Logo Przewdonik Katolicki

Dzieci Maharadży

Szymon Bojdo
Animacja Stankiewicza i Vikka przybliża problem uchodźstwa nie tylko najmłodszym odbiorcom fot. Materiały prasowe

Historia z dalekich Indii pokazuje, że pod każdą szerokością geograficzną są ludzie, którzy chcą czynić dobro. Mimo wszystko.

Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że od ponad dwustu lat dzieje Polaków są także dziejami uchodźstwa. Od rozbiorów tułaliśmy się po świecie, szukając ratunku przed politycznymi szykanami i uciekając od okropieństw wojny. Trafialiśmy w różne miejsca. Ostatnie kryzysy uchodźcze w Europie te nasze wędrówki przypomniały. Także teraz jednym z argumentów w dyskusjach o losie uchodźców jest nasze doświadczenie. W rozlicznych debatach przywołuje się przykład Iranu. Kilka czarno-białych zdjęć ilustruje ten argument, pokazując grupę ludzi na pustyni – to Polacy w Iranie, gdzie zorganizowano prowizoryczne obozy dla uchodźców. Mimo kiepskich warunków Polacy mieli zapewnioną żywność i lekarstwa. Obozy powstały m.in. w Teheranie, Isfahanie czy Meszhedzie. Tereny te znajdowały się pod zarządem brytyjskim, wobec czego to Brytyjczycy, a nie lokalne władze, odpowiadali za przyjęcie Polaków. Jednak Persowie angażowali się w pomoc przybyszom. Niektórzy spędzili tam aż trzy lata – od 1942 r. aż do końca wojny – nim ruszyli w drogę, niekoniecznie w swoje ojczyste strony.

W głąb Związku Radzieckiego
Trafialiśmy i w inne egzotyczne miejsca. Jedno z nich przypomniano ostatnio na 61. Krakowskim Festiwalu Filmowym, gdzie swoją premierę miał interaktywny film animowany w reżyserii Tomasza Stankiewicza. Dzieci Maharadży, czyli Fajna Ferajna w Indiach to niezwykła historia 10-letniego Wiesia, jednego z tysiąca polskich dzieci, które z piekła II wojny światowej ocalił indyjski maharadża – Jam Saheb.
Wszystko jednak rozpoczęło się od okrucieństwa II wojny światowej i faktu, że ogromna rzesza Polaków pozostała w nawale wojennej na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Sowieci zaczęli więc organizować ogromne transporty ludności w głąb ZSRR, głównie na Syberię. W bydlęcych wagonach, bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, w okropnych warunkach sanitarnych. Po dotarciu na miejsce polscy uchodźcy pozostawieni byli sami sobie, bez środków do życia i żywności. Musieli organizować dach nad głową, by przeżyć. Tam też zmuszani byli do ciężkich robót, często ponad ludzkie siły, w niesprzyjającym klimacie, co dodatkowo ich wyniszczało.
Sytuacja zmieniła się po agresji hitlerowskich Niemiec na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. Polska i Związek Sowiecki stały się sojusznikami, a władza w Moskwie pozwoliła ludności polskiej opuścić miejsca zesłania. Polacy kierowali się do regionów, gdzie powstawała Armia Polska w Związku Sowieckim pod dowództwem gen. Władysława Andersa, licząc na opiekę i możliwość opuszczenia Związku Sowieckiego wraz z żołnierzami.

Poruszony maharadża
Jedną z takich wędrówek rozpoczyna także bohater Stankiewicza. Początkowo wyrusza z matką i rodzeństwem, jednak panujące choroby, a przede wszystkim bieda doprowadzają do ich rozdzielenia. To kolejne okrucieństwo tamtego czasu – tysiące polskich dzieci były zmuszone przebywać w radzieckich sierocińcach, nierzadko rodzice oddawali je tam dobrowolnie, by miały możliwość zjedzenia choć jednego posiłku. Pewnie wielu z nich myślało, że uda im się odzyskać dzieci po zawierusze wojennej. Radziecka propaganda, ale też fatalne warunki w takich miejscach sprawiały, że polskie dzieci były traktowane gorzej, bite i zastraszane przez większych i starszych kolegów, nieraz już o kryminalnej przeszłości. Nadzieja przyszła wraz z możliwością ewakuacji po zawarciu w lipcu 1941 r. traktatu Sikorski–Majski. Trwała ona jednak krótko, bo po wydobyciu części polskich dzieci z sierocińców Sowieci znów zamknęli ewakuację.
Indyjski arystokrata, maharadża północno-zachodniego indyjskiego księstwa Nawanagaru Jam Saheb, poznał Polskę już w latach dwudziestych XX w., bo w Szwajcarii, gdzie przebywał jako dyplomata, spotkał się z Ignacym Janem Paderewskim. Gdy dowiedział się, że ze z okolic Samarkandy i Buchary w Uzbekistanie polskich uchodźców przewoził także wicekonsul z Bombaju Tadeusz Lisiecki, wraz z przedstawicielami rządu indyjskiego postanowił pomóc. W 1942 r. w obecnym stanie Gudźarat, w Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży, powstał Polish Children Camp. To właśnie jego dzieje można obejrzeć w interaktywnej animacji w internecie.
Choć dla polskich dzieci wszystko w Indiach było inne – od klimatu, poprzez krajobraz, roślinność i miejscowe obyczaje – to maharadża dał dużą swobodę organizowania się. Warto podkreślić, że zarówno w Iranie, jak i w Indiach działalność podobnych placówek nadzorowali Polacy. Tutaj komendantem obozu, organizatorem szkoły był ks. Franciszek Pluta. Wspierał go także arcybiskup Bombaju. Maharadża chętnie zaglądał do polskich dzieci, oglądał przygotowane przez nie przedstawienia i traktował z ogromną życzliwością. Jak mawiał: „Nie uważajcie się za sieroty. Jesteście teraz Nawanagaryjczykami, ja jestem Bapu, ojciec wszystkich mieszkańców Nawanagaru, w tym również i wasz”.

Ważna lekcja
Dzieci Maharadży, czyli Fajna Ferajna w Indiach to także strona internetowa, przez którą przechodzi się jak przez kolejne etapy gry komputerowej. W komiksowej formie obrazuje wędrówkę młodego Wiesia Stypuły. Ilustracje stworzył estoński grafik Urmas Viik. Rzecz jest naprawdę interaktywna, bo wzmocniona muzyką, odgłosami, archiwalnymi zdjęciami. Najważniejsze jest jednak przesłanie. Przez moment zastanawiałem się, do kogo adresowany jest ten projekt. Forma wskazywałaby, że do dzieci i młodzieży. Czy będą oni mieli jednak w bezpiecznej Europie punkt odniesienia? Czy sama wiedza o tym, czym jest wojna, wystarczy? Nie ma już pradziadków i dziadków, lub jest ich bardzo mało, którzy byli bezpośrednimi świadkami tych wydarzeń. Owszem, w Indiach powstała Fajna Ferajna, ale pełna traumatycznych doświadczeń, które odzywały się do tych młodych przez wiele lat.
Gościnność maharadży z dalekich Indii mogłaby także nas zainspirować, kiedy wciąż dyskutujemy o losie uchodźców. Jeden człowiek mógł uratować tysiące Polaków. Może nawet mała grupa ludzi dobrej woli mogłaby uratować tych, którzy szukają lepszego życia?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki