Logo Przewdonik Katolicki

Polskie dzieci Maharadży

Dorota Niedźwiecka
FOT. ARCHIWUM CENTRUM DOKUMENTACJI ZSYŁEK, WYPĘDZEŃ I PRZESIEDLEŃ. Najbardziej rozbudowanym osiedlem dla sybirakow było w Indiach było osiedle Valivade. Na zdjeciu jedna z grup dziecięcych. Rok 1944.

Ściągali z różnych stron Syberii. Czasem tak bohaterscy jak siedmioletni chłopiec, który przez śnieg i błoto przeszedł pieszo kilkanaście kilometrów, a na plecach niósł 18-miesięczną siostrzyczkę.

Był początek 1942 r. Polski rząd na uchodźstwie podpisał już tzw. układ Sikorski–Majski i podejmował kolejne kroki, by wydostać swoich obywateli z głębi Związku Radzieckiego. Ponieważ niemożliwe było sprowadzenie wycieńczonych kobiet i dzieci do kraju, w którym toczyła się wojna, rząd szukał państw, które na czas wojny ugoszczą naszych obywateli. Jako jedne z pierwszych zgłosiły się Indie. To tu przez kolejnych sześć lat, od 1942 do 1948 r., około 2,5 tys. dzieci i 3,5 tys. dorosłych Polaków po traumie Syberii mogło korzystać z bezpiecznego schronienia, mimo różnic kulturowych i religijnych.
 
Hinduski książę
Ściągali z różnych stron Syberii, przeważnie schorowani. Czasem tak bohaterscy jak siedmioletni chłopiec, który po śmierci rodziców sam wyszedł z kołchozu i przeszedł pieszo kilkanaście kilometrów do punktu zbornego w Samarkandzie. Szedł przez śniegi i błoto, na plecach niósł 18-miesięczną siostrzyczkę, a po drodze organizował dla niej pożywienie.
– Ogromną rolę w przyjęciu Polaków odegrał Jam Saheb, władca księstwa Nawanagar – opowiada prof. Hubert Chudzio, dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Saheb stał na czele Rady Książąt Indyjskich i jako jeden z dwóch delegatów z Indii zasiadał w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii. Od dziecka interesował się naszym krajem. Znał osobiście gen. Władysława Sikorskiego, a jego ojciec, dyplomata, przyjaźnił się z Ignacym Paderewskim. Saheb wspominał czasem jedną z jego dziecięcych rozmów, gdy wielki muzyk zachęcał go do nauki gry na fortepianie.
W pobliżu swojej letniej rezydencji Jam Saheb wybudował osiedle, w którym mogło równocześnie zamieszkać nawet 800 dzieci. Budowa trwała zaledwie kilka miesięcy, a maharadża doglądał jej osobiście i w miarę potrzeb zasilał finansowo. – Może tam w pięknych górach położonych nad brzegami morza dzieci będą mogły powrócić do zdrowia, uda im się zapomnieć o wszystkim, co przeszły i nabrać sił do przyszłej pracy jako obywatele wolnego kraju – wyjaśniał w jednym z wywiadów.
 
Miasteczko dla polskich dzieci
Na osiedle składało się około sześćdziesięciu parterowych budynków z kamienia, drewna i plecionych mat, pokrytych czerwoną dachówką. Nie było w nich szyb, a tylko ażurowo ułożone szczebelki, na które w okresie monsunów zakładano siatki przed komarami, które roznosiły malarię. Budynki mieściły 20–30 osób. Każde z dzieci dostawało własne łóżko, wykonane z drewna i sznura, stoliczek i blaszany kuferek na rzeczy osobiste. – Wkraczaliśmy w całkowicie odmienny świat, schludny i uporządkowany – opisują pierwsze chwile w Indiach mali goście. – Nasze mocno rozwichrzone i tułacze w ostatnich latach życie zostało nagle zatrzymane. Nieśmiało położyłem się na przydzielonym mi łóżku. I w tym momencie poczułem, że znów znalazłem swoje miejsce na świecie.
Osiedle Balachadi było jednym z kilku ośrodków dla polskich uchodźców w Indiach (głównym, z prawie pięciotysięczną ludnością, było Valivade niedaleko Bombaju). Wyjątkowość Balachadi polegała na tym, że pełniło ono rolę sierocińca. Kierowano tam dzieci, których rodzice zmarli, zagubili się lub wstąpili do Armii Andersa. Często oddanie dziecka przez rodzica do sierocińca było jedynym sposobem, by w warunkach głodu i epidemii ocalić jego życie. – Było nam tam bardzo dobrze. Hindusi gotowali, były wychowawczynie, nauczycielki i nauczyciele – mówi Stefania Kuczerawy, która w Balachadi spędziła ponad dwa lata. – Miałyśmy dobre wychowanie, naukę, ćwiczenia… Harcerstwo też działało. Organizowano wycieczki, podchody i śpiew – wspomina z radością.
W Balachadi działały szkoła podstawowa, kaplica i szpital. W ciągu czterech lat istnienia przez osiedle przewinęło się około tysiąca dzieci w wieku od 2 do 16 lat. Rotacja była duża: dzieci dorastały i wyjeżdżały do innych ośrodków, by uczyć się w szkołach gimnazjalnych, zawodowych i liceach.
 
Odzyskana radość
Zakładem zarządzał ks. Franciszek Pluta i nie miał łatwego zadania. Brakowało polskich nauczycieli i polskich podręczników. Dzieci były na bardzo różnym poziomie i często musiano je cofać do niższej klasy. Wychowywano je w postawie szacunku do ojczyzny oraz tradycji i wartości religijnych.
Organizatorzy osiedla robili też, co mogli, by zlikwidować traumę syberyjskich przeżyć. To było wyzwanie: dzieci były zalęknione, agresywne, nadpobudliwe lub przeciwnie: ospałe. Bywało, że z powodu trudnych przeżyć zatrzymywały się w rozwoju emocjonalnym. Chodziło o to, by ożywiły się i na nowo zaczęły cieszyć się życiem. I w dużym stopniu ten efekt udało się osiągnąć. – Podczas rozmów z ponad czterdziestoma sybirakami, którzy byli w Indiach jako dzieci, słyszę, że prawie dla wszystkich to był bardzo piękny okres ich życia – opowiada prof. Hubert Chudzio. – Odczytuję to też z mimiki: często o przedwojennym domu opowiadają w sposób dość neutralny, choć z nostalgią, o wywózce na Sybir i pobycie tam – jako o największej traumie. A gdy zaczynają mówić o Indiach, prostują się, a na twarzy po której przed chwilą kapały łzy, pojawia się olbrzymi uśmiech.
 
Kaczki od maharadży
Wychowawcy w Balachadi organizowali dla dzieci mnóstwo zajęć pozalekcyjnych. Było aż dziesięć sekcji, w tym kronikarska, artystyczno-teatralna, sportowa, dekoracyjna, bibliotekarska, prasowa i muzyczna. Wśród licznych przedstawień i widowisk ze szczególnym rozmachem wystawiono Sen Janka, Kordiana i Kopciuszka.
Maharadża często odwiedzał osiedle i zaprzyjaźnił się z jego mieszkańcami. Do dziś zachowały się związane z nim historie. Najbardziej znana jest chyba ta o trzynastoletnim Fredku Burdzym, który z otrzymanych w pobliskiej wiosce dwóch kurcząt, rozwinął hodowlę kur, które zaopatrywały w jajka całe osiedle. Gdy maharadża dowiedział się, skąd się wzięły, przywiózł Ferdkowi kaczuszki – by dołączył je do hodowli. A później – odpowiadając na marzenia chłopca – postarał się o niespotykane w Indiach różowe świnie. W efekcie starań maharadży i innych pracowników osiedla hodowla chłopca rozrosła się do kilkudziesięciu zwierząt i aż trzystu gołębi.
Innym razem gdy jedna z organizacji dobroczynnych podarowała osiedlu instrumenty muzyczne i okazało się, że nikt z personelu nie umie się nimi posługiwać, maharadża przysłał jako nauczycieli dwóch hinduskich wojskowych muzyków, którzy zorganizowali orkiestrę.
 
Wielka adopcja
Jam Saheb bacznie obserwował sytuację polityczną. Gdy 5 lipca 1945 r. władze Wielkiej Brytanii uznały komunistyczny Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej i zaczęły sprzyjać powrotowi polskich obywateli z Indii do kraju, zareagował. To był najwyższy czas: w polskich osiedlach już pojawiali się komunistyczni delegaci, którzy namawiali na powrót do kraju. Maharadża i ks. Pluta obawiali się, że sieroty mogą zostać przymusowo wysiedlone i pod rządami komunistów znów doświadczyć tego, czego doświadczały na Syberii.
Wspólnie z księdzem i angielskim oficerem, zajmującym się osiedlem, adoptowali około 200 polskich dzieci. W ten sposób chcieli ułatwić znalezienie dla nich bezpiecznego miejsca na świecie, z dala od komunistycznej rzeczywistości. Z tego powodu gazety w Polsce pisały o ks. Plucie jak o porywaczu dzieci, a dyplomaci ZSRR rozsyłali za nim listy gończe.
Ocalenie dzieci, tak jak rozumiał je Jam Saheb, udało się. Wiele z nich wybrało życie w różnych częściach świata. Gdy wyjeżdżały z Indii, maharadża osobiście żegnał ich na dworcu.
 
Cytaty pochodzą z książek: Pokolenia odchodzą. Relacje źródłowe polskich sybiraków z Wielkiej Brytanii. Birmingham, red. H. Chudzio, A. Śmigielska, M. Solarz, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego, Kraków 2016 i Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, red. Leszek Bełdowski, Koło Polaków z Indii, Londyn 2000.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki