Logo Przewdonik Katolicki

Ramzes umarł, kryzys żyje?

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Świat przypomina dziś pacjenta po przebytym zawale, który stoi przed alternatywą: albo szybko wróci do złych przyzwyczajeń, albo też zmieni dietę i zacznie wreszcie o siebie dbać.

 

 

Większość ekonomistów przychyla się do zdania, że zapaść gospodarcza osiągnęła już raczej swoją fazę szczytową. „Wszystko co najgorsze, za nami” – przekonują. Najlepszym barometrem finansowych nastrojów są zresztą banki, które stopniowo luzują cugle swojej polityki kredytowej. Niektóre z nich zaczynają nawet udzielać kredytów hipotecznych na całość inwestycji i to bez wymaganego wkładu własnego – rzecz, która jeszcze kilka miesięcy temu była zupełnie nie do pomyślenia. Ale pozorny spokój giełdy, mniej agresywna niż zwykle polityka wielkich koncernów oraz powrót do jako takiej równowagi największych światowych gospodarek nie dają wcale odpowiedzi na pytanie zasadnicze: czy Zachód rzeczywiście wyciągnął właściwe wnioski z minionego, trwającego kryzysu finansowego?

 

Demografia, głupcze!

Trudno mówić na razie o jakimś zasadniczym przełomie w podejściu do uprawiania biznesu i sposobie korzystania z owoców ekonomicznego zysku, o co tak mocno apelował Benedykt XVI w swojej ubiegłorocznej encyklice „Caritas in veritate”. Wszelkie działania naprawcze ograniczają się w zasadzie wyłącznie do finansowo-personalnej kosmetyki. Ot, poleciały głowy paru prezesów, kilka imperiów bankowych zanotowało spektakularny upadek, a reszta wzmocniła dyscyplinę finansową i kredytową czujność. Tylko czy są to wystarczające środki, aby odegnać widmo kolejnego kryzysu? Z całą pewnością nie. Tak jak nie wystarczy wpompować wielomilionowe kwoty, pochodzące z pieniędzy podatników, w narodowe gospodarki, by doprowadzić w ten sposób do przywrócenia naturalnej homeostazy wolnorynkowej.

W tej sytuacji wśród samych finansistów coraz głośniej odzywają się głosy nawołujące do przeprowadzenia prawdziwego „rachunku sumienia” ze współczesnej ekonomii. Podkreślają oni, że dopóki nie zacznie się głośno mówić o faktycznych źródłach kryzysu, dopóty nie ma mowy o skutecznym leczeniu globalnej gospodarki. Do grupy takich ekonomistów należy dyrektor Banku Watykańskiego prof. Ettore Gotti Tedeschi, który w niedawnym wywiadzie dla Radia Watykańskiego wyraził przekonanie, że odpowiedzialnością za kryzys obciąża się w przesadny sposób  banki i finansistów, podczas gdy instytucje finansowe jedynie przyczyniły się do jego pogłębienia. Zdaniem Tedeschiego prawdziwe źródła kryzysu leżą w zapaści rozwoju gospodarczego, będącej bezpośrednim skutkiem niżu demograficznego. - Nie chcieliście mieć dzieci, zaciskajcie pasa – stwierdził wprost dyrektor Banku Watykańskiego pod adresem Europy Zachodniej, wyliczając bezpośrednie skutki niżu demograficznego: spadek produkcji, zmniejszenie dochodu narodowego i oszczędności, przy jednoczesnym zwiększeniu wydatków socjalnych oraz podatków.

Wieloletnie zaniedbania Zachodu na niwie polityki prorodzinnej powodują więc dziś konieczność stosowania radykalnych terapii oszczędnościowych, ponieważ tylko one mogą spowodować przywrócenie równowagi gospodarczo-finansowej. Watykański ekonomista ocenił, że aby obniżyć zadłużenie zarówno publiczne, jak i poszczególnych rodzin, potrzeba co najmniej 5-7 lat. Chyba że na Zachodzie zacznie się w końcu rodzić więcej dzieci…

 

To biegną Chiny

Stara ekonomiczna prawda głosi, że kiedy jedna osoba traci na kryzysie, w tym samym czasie druga bogaci się na potęgę. I tak jak wielki kryzys gospodarczy w latach 30. ubiegłego wieku wyniósł do władzy Adolfa Hitlera, tak dziś największym beneficjentem obecnego krachu jest Państwo Środka. Wystarczy zresztą rzut oka na suche dane: w całym 2009 roku wzrost PKB Chin wyniósł ponad 8 proc., a w czwartym kwartale ub.r. oscylował już na poziomie 10,7 proc. Na tym jednak nie koniec - według prognoz banku inwestycyjnego Goldman Sachs w tym roku chiński PKB powinien wzrosnąć o 11,4 proc., zaś rządowi analitycy z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych przewidują, że tempo to może osiągnąć nawet 16 proc.!

Przy takim imponującym progresie Zachód przypomina ślamazarnego żółwia przeganianego bez trudu przez szybkonogiego chińskiego królika – w 2009 roku Chiny stały się nie tylko największym rynkiem motoryzacyjnym na świecie, dystansując pod tym względem USA, ale także największym światowym eksporterem, detronizując dotychczasowego lidera, Niemcy. Analitycy przewidują również, że już w tym roku Państwo Środka wyprzedzi odwiecznego kapitalistycznego prymusa, Japonię, i stanie się drugą po amerykańskiej światową gospodarką.

I dlatego to właśnie w stronę Chin oraz ich gigantycznego rynku zbytu kierowane są dziś błagalne spojrzenia państw pogrążonych w ekonomicznym kryzysie. Ogromny głód konsumpcyjny Chińczyków, ich niezaspokojony apetyt na surowce, żywność oraz coraz bardziej luksusowe towary i dobra sprawia, że Kraj Środka uważany jest za motor wychodzenia reszty globu z ekonomicznej recesji. A jeśli dodamy do tego gigantyczny potencjał produkcyjny, ogromne państwowe rezerwy walutowe i zdyscyplinowaną armię pracowników wykuwających chiński boom gospodarczy, często za przysłowiową miskę ryżu, to coraz bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz nakreślony przez prof. Tedeschiego, który we wspomnianym już wywiadzie dla Radia Watykańskiego stwierdził, że „za 10 lat to właśnie Chiny będą dominowały na świecie”.

 

Inwestycja w etykę

W tej nieustannie zmieniającej się wielkiej makroekonomicznej układance pojawiają się jednak także pozytywne sygnały, świadczące o pewnym, na razie co prawda niewielkim, ale jednak przewartościowywaniu postaw. - System bankowy jest już bezpieczny. Teraz czas wspierać ludzi biednych, dotkniętych bezrobociem czy wykluczonych – stwierdził niedawno Andrew Burns, jeden z najważniejszych ekonomistów Banku Światowego i główny autor raportu Global Economic Prospects. Czy takie wypowiedzi można już uznać za zapowiedź nadejścia lepszych czasów, w których wielki biznes zyska wreszcie tak potrzebny mu wymiar etyczny, a czysty zysk przestanie być celem samym w sobie? - Etyka przyjazna człowiekowi jest szczególnie niezbędna w czasach, gdy kryzys finansowy i głęboka nierówność gospodarcza prowadzą do zubożenia wielu ludzi i stwarzają warunki nędzy – powtórzył niedawno po raz kolejny Benedykt XVI.

Taki sposób myślenia o nowej, prospołecznej roli pieniądza przebija się jednak nadal z wielkim trudem. - O ile Europa i świat zainwestowały już niewyobrażalne sumy w rozwiązanie kryzysu finansowego, realizacja miłosierdzia pozostawia wiele do życzenia – zauważył podczas swojej lutowej wizyty w Watykanie były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Hans-Gert Pöttering. Tymczasem właśnie Europa ma, jego zdaniem, moralny obowiązek podjęcia odpowiedzialności za walkę z ubóstwem na świecie. Pöttering przypomniał również, że rok 2010 nie bez przyczyny został ogłoszony Europejskim Rokiem Zwalczania Ubóstwa i Wykluczenia Społecznego. Niedawne badania przeprowadzone przez Eurostat pokazują bowiem, że ubóstwo to problem, który dotyka na co dzień nie tylko kraje Trzecie Świata, ale także ponad 85 milionów mieszkańców naszego, rzekomo tak bardzo rozwiniętego gospodarczo, kontynentu. 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki