Logo Przewdonik Katolicki

Chciałem iść do wojska...

Dominik Górny
Fot.

Tęsknota za matczyną miłością uczyniła mnie osobą sentymentalną i skłonną do liryzmu mówi bp Józef Zawitkowski, kaznodzieja, poeta, kompozytor

 

Tęsknota za matczyną miłością uczyniła mnie osobą sentymentalną i skłonną do liryzmu – mówi bp Józef Zawitkowski, kaznodzieja, poeta, kompozytor

 

 

 

 

„Kochani moi” – ktoś, kto w ten sposób zwraca się do swoich bliźnich, zapewne doznał wiele dobra i miłości…

– „Kochani moi” powstało w bardzo naturalny sposób. Zacząłem tak mówić do wiernych od momentu moich pierwszych radiowych kazań. Uważałem, że powinny rozpoczynać się jakąś szczerą i przepełnioną emocjami frazą. Można uznać, że jest ona całkowicie zwyczajna, tym bardziej że właściwie każdy proboszcz zwraca się do swoich parafian „moi kochani”. Wystarczy jednak zmienić kolejność tych słów, aby odczuć, że kryje się w nich szczególny rodzaj duchowej więzi. Kieruję je do każdego, kto puka do drzwi kościoła, czuje się samotny lub za kimś tęskni – podobnie jak ja.

„Kochani moi” nie zrodziło się z doznania pełni miłości, ale z jej braku, gdyż od wczesnego dzieciństwa byłem sierotą. I choć miałem dobrego tatę, to jednak kochał mnie „po ojcowsku”. Tęsknota za matczyną miłością uczyniła mnie osobą sentymentalną i skłonną do liryzmu. To jest moja „blizna” z dzieciństwa, która nie może się zagoić do dziś…

 

Postać matki pojawia się w kazaniach Księdza Biskupa jako symbol wartości. O co chciałby Ksiądz Biskup zapytać dziś swoją mamę?

– Dzisiaj nie chciałbym się już zadać żadnego pytania, bo poznałem odpowiedź na najważniejsze z nich, co wiążę ze wspomnieniami z mojej rodzinnej parafii. Zazwyczaj po Mszy św. moja mama podchodziła do obrazu św. Anny i pozostawała w postawie skupienia jeszcze długo po wyjściu ludzi z kościoła. Próbowałem się dowiedzieć, o co tak gorliwie się modli – nigdy nie odpowiedziała. Później, podczas mojej Pierwszej Komunii Świętej, proboszcz zapytał, czy chciałaby, abym został kapłanem – wtedy się rozpłakała. I choć nie uświadamiałem sobie, co znaczy być księdzem, teraz wiem, co odpowiedziały jej łzy…

 

Był taki szczególny moment, który utwierdził Księdza Biskupa w słuszności wyboru swojego powołania?

– To nie był jeden moment, w którym mogłoby nastąpić „dramatyczne” nawrócenie. Moje powołanie rodziło się w łagodny sposób, co jest zasługą wartości, jakie przede wszystkim wyniosłem z rodziny – od mamy i taty oraz od dziadka.

Od zawsze podobała mi się aura, jaką tworzą wokół księdza liturgiczne czynności. Bywało, że gdy nadchodziła niedziela, jako mały chłopiec, „bawiłem się” w odprawianie Mszy bądź w procesję, co jednak nie przesądziło o wyborze życiowej drogi, bo kiedy podrosłem, miałem marzenie, aby iść do wojska. Nie uczyniłem tego za sprawą mojego proboszcza, który zapraszał do naszej parafii kleryków. Zrobili na mnie duże wrażenie, bo poza tym, że byli elegancko ubrani, przyuczali mnie i moich kolegów, jak służyć do uroczystej Mszy św.

Sumienne zapytanie o to, czy rzeczywiście chciałbym być księdzem, zadałem sobie dopiero na drugim roku w seminarium. Chyba dla każdego kleryka jest to szczególny czas – zaczyna się wtedy myśleć o swojej przyszłej roli bardzo odpowiedzialnie, a jednocześnie przychodzi przełom, czasem duchowy kryzys, który „zmusza” do odpowiedzi, na czym właściwie polega istota bycia księdzem. Myślałem, że pobyt w seminarium da mi na to jednoznaczną odpowiedź – nie tylko dowiem się „wszystkiego” o Panu Bogu, ale poznam konkretne dowody na Jego istnienie. Tymczasem nie spotkało mnie nic z tych rzeczy – wręcz przeciwnie, stawiano mi coraz większe wymagania, żebym w samym sobie odnalazł wiarę.

Ostateczne „tak” zrodziło się z odpowiedzi na dwa pytania: „Panie Boże, czy Ty chcesz, abym był kapłanem?” i „Czy ja sobie z tym wszystkim poradzę?”. Z pomocą przyszedł ksiądz Jan Twardowski – wykładowca lektoratu z języka polskiego, dotyczącego literatury religijnej, a wcześniej – mój nauczyciel w X i XI klasie szkoły podstawowej.

 

Istotę kapłańskiego powołania opisał Ksiądz Biskup w pieśni „Panie, dobry jak chleb”. Kiedy po raz pierwszy jako kapłan przełamał Ksiądz Biskup eucharystyczny chleb?

– W pierwszej odprawionej przeze mnie Mszy św. uczestniczył m.in.: mój tata, dziadek i ciocia Weronika. Zaliczam się do grupy szczęśliwców, którzy mogli ją odprawić indywidualnie przed obrazem Matki Bożej w Częstochowie. W noc poprzedzającą tę Eucharystię z wrażenia nie potrafiłem zmrużyć oka.

Podobnie przeżyłem Mszę św., którą po raz pierwszy odprawiłem w mojej parafii. Pamiętam, że ołtarz stał wtedy na zewnątrz kościoła. Było mi to potrzebne, bo stojąc przy ambonie, widziałem krajobraz moich rodzinnych stron. Był czerwiec i tak pięknie dojrzewało pole… Uświadomiłem sobie, jak głęboko ostała się we mnie „dziadkowa” miłość i szacunek do ziemi. Jeszcze czuję zapach żniwa, które zbierałem z dziadkiem. Później miął je w młynie, aby zawieść na plebanię, gdzie pani Janina wypiekała opłatki, hostie i komunikanty.

Ilekroć podnoszę hostię na przemienienie, pamiętam o tym, jaki „ciężki” jest ten chleb – owoc trudnej i pełnej poświęcenia człowieczej pracy. Jest w niej tyle ludzkich błogosławieństw i próśb – zupełnie jak w chlebie eucharystycznym. Kiedy więc pisałem słowa do hymnu Kongresu Eucharystycznego w Warszawie w 1988 roku, wiedziałem, że nie mogę mu dać innego tytułu, jak tylko „Panie, dobry jak chleb”.

 

Z którym z biblijnych apostołów utożsamia się Ksiądz Biskup najbardziej?

– Nie chcę się z nimi pouchwalać, ale mogę za to czerpać od nich wiarę. Zazdroszczę Janowi, że mógł położyć głowę na sercu Pana Jezusa i zapytać, kim będzie ten, kto Go zdradzi. To przecież do niego – zgodnie z „testamentem krzyża” – Jezus, wskazując na Maryję, powiedział – „Synu, oto Twoja matka”. Chciałbym też powiedzieć za Piotrem – „Panie, Ty wszystko wiesz – Ty wiesz, że Cię kocham”, albo – za Tomaszem – „Pan mój i Bóg mój”. Mam swojego ulubionego „Pawłowego ucznia” – Tymoteusza, pod którego imieniem czasem publikuję książki… Jest mi bliski, bo choć Paweł miał z nim wiele problemów, to darzył go braterską miłością. Świadczą o tym wzruszające słowa, które kończą drugi List św. Pawła – „Tymoteuszu, przyjedź do mnie szybko, chciałbym cię jeszcze przed śmiercią zobaczyć”.

 

Co dziś Ksiądz Biskup uznaje za najważniejszą „lekcję” swojej wiary?

– Otrzymałem ją od moich rodziców. O zmartwychwstaniu wiedziałem tyle, ile mi opowiedziała mama w Wielką Sobotę – „Zobacz, tam jest Pan Jezus, a tata go pilnuje, bo jest strażakiem”; „A dlaczego pilnuje?” – „Żeby Go nie ukradli”; „A On będzie żywy?” – „Tak, jutro zmartwychwstanie”.

Innym razem, podczas procesji, ojciec wziął mnie na ręce i powiedział – „Zobacz, kapłan dźwiga Pana Jezusa”; „A dlaczego dźwiga? Czy On jest ciężki” – „Tak, bardzo ciężki, dlatego twój dziadek prowadzi księdza pod rękę”. Maryja powiedziała – „Niech mi się stanie według słowa Twego”, a ja mówię – „Jam sługa Twój i syn Twojej służebnicy”. To jest cała moja teologia…       

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki