„Unitas Miesięcznik kościelny” – pismo duchowieństwa Archidiecezji Gnieźnieńskiej i Poznańskiej, wydawane „czcionkami Drukarni i Księgarni św. Wojciecha”, nie trafiało do rąk wiernych jako powszednia lektura. Kiedy jednak zaglądamy do niego po stu latach, łatwo odczytujemy problemy trapiące ówczesny Kościół.
Niektóre – przebrzmiałe, bo zmienił się świat, bo Kościół przeżył wielkie wydarzenie Soboru Watykańskiego II. Inne znów – zaskakująco aktualne.
Przysięga antymodernistyczna
Weźmy do ręki jeden tylko numer, a żeby owo sto lat było dokładne – niech będzie z lipca-grudnia 1911 roku. We wrześniu 1910 r. papież Pius X wprowadził obowiązek wygłaszania przysięgi antymodernistycznej. Obowiązek ten dotyczył wszystkich księży i biskupów przed uzyskaniem święceń, nauczycieli religii i profesorów w seminariach duchownych. Przysięga miała na celu zatrzymać rozprzestrzenianie się modernizmu: poglądów dopuszczających m.in. zmiany dogmatów, pozwalających na analizę Biblii w oparciu o sam tekst, bez komentarzy Ojców Kościoła.
W artykule Przysięga antymodernistyczna a wiedza teologiczna ks. Euzebiusz Stateczny pisał: „Teolog musi przestrzegać wszystkich prawideł paleografii, dyplomatyki, stylistyki, hermeneutyki. Bez tego jego usiłowania byłyby na polu nauki pojedynkiem z wiatrakami. Ale prócz tych prawideł i ponad niemi może tkwić i też tkwić musi inny daleko wyższy czynnik, któryby je wszystkie przenikał i łączył. Tym czynnikiem jest kontrola wiary objawionej. (...) Wiara objawiona ożywiała ojców piszących; jeżeli ona synów badających nie ożywi, to jakże mogą ojców zrozumieć! To jest jasne.”
Serce kobiety, rozum mężczyzny
Obowiązek składania przysięgi antymodernistycznej zniósł papież Paweł VI. Czas zmienił również sposób patrzenia na role społeczne mężczyzny i kobiety. W artykule o rozumie i sercu ks. Jan Adamski pisał: „W stosunku do serca i woli pięknie i jasno objawia się zasada, podłóg której stosunek mężczyzny do niewiasty mierzyć się powinno; w stosunku tym istota męska ukazuje się przedstawicielką rozumu, istota niewieścia przedstawicielką serca i woli. Nie znaczy to, iżby mężczyzna zagarnął wszystek rozum, a niewieście były dane wszystkie przymioty serca; bo i jedno i drugie jest w każdym człowieku, i niewiasta nie mniejszą jest od mężczyzny zdolnościami umysłu, jak i mężczyzna nie mniejsze od niej posiada uposażenie serca. Ale znaczy to, że leży w naturze mężczyzny zawsze najprzód rządzić się rozumem, w niewieściej zaś najprzód rządzić się sercem, i że mężczyzna, przedstawiający pierwiastek czynny, okazywać powinien głównie dzielność rozumu, a niewiasta powinna głównie odznaczać się zaletami serca. Ta harmonia w świecie prześlicznie stwierdza się i objawia w stosunku płciowym u ludzi, w jego moralnej stronie; jakiego dobra bowiem może on być źródłem w tym wzajemnym dopełnianiu się płci obojej! Jaka w niej słodka a wzniosła zapowiada się harmonia życia! Do mężczyzny pierwszego należy kształcić umysł kobiecy, od niej zaś on sam ma brać impuls do rzeczy dobrych jako od tej, która go wolą i sercem przeważa, wedle przysłowia francuskiego, że co kobieta chce, to Pan Bóg chce. Skutkiem atoli niedoskonałości ludzkiej ta harmonia się psuje i nieporządek moralny związki małżeńskie czyni małym piekiełkiem. Bo mąż w rodzinnym kole wskutek słabości charakteru nie potrafi dobrze pokierować żoną, tem mniej, gdy brutalną siłą daje jej uczuć swoją przewagę, żona zaś zamiast być aniołem dobroci, żądna panowania, czyniąc go podnóżkiem swoim, zgubny wpływ na męża wywiera”.
Przy okazji już ten krótki fragment pozwala zauważyć, że otwarte pisanie o pięknie współżycia małżonków nie jest w Kościele odkryciem XXI wieku...
Ekumenizm
Ekumenizm rozwinął się w Kościele szczególnie po Soborze Watykańskim II. Nie znaczy to jednak, że wcześniej Kościół nie zadawał sobie pytań, jak współistnieć z innymi. Jezuita Alojzy Bukowski sto lat temu analizował prawosławne podręczniki, opisujące katolicką wiarę, a przy okazji odnosił się również do protestantów. Wniosek był jeden: największą przeszkodą do zgodnego współistnienia jest brak wiedzy.
„Wiadomo powszechnie, jakimi przesądami przejęci są protestanci względem Kościoła katolickiego, względem jego nauki, obrzędów i praktyk. Zgubną nieświadomość w rzeczach katolickich można znaleźć nie tylko u ciemnych mas protestanckiego ludu, lecz także u wykształconych skądinąd zwolenników Lutra i Kalwina i nawet u mężów nauki, którzy o katolicyzmie napisali obszerne dzieła. Pół wieku temu nie wahał się sławny Döllinger oświadczyć, że protestancka polemika przeciwko Kościołowi katolickiemu w przeważnej swej części opiera sie na przesądach i na złem rozumieniu nauki katolickiej. To samo można i trzeba obecnie jeszcze powiedzieć; i dziś jeszcze liczni protestanccy pisarze znają i zwalczają tylko karykaturę katolicyzmu. Nie inaczej ma się rzecz z polemiką wschodnio-prawosławną przeciwko Kościołowi katolickiemu, którą niestety teologia zachodnia przez długi czas prawie wcale sie nie zajmowała; i ta objawia nie mniejszy brak obiektywności aniżeli polemika protestancka”.
Alkoholizm
Z wielkim uznaniem gnieźnieński miesięcznik dla duchowieństwa opisuje postać anglikańskiego kapłana, konwertowanego na katolicyzm kardynała Manninga i jego walkę, którą wypowiedział problemom alkoholowym wśród wiernych. Przedstawione przez kardynała sposoby na – jak powiedzielibyśmy dziś – duszpasterstwo antyalkoholowe w dużej mierze pozostają aktualne mimo upływu wieku. Kardynał proponuje m.in. „ofiarowanie Mszy św. na wytępienie pijaństwa, wytrwanie abstynentów, krzewienie cnoty wstrzemięźliwości; odmawianie co tydzień Różańca, praktykowanie jakiegoś umartwienia w piciu pod kierownictwem i za zezwoleniem spowiednika; unikanie knajp i innych wyszynków”. Pisał również przytaczany przez Unitas list do rodziców. „Gdyby rodzice tego pokolenia byli wychowani we wstręcie do alkoholu, ogniska domowe krzewiłyby dzisiaj wstrzemięźliwość, poszanowanie powagi rodzicielskiej i przywiązanie dzieci do tych, którzy dają im życie. Jeżeli dzieci dzisiejszej doby wychowają się w abstynencji, ogniska domowe i rodzice przyszłego pokolenia będą szczęśliwe.
Z tych i wielu innych względów, o których mówić teraz bym nie chciał, proszę gorąco rodziców, by wychowywali swe dzieci z dala od pokus i zapoznania się z alkoholem. Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Nie dawajcie dzieciom alkoholu, oddalajcie od nich pokusy. Namawiajcie je, by nie brały do ust napoju alkoholowego.”
Wychowanie
Jeszcze bardziej aktualny niż problem alkoholizmu wydaje się być poruszany przed stu laty problem wychowania młodzieży. I tu, gdyby nie charakterystyczny dla ubiegłego wieku język, po samej treści trudno by się było zorientować, że tekst nie dotyczy naszych czasów. Dr Krotski pisał: „Mówią, że główna przyczyna degeneracji młodzieży naszej tkwi w rodzinie, że należałoby naprawę rozpocząć od rodziny. Któż jednak tego zadania się podejmie? Kto rodzinę, wyzutą z wszelkich przekonań religijnych, z wszelkiej etyki katolickiej, nawykłą do utylitaryzmu i materializmu neopogańskiego, nakłoni do wychowania katolickiego swych dzieci? Nad drzwiami takich domów i rodzin chciałoby się napisać dantejski napis: „Tu nie masz nadziei!” I tylko chyba Opatrzność Boża zdoła latoroślom, wyrosłym na bagnie neopogańskim przywrócić zdrowie i życie chrześcijańskie. A takich rodzin u nas zwłaszcza we wielkich miastach, w szeregach zwłaszcza inteligencji czyż nie ma? Być może, że zdeklarowanych, zasadniczych wrogów katolickiego wychowania jest niewielu. Są jednak i tacy już u nas, są apostołami zażartego nowego ateistycznego wychowania, a będzie ich z pewnością więcej w przyszłości, bo czy istnieje głupstwo, czyż istnieje błazeństwo, na któreby się tłumy Polaków nie dały złapać?”
Czyż nie brzmi aktualnie? I czyż dziś nie można by się podpisać pod inną tezą doktora Krotskiego, który już sto lat temu obawiał się tego, co my dziś nazywamy „wychowaniem bezstresowym”? „Antytezą do wychowania pięści, niemniej szkodliwą od niego, jest wychowanie małpie za pomocą bezwzględnej pobłażliwości, napotykane zwłaszcza u matek zaślepionych wobec jedynaków. W ślepej miłości upatrują same zalety swych ulubieńców, pozwalają im na wszystko, cieszą się z wyraźnych wybryków. Na własne uszy słyszałem matkę, chwalącą się, że ma dziecko bardzo mądre, albowiem powiedziało: „Ty, głupi tato!” albo „Tato jest durny”. Zdanie Rousseau, jakoby dziecko było z natury dobre, i tylko w rękach ludzkich się psuje, od dawna uznawane jest za pedagogiczną herezję, a pobłażanie bezwzględne wszelkim instynktom dziecka wychowuje zwierzę-człowieka, a nie człowieczy obraz Boży.”
Zaprawdę, historia jest nauczycielką życia...