z Lynne Taylor, autorką książki „Polskie sieroty z Tengeru. Od Syberii przez Afrykę do kanady 1941-1949”, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Nieczęsto się zdarza, aby historyk z anglosaskiego kręgu kulturowego interesował się tragicznymi meandrami najnowszej polskiej historii. W jaki sposób udało się Pani złapać nić wiodącą do splątanego kłębka losów sierot z Tengeru?
- Natrafiłam na ten temat podczas badania innego zagadnienia – losów ludzi wysiedlonych podczas II wojny światowej, czyli tzw. dipisów w Niemczech. I kiedy usłyszałam po raz pierwszy historię polskich dzieci wywiezionych na Syberię oraz ciąg dalszy ich powikłanych losów – ewakuację do Iranu i Indii, pobyt w afrykańskich sierocińcach, wreszcie emigrację do Kanady - bardzo szybko zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest ona nośna.
Jestem nauczycielem akademickim i na co dzień uczę kanadyjskich studentów właśnie historii, dlatego od razu uświadomiłam sobie, że ta sprawa stanowi esencję pewnego ogólnego problemu historycznego, związanego z losami sierot i w ogóle wszystkich wojennych i powojennych tułaczy. A potem zaczęłam przeprowadzać rozmowy z bohaterami mojej przyszłej książki.
Napisała Pani we wstępie do niej, że cała prawda o niewiarygodnej podróży polskich dzieci tkwi w szczegółach… Która z tych opowieści zrobiła na Pani największe wrażenie?
- Przywołam trzy historie, które mnie szczególnie poruszyły, głównie ze względu na ogromne emocje, jakie im towarzyszyły.
Jedna z nich to opowieść Stanisława Studzińskiego, który jako 5-letni chłopiec był świadkiem śmierci swojego wujka w pociągu z Syberii do Kazachstanu. Jego ciało zostało wyrzucone w pełnym biegu. Mały Staś widział to i ta tragiczna scena została w jego pamięci na całe życie…
Równie przejmująca jest historia Pani Krystyny, a zwłaszcza moment, w którym uświadomiła sobie, że jej matka podczas pobytu w obozie pracy przymusowej była wielokrotnie gwałcona, a ona nie mogła nic zrobić, aby przerwać ten straszny proceder.
Trzecia opowieść to przypadek Stefana Kozłowskiego, który jako mały chłopiec został przez matkę świadomie wsadzony do pociągu i wysłany do sierocińca. Owa kobieta dokonała tak dramatycznego wyboru, ponieważ zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie jest to jedyna szansa, aby ocalić życie syna i umożliwić mu wydostanie się z sowieckiej Rosji. Stefan do dziś pamięta, że w pociągu wypatrywał cały czas matki, czekał aż przyjdzie – na próżno. Nigdy już więcej się nie spotkali.
- Najbardziej rzucająca się w oczy, a zarazem fascynująca, jest chyba owa umiejętność wzięcia na siebie przez małe, czasami kilkuletnie dzieci, obowiązków należących do świata dorosłych…
- To zupełnie zdumiewające, że 10-12-letnie dzieci potrafiły nagle przejąć ogromną odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. W przeciągu dosłownie jednej chwili musiały dorosnąć do tak trudnego obowiązku, który brały bardzo serio - z pełną odpowiedzialnością i świadomością powagi sytuacji.
- Wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa sieroty z Tengeru jednak przeżyły…
- Tak, to niesamowite, że przeżyły. Kiedy zapytałam, co ich ocaliło, większość odpowiadała, że ocalił ich Bóg. Czy naprawdę była to Boża wola, czy też łut szczęścia, a może po prostu silna determinacja i niezwykła wola przetrwania – tego nie wie nikt. Ważne, że udało im się przetrwać tamten wojenny koszmar.
- Między polskimi dziećmi z Tengeru wytworzyła się szczególna więź na całe życie. One same mówiły o sobie „Plemię”…
- Ci wiekowi już dziś ludzie cały czas myślą o sobie jak o braciach i siostrach, czują się jedną wielką rodziną. To rodzaj nieformalnej grupy, będącej ze sobą cały czas w bardzo bliskim kontakcie. Przyjeżdżają na swoje rodzinne uroczystości: chrzciny wnuków, śluby dzieci, a ostatnio niestety coraz częściej także na pogrzeby. Są w nieustającym, bardzo bliskim kontakcie.
Lynne Taylor jest profesorem Wydziału Historii Uniwersytetu Waterloo w Kanadzie. Prowadzi badania dotyczące historii społecznej II wojny światowej oraz lat powojennych. |