Bonifratrzy to tłumacząc dosłownie „dobrzy bracia”. Na taką nazwę zakonnicy szpitalni św. Jana Bożego musieli sobie chyba solidnie zapracować... W jaki sposób?
– Dobrzy Bracia czyli Bonifratrzy to określenie szczególnie używane we Włoszech. To jednak nie jedyna nazwa naszego zakonu. W Hiszpanii – kolebce naszego zgromadzenia nazywani jesteśmy Zakonem Szpitalnym św. Jana Bożego. Tam akcent położony więc został na szpitalnictwo i osobę założyciela. Ale jest i trzecia nazwa – Bracia Miłosierdzia lub potocznie miłosierni, funkcjonująca w krajach niemieckojęzycznych, a także i po części w Polsce, na przykład niedaleko Cieszyna.
Przez wieki nasi bracia pochylali się nad ludźmi biednymi, ułomnymi, tymi, o których dziś powiemy, że pochodzą z marginesu społecznego. To właśnie ta cicha, niezauważalna często posługa spowodowała, że mówiąc o naszym zakonie, ludzie używali sformułowań takich jak: dobrzy bracia, bracia miłosierni, czy bracia szpitalni...
Bonifratrzy istniejący w Polsce już od czterech wieków, swoją działalność w naszym kraju zaczęli od mocnego uderzenia - uleczenia króla Zygmunta III Wazy przez znakomitego medyka brata Gabriela, przeora wiedeńskiego konwentu zakonu...
– Ciąg dalszy tej opowieści mówi o tym, że krakowscy mieszczanie na czele z pochodzącym z Włoch Walerianem Montelupim (Wilczogórskim) w dowód wdzięczności za uleczenie władcy, sprowadzili Bonifratrów z Italii do Krakowa. Ta historia funkcjonowała przez wiele wieków. Dziś wiemy, że nie zachowały się żadne dokumenty potwierdzające jej autentyczność. Mało tego przy okazji roku jubileuszowego znaleźli się profesorowie, który tę historię podważyli. Pokazali, że jej niespójność polega na tym, że skoro bracia przybyli w 1609 roku, to brat Gabriel, który musiał być w Polsce co najmniej rok wcześniej, nie mógł tego uczynić jako przeor konwentu wiedeńskiego, bo ten ostatni powstał dopiero w... 1611 roku.
Co zatem tak naprawdę sprawiło, że bracia znaleźli się w Polsce?
– Łącznikiem między starą historią, a tym co mówią dzisiaj naukowcy jest postać krakowskiego kupca o nazwisku Walerian Montelupi (Wilczogórski). Ten Włoch wżeniony w Krakowiankę miał teścia lekarza. Najprawdopodobniej to właśnie od niego czerpał wiedzę o słabym poziome opieki lekarskiej w Krakowie. Prawdopodobnie więc chcąc pomóc, używając swoich dworskich wpływów i zasobnej sakwy, postanowił sprowadzić Bonifratrów, o których żyjąc wcześniej we Włoszech, wiedział jak znakomicie opiekują się chorymi. Tak też zrobił, ofiarowując braciom pierwszą posiadłość u zbiegu ulic św. Jana i św. Marka w Krakowie.
Wspomniał Brat o wysokim poziomie leczenia. Bonifratrzy nie dość, że leczyli i leczą dobrze to jeszcze wszystkich niezależnie od statusu społecznego, czy stanu posiadania...
– Mówiąc o leczeniu nie sposób nie przywołać osoby naszego założyciela – św. Jana Bożego, który będąc w szpitalu na własnej skórze doświadczył mało ludzkiego traktowania chorych. To po tym doświadczeniu zrodził się u niego pomysł stworzenia szpitala, w którym każdy pacjent będzie traktowany z godnością. Udało mu się to zrealizować w Granadzie, gdzie stworzył szpital, do którego przybywali nie tylko chorzy, ale i pielgrzymi, czy ci którzy nie mieli gdzie spędzić nocy. Ten szpital był inny niż wszystkie. Jako pierwszy wyróżniał się tym, że każdy chory ma własny materac, łóżko – co wcześniej nie było praktykowane; wszyscy bez wyjątku leżeli w jednej dużej sali na wymoszczonym wspólnym legowisku. Św. Jan Boży wprowadził też selekcję pacjentów pod względem chorób z jakimi trafili do szpitala. Pozwoliło to na bardziej fachowe leczenie i zatrzymanie rozprzestrzeniania się schorzeń.
Do kogo była wtedy, a do kogo jest dziś skierowana pomoc Bonifratrów?
– Do człowieka potrzebującego, którym może być każdy z nas. Św. Jan Boży nie zwracał uwagi na status chorego w społeczeństwie. Doskonale opisuje to historia, w której współpracownicy świętego narzekając, że ten leczy ludzi o wątpliwej reputacji, donieśli na niego do miejscowego biskupa. Św. Jan na pytanie biskupa odpowiedział, że największym grzesznikiem w jego szpitalu jest on sam, a pozostali to dzieci Boże. Do dziś mocno też brzmi jego słynne zdanie, które powinno wywoływać refleksję i dziś: „jednakowo wschodzi słońce nad dobrymi i złymi”. A więc i jednym i drugim należy się taka sama opieka.
Mówiąc pomoc, posługa, troska mamy na myśli konkretne działania, które podejmowali i wciąż podejmują Dobrzy Bracia względem potrzebujących. Jakie to działania?
– W polskiej prowincji prowadzimy cztery szpitale, w tym 3 o profilu ogólnym; w Krakowie, Łodzi i Katowicach oraz jeden rehabilitacyjny w Piaskach Marysinie. Są też cztery domy pomocy społecznej, w których przebywa około czterystu psychicznie upośledzonych mężczyzn, mamy również apteki, dom opieki geriatryczno-rehabilitacyjny, jadłodajnie, ośrodki interwencji kryzysowej, prowadzimy warsztaty terapii zajęciowej, w których osoby o nieznacznym upośledzeniu przygotowują się do wykonywania w przyszłości pracy zawodowej, a także zespół poradni i lecznictwa w Warszawie. Na Ukrainie nasza placówka prowadzi pomoc ambulatoryjną, a w Nazarecie kolejny szpital.
Leczenie, opieka wymaga dużej cierpliwości i wrażliwości. Bonifratrzy mają więc niezwykłe cechy charakteru, czy potrafią to wszystko „wyćwiczyć” modlitwą i codziennym doświadczeniem?
– Wszyscy Bonifratrzy zostali obdarzeni powołaniem. Natomiast nad kształtowaniem swojego charakteru każdy z nas musi się pochylać nie tylko w okresie formacji; w postulacie czy nowicjacie, ale i każdego dnia. Codzienne doświadczenia pomagają nam z pewnością w szlifowaniu swojego charakteru.
Leczenie ciała to jedno, ale szczególnie dla zakonników ważne jest też leczenie duszy...
– Docieranie do wnętrza człowieka to sprawa skomplikowana. Jako zakon prowadzący od wieków szpitale wiemy, że posługa duchowa wśród chorych to konkretny problem. Dzisiejszy chory jest inny niż ten, który przybywał do naszych ośrodków jeszcze kilkanaście lat temu...
Inny?
– Bardziej zabiegany, ale i mniej nam znany. Kiedyś operacja wycięcia wyrostka wymuszała 5-6 dniowy pobyt w szpitalu, dziś pacjent taki jest u nas półtora dnia z tego kilka godzin pod narkozą.
Bonifratrzy mają jakąś receptę, jak leczyć psychofizycznie takiego pacjenta?
– Nie mamy gotowej recepty. Wiemy gdzie rodzą się problemy. Tkwią one w doborze osób do posługi szpitalnej, w zaangażowaniu i ilości duszpasterzy, ale i tworzeniu zespołów duszpasterskich. Patrząc na wieloletnie doświadczenia naszych zachodnich prowincji wiemy, że w skład takich zespołów wchodzą nie tylko ksiądz, brat, czy siostra zakonna, ale i lekarz czy pielęgniarka, podzielające nasz światopogląd. To oni często mogą lepiej dotrzeć do pacjenta niż my w habitach.
Próbujemy też otoczyć opieką najbliższych chorego. Bo nierzadko obserwujemy, że większy problem niż pacjenci, którzy pogodzili się ze swoim umieraniem i chcą odejść radośnie i w spokoju, mają ich rodziny. To wtedy one stają się potrzebujące. A ponieważ jest nas w Polsce tylko 83, a pracujemy z ogromną rzeszą 1500 świeckich współpracowników to ten nasz charyzmat szpitalny pomocy potrzebującym realizują właśnie oni.