O tym trzeba mówić raz jeszcze… Ze Zdzisławem Cisowskim, przewodniczącym Komitetu Obchodów Bydgoskiego Listopada 1956, rozmawia Adam Gajewski
Przypomnijmy krótko: Bydgoski Listopad’ 56 to wydarzenia, w których tłum nastawiony wrogo do spuścizny rodzimego stalinizmu, w spontanicznym zrywie pali aparaturę służącą zagłuszaniu zachodnich stacji radiowych... Był to sprzeciw wobec cenzury i propagandy. Jak Pan wspomina swoje własne doświadczenia z radiem epoki PRL-u?
– Widzę taką scenę: leżę przed czeskim odbiornikiem Tatra i wsłuchuję się w Radio Wolna Europa. To pasjonujące, ale i męczące zarazem: zagłuszanie było rzeczywiście sprytnie pomyślaną dokuczliwością. W eter szły szumy, terkot głośny jak silnik traktora, rozmaite warkoty, hałasy. Takie radio pamiętam, miałem wtedy 10–12 lat. Oficjalnego, legalnego polskiego radia nie lubiłem słuchać – nowomowa, propaganda, gadanie. Żałuję tylko, że nie miałem wówczas magnetofonu, gdyż przemówienia Wiesława Gomułki byłyby dziś pamiątką niezamierzonego komizmu i wielu gaf. Na czele choćby ze słynnym cytatem, że „staliśmy nad krawędzią przepaści, ale wykonaliśmy krok do przodu”.
Bydgoszczanie w 1956 r. też mieli dość polityki informacyjnej władzy, ograniczeń w dostępie do prawdy. Czy współcześnie doceniamy rangę tamtego bydgoskiego buntu sprzed lat, o upamiętnienie którego Pan oraz Komitet Obchodów Bydgoskiego Listopada 1956 zabiegacie społecznie od tak dawna?
– Po każdej kolejnej rocznicy bydgoskich wydarzeń zadajemy sobie takie pytanie. Na nasze coroczne spotkania na Wzgórzu Dąbrowskiego - w miejscu, w którym stała reżimowa „zagłuszarka” - przychodzi zawsze około stu osób, a zaproszeń, folderów rozdajemy około tysiąca. To nie jest chyba zły wynik. Wielu bydgoszczan nie uczestniczy w rocznicy, ale zna tę historię, wie, czym był Bydgoski Listopad. Na pewno za mało mówi się o tym w szkołach. To przecież idealny temat na „historyczną ścieżkę regionalistyczną”, doskonały element budowania lokalnej tożsamości. Dobrze, że uczniowie z Gimnazjum nr 22 zaopiekowali się Skwerem 18 Listopada 1956, miejscem memorialnym. Marzy mi się, aby kiedyś zrobić film o bydgoskich wydarzeniach czasu „odwilży i przełomu”, w ten sposób edukować najmłodszych. Niech mówią w nim świadkowie, żyjący jeszcze uczestnicy wydarzeń, ci, którzy ponieśli potem karę – zostali skazani na więzienie, szykanowani członkowie ich rodzin. To nie są już młodzi ludzie, musimy działać, utrwalać ich wspomnienia. Spalenie „zagłuszarki” swego czasu odbiło się echem na świecie, dziś trzeba mówić o tym raz jeszcze, lokalnie.
Zatem film to zadanie przyszłości. Jednak dotychczasowy dorobek Komitetu nie jest wcale taki skromny. Od ilu lat działacie?
– Formalny Komitet powstał stosunkowo późno, bo w 2005 r., ale już wcześniej trwała memorialna praca. Najpierw powstała tablica ufundowana przez Chrześcijańską Demokrację. W 2000 r. pomyślałem, że kamień i napis nie wystarczą, zaczęły się spotkania, Msze św. sprawowane w intencji uczestników tamtych zajść, ich rodzin, ale również w intencji ojczyzny. Pomagali nam kolejno księża: śp. ks. Tadeusz Kiełczewski, także proboszczowie parafii na Ugorach – ks. Mielcarek i jego następca ks. Kłosiński. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni.
W 50. rocznicę Bydgoskiego Listopada udało się wydać bardzo ciekawą publikację przy współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej. Mamy też wystawę objazdową, foldery z naszkicowanym „Szlakiem 18 Listopada”. Ta trasa historyczna powinna zaistnieć w mieście, być specjalnie oznaczona i opisana. Będziemy również występować do prezydenta Bydgoszczy o przyznanie miejskich medali dla represjonowanych uczestników, także medali pośmiertnych. Nie zapominamy – nieustannie staramy się o całkowitą prawną rehabilitację ludzi, których komunistyczna władza nazywała „chuliganami”, za to, że spalili narzędzie służące zniewoleniu, kontroli nad społeczeństwem. Symboliczny akt państwowej skruchy musi kiedyś nastąpić.