji. Nie straciłam dwóch lat na uczelni – ja zyskałam je w Peru” – na www.swm.pl napisała Ela, koordynator wolontariuszy.
 
Igloo… ze styropianu
Dziś w świecie, w którym katolickie wartości są wyśmiewane i sprowadzane do zabobonu, misji potrzebują nasze rodziny, szkoły, miejsca pracy. Dlatego nie wszyscy chętni do pracy wyjeżdżają do pigmejskich wiosek. Wolontariusze dają siebie także tutaj.
SWM Młodzi Światu włącza się lokalnie w organizację Tygodnia Edukacji Globalnej. Krakowska edycja odbyła się w dniach 22–26 listopada. To międzynarodowa inicjatywa, która co roku zwraca uwagę m.in. na takie problemy jak susza, prześladowania, ciężka praca małych dzieci, niewolnictwo, analfabetyzm, brak perspektyw edukacyjnych, łamanie praw człowieka. Tym razem Młodzi Światu zorganizowali cykl spotkań pod wspólnym hasłem „Media dla Globalnego Rozwoju”.
Świadomość dzieci i młodzieży zwiększają wizyty w Parku Edukacji Rozwojowej. To bardziej naukowa nazwa afrykańskiej wioski, którą przy Tynieckiej wybudowali Młodzi Światu. – W parku są domki z różnych stron świata. Mamy np. jurtę mongolską, która jechała do nas kilka miesięcy, domy z Ghany oraz peruwiańską chatę, tipi, czyli namiot Indian Ameryki Północnej a nawet igloo, tyle że ze styropianu – opowiada wolontariuszka. Odbywają się tu warsztaty ceramiczne, z tworzenia biżuterii czy robienia batików – popularnych w Afryce obrazów i serwet z użyciem wosku i farby. Można obejrzeć mundurki szkolne, książki, zeszyty, naczynia codziennego użytku, zagrać na instrumentach i przymierzyć oryginalne pióropusze.
 
Co ja mogę zrobić?
W pomoc misjom może się włączyć każdy z nas. SWM promuje i popiera Sprawiedliwy Handel, czyli kupowanie produktów od afrykańskich czy amerykańskich rolników, rękodzieła i innych towarów, za godziwą cenę. – Trudno to sobie wyobrazić, ale tych, którzy w fabrykach wyrabiają kakao czy czekoladę, nie stać na to, by jej spróbować, nie mają pieniędzy, by ją sobie kupić – mówi Agata. Młodzi Światu prowadzą na swojej stronie internetowej sklepik Rafiki. Kupując kilim, obraz czy rzeźbę można zostać przyjacielem misji, bo „rafiki” w suahili znaczy „przyjaźń”.
Jest jeszcze inna metoda. Grzegorz Gidlecki, zanim pojechał na misje, chciał – jak sam mówi – zrobić coś dobrego. Zdecydował się poprzeć salezjańskie dzieło – Adopcję Miłości. – To taka forma pomocy dzieciom z krajów Globalnego Południa, która polega na wsparciu finansowym. Wpłaca się ofiary, które są przeznaczane na potrzeby konkretnej grupy dzieci. Zobowiązanie można podjąć np. na rok lub do momentu, kiedy dzieci ukończą swoją edukację – wyjaśnia.
Pół roku później Grzegorz dowiedział się, że misje go potrzebują. Co więcej, jego ręce i serce były potrzebne w Zambii, w kraju, w którym żyły „jego dzieci”. – Obiecałem sobie, że poruszę niebo i ziemię, żeby się z nimi spotkać. Mimo że mieszkały 800 km od mojej placówki, udało się.
Misjonarz spędził w Zambii rok i trzy miesiące. Chciałby wyjechać raz jeszcze. Nawet jeśli nie uda się do Zambii, to na pewno odwiedzi ten kraj. Kraj, w którym zostawił kawałek serca. Jestem o tym przekonana, gdy podaje mi swój e-mailowy adres korespondencyjny – do dziś można do niego napisać na „zambiagrzes”, choć z Afryki wrócił już prawie 3 lata temu.
 
 
 
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki