Z Józefem Zawitkowskim, biskupem pomocniczym diecezji łowickiej,
o jego pasjach – muzyce i poezji – rozmawia Michał Bondyra
Ekscelencja Ksiądz Biskup pełnił, i nadal pełni, wiele funkcji. Między innymi był Ksiądz Biskup dyrektorem Instytutu Szkolenia Organistów. Z muzyką w ogóle jest Ksiądz Biskup bardzo związany.Wystarczy wspomnieć studia muzyczne w Instytucie Musica Sacra w Aninie oraz ukończoną muzykologię w Akademii Teologii Katolickiej...
– Muzyka to taka moja pasja, choć początkowo chciałem studiować polonistykę. Nie wyszło, bo trudno mi było uzyskać pozwolenie od władz kościelnych, by dostać się na świecki uniwersytet, a KUL był tylko dla wybranych. Z muzyką zaś było mi łatwiej, bo urodziłem się w muzykującej rodzinie. Była w niej taka „orkiestra carska”, w której najpierw grał dziadek, potem tata i w końcu ja. Pogrywałem wówczas trochę na trąbce. To były czasy szkoły średniej w podpoznańskim Gostyniu. Miło ten okres wspominam, bo dzięki mojemu talentowi i grze byłem bardzo faworyzowany. Pamiętam, jak ówczesny dyrektor Kamiński brał mnie wraz z kolegą Mietkiem Bąkiem na wycieczki; pamiętam też, jak wspólnie graliśmy na trąbkach pieśni maryjne podczas różnych uroczystości, m.in. przy okazji odsłonięcia obrazu Matki Boskiej Gostyńskiej.
Później będąc w Warszawie, brałem porządną naukę gry na fortepianie, która z kolei bardzo przydała mi się w czasach seminaryjnych. Będąc klerykiem, grałem na organach, pobierając przy tym lekcje gry u znakomitego pana prof. Feliksa Rączkowskiego. Swoją muzyczną naukę kontynuowałem w Instytucie Szkolenia Organistów. Szczęśliwie dla mnie instytut ten przejęła Akademia Teologii Katolickiej. Już w akademii u poznańskiego mistrza ks. prof. Jerzego Pikulika zrobiłem dyplom z muzyki kościelnej i to dyplom z numerem pierwszym.
Podążając muzycznym tropem... Znany jest Ksiądz Biskup z komponowania małych form muzycznych dla chórów i zespołów wokalnych.
– Tak, ale kompozycje to za wielkie słowa. Wzięło się to stąd, że będąc na parafiach, zawsze prowadziłem zespół instrumentalno–wokalny, dla którego musiałem opracowywać jakieś małe formy muzyczne. A że były to czasy posoborowe i do liturgii dopiero wchodził język polski, próbowaliśmy śpiewać psalmy, małe motety i inne utwory w języku ojczystym.
Zacząłem więc opracowywać takie utwory i w ten sposób powstała Msza św. na trzy głosy. Stanowiły one treść moich myśli muzycznych płynących z potrzeby serca. Czasem tak bardzo chciałem zaśpiewać po naszemu: „Chwała Tobie, słowo Boże” czy „Panie, do kogóż pójdziemy, myśmy uwierzyli, że Ty jesteś Chrystus Syn Boga żywego”. Pamiętam też stworzone z okazji pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski „Janie Pawle, czy ty mnie miłujesz”. Część z tych pieśni gdzieś zaginęła, ale wiele z nich zachowało się do dziś...
Tak było chociażby z najbardziej znanym utworem autorstwa Księdza Biskupa „Panie dobry jak chleb”, do którego ułożył Ekscelencja także słowa...
– To już była jedna z późniejszych kompozycji. Ona również powstała z potrzeby serca. Zawołaniem ówczesnego Kongresu Eucharystycznego (w 1987 roku – przyp. red.) było hasło „Do końca ich umiłował”. Prymas zwrócił się do mnie z prośbą, bym do tego hasła dopisał słowa, by podczas kongresu w Warszawie można to było zaśpiewać. Gdy zacząłem się zastanawiać, jak to wyśpiewać, od razu zrodziła się odpowiedź: „bo Ty do końca nas umiłowałeś”. I tak powstało „Panie dobry jak chleb”.
Z tą pieśnią wiązały się jednak różne problemy...
– Za zdanie „Panie dobry jak chleb, bądź uwielbiony od swego Kościoła” bardzo skrytykowali mnie poloniści i teolodzy. Ci pierwsi uważali, że należy powiedzieć: „bądź uwielbiony przez”, a nie „od”. A ja tłumaczyłem im, że zrobiłem to świadomie. Chodziło mi bowiem o to, że Pan Bóg ma być uwielbiony nie przez wieże, dachy kościoła – budynku, a „od” ludzi wierzących, stanowiący prawdziwy Kościół – wspólnotę.
Teolodzy też mieli wątpliwości. Dotyczyły one w szczególności zdania „Panie dobry jak chleb”. Zarzucali mi, że nazwałem Boga przedmiotem, rzeczą. Tym z kolei tłumaczyłem, że przecież św. Tomasz powiedział jeszcze więcej, mówiąc o Bogu jako „chlebie prawdziwym”. A więc Pan jest chlebem. Pomimo moich wyjaśnień z pewnością wszystko spełzłoby na niczym, gdyby nie... profesor Miodek, który kiedyś jeden ze swych programów „Ojczyzna polszczyzna” poświęcił „pewnemu łowickiemu kaznodziei”. Pamiętam, jak profesor mówił wtenczas, że trzeba być bardzo odważnym, żeby zdobyć się na archaizm: „bądź uwielbiony od swego Kościoła”, bo przecież w kolędach jest „od narodów upragniony”, „od proroków ogłoszony”, jest też „niechaj będzie pochwalony, od nas wszystkich uwielbiony...”. Ponieważ pochwalił mnie publicznie sam prof. Miodek – teolodzy i poloniści zamilkli.
Podobno Jan Paweł II o pieśni „Panie dobry jak chleb” też powiedział kilka ciepłych słów...
– Gdy Ojciec Święty otrzymał ten hymn, ponoć czasem sam go sobie nucił. Podczas jednego z naszych spotkań Papież, wspominając o pieśni, zapytał mnie wprost: „Podobno dokuczali ci poloniści i teolodzy?”. Potwierdziłem, na co Jan Paweł II odparł: „I oni się nawrócą”. Te słowa otuchy dały mi olbrzymią nadzieję i radość zarazem.
Pięknie mówił Ksiądz Biskup o muzyce, ale szczególne miejsce w sercu Ekscenlencji zajmuje też poezja... Skąd wzięła się ta fascynacja?
– Poezja to takie drugie moje „skażenie”. To znów zasługa mojej rodziny. W moim rodzinnym domu w Wale po kolacji, kiedy mama i babcia robiły na drutach, tata, ciocia Weronka lub wujek Tadek głośno czytali książki polskich klasyków literatury. Były to trudne czasy, bo nie mieliśmy wtenczas elektryczności, a oni czytali przy lampach naftowych, karbidówkach. To rozwijało moją wyobraźnię i zainteresowania naszą literaturą. Kiedy poszedłem do szkoły, to ku mojemu zdziwieniu niektóre książki już znałem. Miałem też szczęście do wspaniałych polonistów. Najpierw w podstawówce była pani Pietrzakowa, później w szkole średniej pani Trawińska, która dziś jest karmelitanką w Truskolasach. Wreszcie w Warszawie w 10 i 11 klasie polskiego uczył mnie kapłan poeta – ksiądz Jan Twardowski. Wszyscy oni zarazili mnie literaturą i poezją, a że „dyskietkę” w głowie miałem jeszcze niezapełnioną, wiele rzeczy pozostało w mojej pamięci do dziś. Czy jest to mi jednak potrzebne? Niektórzy mogą się wyśmiewać, że ksiądz mówi wierszykami. Czynię to świadomie, bo niektóre rzeczy trudne teologicznie są tak pięknie powiedziane przez poetę, że tak naprawdę wystarczy go tylko zacytować. Bo czy można powiedzieć o wielkiej tajemnicy Wcielenia prościej, niż zrobił to Adam Mickiewicz w ośmiu słowach: „Grom błyskawica! Stań się stało: Matką dziewica, Bóg ciało!”. Tylko uklęknąć i się modlić...
Tak samo mówiąc o miłości do Boga, o swojej pokorze wobec Niego, żadna modlitwa nie zrobi tego dobitniej niż ta powiedziana za Mickiewiczem: „Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem; Ale gdybym Tobie moją nicość wyspowiadał, Ja proch będę z Panem gadał”.
Przywołując te dwa przykłady, myślę sobie, że skoro ktoś ujął w piękne i proste słowa rzeczy trudne i skomplikowane, to po cóż ja mam coś nowego wymyślać, jak można je po prostu powtórzyć.
Biskup Józef Zawitkowski – ur. w 1938 roku w Żdżarach niedaleko Nowego Miasta nad Pilicą. Dwadzieścia cztery lata później z rąk Prymasa kard. Wyszyńskiego przyjął święcenia kapłańskie. Od 1992 roku jest biskupem pomocniczym diecezji łowickiej. Wśród wielu pasji szczególne miejsce w jego życiu zajmuje muzyka i poezja. Pisze m.in. pod pseudonimem ks. Tymoteusz. Jest autorem modlitewnika „Panie mój”.