Z ks. Grzegorzem Markulakiem CM – ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego á Paulo, wieloletni opiekun „Hołdu”
rozmawia Marcin Jarzembowski
Jak bardzo młodym potrzebna jest opieka duchowa w pracy ewangelizacyjnej?
- „Hołd” z założenia był i jest zespołem ewangelizacyjnym – biorąc pod uwagę to, że mamy innym nieść pewną treść, przesłanie, świadectwo życia. Dlatego ta pomoc duchowa jest czymś, co ich samych przybliża do Pana Boga. Oczywiście tę relację każdy buduje na swój sposób, ale trzeba takiego właśnie „prowadzenia”.
To kwestia pewnego zaufania, które owocuje…
- Cieszę się, że zespół istnieje już ponad trzy lata. Najpierw były pewne przymiarki, sondowanie, jak to będzie, w jakim kierunku chcemy pójść. To również szukanie nazwy, która zmieniała się w trakcie istnienia. Obecna została przez nich samych wyszukana w Piśmie Świętym. Otworzyli je i przeczytali, jak kiedyś złożono hołd Jezusowi. Zaraz potem sami pomyśleli, że taki hołd również chcą składać.
Lubi ksiądz mocne brzmienie?
- To zamiłowanie dojrzewało przez lata, kiedy byłem jeszcze w seminarium. Wówczas jeździłem na koncerty z „Lazarystami”. Co prawda grali oni trochę lżejszą muzykę niż „Hołd”, ale to mocne brzmienie jest mi bliskie. Bywa i tak, że potrzebuję spokojniejszej muzyki. To zależy od etapów, pewnych wydarzeń, które dokonują się w życiu.
A co ksiądz mówi ludziom, którzy weszli do kościoła i ich reakcje są różne?
- Z założenia zespół próbuje dotrzeć do ludzi młodych. Staramy się urządzać koncerty poza kościołem. Jeśli jednak w nim gramy, to czynimy to trochę lżej, by nie przestraszyć osób starszych, które są wrażliwe na tak mocne dźwięki.
Jakie owoce może przynieść taka „ostrzejsza ewangelizacja”?
- Jadąc kiedyś w trasę koncertową, trafiliśmy do Pabianic. Było to drugie miejsce po Warszawie, gdzie pracują Księża Misjonarze św. Wincentego á Paulo. W czasie koncertu widziałem młodzież zbuntowaną, poszukującą i wątpiącą. Usłyszeli, że będzie mocniejsze granie i przyszli z długimi piórami na głowie. Trochę poskakali, a potem podeszli do nas i zadawali wiele pytań. Następnie spotkaliśmy się na Ogólnopolskim Zjeździe Młodzieży Wincentyńskiej w Skwierzynie oraz zimą na wspólnych rekolekcjach. Przez te pół roku wytworzyła się bardzo pozytywna relacja między młodymi, a zespołem. Koncert był początkiem, zaś kolejne miesiące przemianą pod kątem wiary. Młodzi zaczęli pytać o sens życia, o Kościół. To było takie rzucenie ziarna, które zaowocowało. Jak mówi św. Paweł, kto inny sieje, kto inny podlewa, a owoce rozdaje Pan Bóg.
Jest także św. Wincenty. Gdyby dzisiaj żył pośród nas, to takie granie by akceptował?
- Sądzę, że tak, bo Wincenty był dosyć oryginalny. Był takim prekursorem nowych form ewangelizacji, wychodzenia do ludzi młodych oraz ubogich. Docierał do tych, co o Panu Jezusie nie słyszeli albo zapomnieli. Więc byłoby to akceptowane i przyjmowane przez niego w sposób bardzo pozytywny.