Logo Przewdonik Katolicki

Misyjni komandosi dobra

Paweł Piwowarczyk
Fot.

Salezjański Wolontariat Misyjny (SWM) Młodzi Światu obchodzi w tym roku 15-lecie swojego istnienia. To okazja, by dostrzec komandosów dobra, ambasadorów dobroci, a może nawet zasilić ich szeregi?

Salezjański Wolontariat Misyjny (SWM) „Młodzi Światu” obchodzi w tym roku 15-lecie swojego istnienia. To okazja, by dostrzec „komandosów dobra”, „ambasadorów dobroci”, a może nawet zasilić ich szeregi?

 

Kim są ów komandosi i ambasadorowie? „To ludzie, którzy mają wielki hart ducha, widoczny w ich pracy misyjnej, a także serca otwarte na drugiego człowieka”.

 

Misyjna pielgrzymka

Wszystko zaczęło się od pielgrzymki do Częstochowy w 1997 r. Szli w niej m.in. dwaj salezjanie – Krzysztof Niżniak i Sławomir Bartodziej, opowiadający o swoich doświadczeniach z misji w Afryce. Zapałem do pracy misyjnej zarazili grupę młodych ludzi, którzy szli pod przewodnictwem ks. Andrzeja Polichta na Jasną Górę. Owocem pielgrzymki było założenie Koła Misyjnego przy parafii św. Stanisława Kostki na krakowskich Dębnikach. W 1999 r. Salezjański Wolontariat Misyjny został zarejestrowany jako stowarzyszenie. Po kilkunastomiesięcznych przygotowaniach zorganizowano pierwszy wyjazd na misje dwóch osób.

 

16 krajów, 4 kontynenty, 130 projektów…

W ciągu 15 lat na misje wyjechało już ok. 250 osób. SWM zrealizował ok. 130 projektów. Misjonarze dotarli do 16 krajów na czterech kontynentach: w Afryce były to Etiopia, Ghana, Kenia, Malawi, RPA, Sierra Leone, Tanzania, Uganda, Zambia, Zimbabwe; w Ameryce Południowej – Boliwia, Peru; w Europie Wschodniej i Azji – Litwa, Rosja, Ukraina. Ludzie decydujący się na misyjny wyjazd pracowali z dziećmi ulicy, w placówkach socjalnych, świetlicach, budowali szpitale, szkoły, przedszkola – wspierali rozwój społeczny w krajach, do których docierali przez edukację i wychowanie dzieci i młodzieży, tak aby w przyszłości mogli stanowić podstawę demokratycznych społeczeństw. Wolontariat realizuje również program Adopcji Miłości.

 

Co jest najważniejsze?

Częstym błędem w odniesieniu do misji jest kojarzenie ich tylko ze stawianiem budynków czy też z pracą socjalną. A istotą misji jest głoszenie Ewangelii. Marek Wołkowski pracujący w SWM, jako wolontariusz budował kiedyś wielkie centrum edukacyjne w Zambi. Pracujący z nim ks. Czesław Leńczuk powiedział mu kiedyś: „Mury nie są najważniejsze. Przyjdzie trzęsienie ziemi i w jednym momencie może wszystko zniszczyć. Najważniejsze jest budowanie relacji między ludźmi”. Takie jest jedno z przesłań SWM-u. 

Czy wolontariusze przechodzą tu jakąś formację? – Pomagamy im odkryć powołanie misyjne. Przychodzą tu osoby już z pełnym bagażem doświadczeń wyniesionych z domu, ze szkoły, Kościoła. Spotkania tutaj mogą tylko w jakiś sposób oczyścić intencje ich posługi. Uczymy, że większym człowiekiem stają się za każdym razem, gdy opuszczają swój mały egoistyczny świat, by pomagać wzrastać drugiemu człowiekowi, gdy wychodzą do świata i dają mu to, co w nich najlepsze, czyniąc go piękniejszym. Zdają wtedy egzamin z miłości – mówi prezes SWM ks. Adam Parszywka SDB.

 

 

Salezjański Wolontariat Misyjny „MŁODZI ŚWIATU”

Biuro główne w Krakowie – ul. Tyniecka 39,  KRS 0000076477
tel./fax: +48 12 269 23 33

www.swm.pl


 

 

Marni, ale słudzy Pana

 

Z prezesem Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego „Młodzi Światu” ks. Adamem Parszywką

 

ROZMAWIA PAWEŁ PIWOWARCZYK

 

Wielu ludziom misje kojarzą się tylko z uśmiechniętym misjonarzem, który przebywa w egzotycznym, ciekawym miejscu, czy też tańczącymi tubylcami itp.

– To pewne stereotypy, bo brak nam podstawowej wiedzy z zakresu prowadzenia misji i ogólnie rozumianej ewangelizacji. Dziś dla nas nie jest wyzwaniem wioska i busz. Wyzwaniem są miasta – to one promieniują w szerokich kręgach, tam udają się mieszkańcy małych miejscowości, tam ludzie zdobywają wykształcenie, tam tworzona jest kultura. Kiedy zobaczymy małą wioskę, to ze współczuciem patrzymy na nią, widząc biedne, niewykształcone dzieci. Trzeba jednak wiedzieć, że gdy te dzieci dorastają, to wyjeżdżają do miasta – tam właśnie przeżywają najważniejszy dla nich okres rozwoju. W wielkich miastach trudniej dostrzec Boga – tam człowiek spotyka się z techniką, brakuje mu spotkania z naturą, człowiek widzi głównie wytwór własnych rąk, akcentowana jest wielkość człowieka, a nie Boga.

 

To znaczy, że misje zmienią swój charakter, misjonarze przestaną wyjeżdżać do Afryki?

– Powinny się zmienić. Ale tu pojawia się kolejny stereotyp w myśleniu o Afryce. Przykładowo w Kenii więcej osób żyje w slumsach w Nairobi niż w wielu wioskach w promilu kilkuset kilometrów. Pracując natomiast w Brazylii, dostrzegłem, że Indianie żyjący w prymitywnych warunkach są bliżsi czegoś, co nazywamy semina verbi, żyjąc zgodnie z naturą, niż ci, którzy oderwali się od natury i wyjechali do miast, gdzie potem będąc często „mieszkańcami” ulicy, zostali zepchnięci na margines życia społecznego.

 

Dbamy o misje, ale może za mały akcent jest kładziony na misję, na ewangelizację w naszym najbliższym otoczeniu – w naszym kraju. W jaki sposób działacie również w tym kierunku?

– Przykładem naszych działań jest np. Park Edukacji Globalnej, który powstał przy ul. Tynieckiej 39. Próbujemy za jego pomocą ukazać pewne rozerwanie człowieka. Przemierzając ścieżką park, człowiek dostrzega piękny świat, ale również ludzi odrzuconych, ludzi zepchniętych na margines. Widząc odsłonięty niedawno pomnik człowieka z żelaza (zob. s. VII – Czy wiesz, że), zauważa również duchową biedę człowieka, który mimo wysokiego stopnia rozwoju techniki nie realizuje się w nowoczesności, nie znajduje w niej sensu życia, jego serce jest skamieniałe, pozbawione głębokich relacji międzyludzkich, poczucia wspólnoty.

 

Salezjański Wolontariat Misyjny – co kryje się za tą nazwą?

To możliwość realizacji pięknych idei, które człowiek ma w swoim sercu. Tu mogą się one urzeczywistniać przez poszukiwanie drugiego człowieka, dostrzeżenie kogoś w potrzebie i niesienie na różny sposób pomocy takim osobom. „Więcej radości jest w dawaniu niż w braniu” – tu realizują się w pełni te ewangeliczne słowa. Obserwuję to na przykład, gdy rozmawiam z osobami, które kilka albo kilkanaście lat temu były na misjach. Jak mówią, postanowiły zerwać z dotychczasowym życiem i dawać siebie innym.

 

Jednak nie każdy w pełni to zrozumie, bo nie ma możliwości wyjazdu na misje.

– Kiedy rozmawiam z osobami, które chcą zostać wolontariuszami, najbardziej cieszę się, gdy przychodzą i mówią, że nie wiedzą jak, ale chcą dać cząstkę siebie i pomóc. Smucę się, gdy ktoś przychodzi z gotowym planem, mówiąc, że ma czas wtedy, chce jechać tam itp. To znaczy, że on chce tylko coś zrealizować. Bóg nas powołuje i to On ma dla nas plan. Najlepiej się realizujemy, gdy w pełni oddajemy Bogu, bo on lepiej wie, co dla nas jest najlepsze. Jedni wyjeżdżają na misje, inni pomagają na miejscu – piszą projekty, jeszcze inni wspierają nas finansowo czy też modlą się za nasze dzieło. Nie mamy robić spektakularnych rzeczy na zewnątrz, ale mamy działać skutecznie ze świadomością, że jesteśmy tylko małym narzędziem w rękach Boga. Nie możemy tylko zaspokajać swojej potrzeby filantropijnej. Jesteśmy marnymi sługami, ale sługami Pana.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki