O lękach i nadziejach obywateli Stanów Zjednoczonych z Jennifer Wimunc, pracownikiem Kurii Archidiecezji w Chicago, rozmawia s. Ines Krawczyk MChR
Czym jest dla Ciebie Ameryka?
- Ameryka to moja rodzina i ja, to również wszystko, co nas otacza. To także moi dziadkowie, chociaż dziadek urodził się na Białorusi. Pamiętam, jak często opowiadał nam o pięknie swojej Ojczyzny, za którą tęsknił. Był jednak w pełni świadomy przewagi jego nowej Ojczyzny, Stanów Zjednoczonych, nad innymi państwami. Otrzymał tu wolność. Pamiętam, jak opowiadał o czasach II wojny światowej. Tuż po jej zakończeniu znalazł się w Anglii, gdzie spotkał moją babcię. Pobrali się i wkrótce wyemigrowali do Chicago. Tak więc z dala od Ojczyzny rozpoczęli nowe życie, budując rodzinę i wychowując trójkę dzieci. Początki były bardzo trudne. Poświęcali prawie wszystko, żeby zapewnić byt swojej rodzinie. Pamiętam, jak babcia mówiła, że nigdy w życiu nie spojrzy już na kapustę, bo często musiała ją jeść w życiu. Obecnie rodzina dziadków, która tutaj zamieszkała, rozrasta się i jej trzecie pokolenie ma już swoje dzieci. Ciągle jednak kontynuujemy to, co oni nam wpoili, kładziemy nacisk na odpowiedzialne wychowywanie swoich dzieci i wnuków. Niektóre nasze dzieci mają mieszane rodziny. Czarne, meksykańskie, azjatyckie i amerykańskich Indian. Obserwując rozwój i kształtowanie się rodziny, jestem przekonana, że dziadek byłby z nas bardzo dumny. Chociaż mój tato, który lubi chwalić się rodziną, po cichu nazywa nas „upadłą generacją” Stanów Zjednoczonych.
Dlaczego zaraz „upadłą generacją”?
- Chyba dlatego, że nie zawsze potrafimy docenić to, co mamy. Do końca nie zdajemy sobie w pełni sprawy z wielu możliwości i swobód, jakie mamy, będąc obywatelami Stanów Zjednoczonych.
Wprawdzie wierzę, że wszyscy ludzie są dobrzy, ponieważ zostaliśmy stworzeni „na obraz i podobieństwo Boga”, ale mam wrażenie, że sumienia wielu ludzi w Ameryce są „zdeformowane”. Ogólnie mamy dość słaby charakter narodowy. Poza tym Amerykanie zachowują się jak trochę „zepsute dzieci”. Jesteśmy przyzwyczajeni, by otrzymywać, co chcemy i kiedy chcemy, nie zważając na innych. I najgorsze jest chyba to, że coraz częściej mamy zamknięte serca na Boży głos. A może nawet poprzez nasze postępowanie wręcz ignorujemy istnienie Boga?
Czy obecny kryzys finansowy ma wpływ na takie postawy?
- Myślę, że tak. Poza tym szczególnie teraz, w dość łatwy sposób, jesteśmy manipulowani lub trochę kierowani w stronę jakiejś formy depresji oraz aktów przemocy. Moje pokolenie oraz to, które nadchodzi, nigdy wcześniej nie doświadczyło takiego stanu. Dziwimy się więc, odkrywając, że społeczeństwo, które kiedyś należało do klasy średniej, w dużej mierze przestało istnieć. Pozostały tylko dwie warstwy społeczne, ludzi bogatych i biednych. Mam nadzieję, że sytuacja, której w tej chwili doświadczamy, otworzy nam szerzej oczy i przyprowadzi ludzi do Boga. Ufam też, że krach ekonomiczny nie będzie zaproszeniem do przyjęcia przez nasz rząd systemu socjalistycznego, choć obawiam się, iż może jest już za późno. Większość społeczeństwa nie widzi lub nie jest świadoma symptomów, które ów system zapowiadają.
Jakie nadzieje i obawy wiążesz z nowym prezydentem?
- Nasz nowy prezydent elekt, Barack Obama, jak na razie wzbudza więcej niepokoju niż nadziei. Po 20 stycznia 2009 r. przekonamy się, jaki naprawdę będzie kierunek jego polityki. Na razie wiemy, że prezydent elekt popiera aborcję i jest to niepokojące, tym bardziej że przyznaje się do tego, że jest chrześcijaninem! Modlę się za niego i wszystkich podobnie myślących, żeby otworzyli się na prawdę o świętości ludzkiego życia od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci. Pokładam nadzieję w Bogu i Jego Słowie, które przecież jest życiem. Ufam, że poprzez połączone modlitwy (katolików, chrześcijan i wszystkich ludzi wierzących) Barack Obama i ci, którzy podzielają te niebezpieczne poglądy, dostąpią prawdziwej przemiany swoich sumień.
Jaka jest rola Ameryki w świecie?
- Wydaje się, że Stany Zjednoczone narzucają reszcie świata pewien model życia. Poza tym Amerykanie bywają nielubiani przez inne narody ze względu na nasz „żarłoczny” styl życia. Ta cecha rzeczywiście wywołuje we mnie zażenowanie. Z drugiej jednak strony wydaje się, że świat stał się w jakimś sensie zależny od naszej zachłanności. Widać to bardzo dobrze na przykładzie ekonomii świata, której szczególnie teraz mamy sposobność uważniej się przyjrzeć. Mam jednak nadzieję, że Stany Zjednoczone nadal będą przykładem dla świata przez kreowanie własnego modelu, opartego na wspólnej pracy, podnoszeniu się i uczeniu na własnych błędach.
Czy Ameryka ma do spełnienia misję wobec świata?
- Tak. Ale moim zdaniem jest to misja, którą ma do spełnienia także każdy inny kraj. Mamy być „stróżem naszego brata”. Ładnie tę misję obrazuje fragment z Księgi Rodzaju 4, 9-12:
„Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest brat twój, Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?» Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! Bądź więc teraz przeklęty na tej roli, która rozwarła swą paszczę, aby wchłonąć krew brata twego, przelaną przez ciebie. Gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!»”.
Wierzę, że nasze czyny zarówno poszczególnych osób, jak i całych narodów, bezpośrednio oddziałują na innych. Kiedy robimy coś bezinteresownie, stajemy się „niestrudzonymi pielgrzymi tej ziemi”.
Czy twój kraj ma siłę do jej wypełnienia?
- Tak, ale nie zrobimy tego sami o własnych siłach. Zrobimy to z Bożą pomocą! Ale o tę pomoc musimy prosić Boga wszyscy, cały naród.
Jaka jest Ameryka Twoich marzeń?
- Moje marzenia dotyczące Ameryki zostały pięknie sprecyzowane przez ojców w Deklaracji Niepodległości. Oto jej fragment:
„Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych, że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa.
Roztropność, rzecz jasna, będzie dyktowała, że rządu trwałego nie należy zmieniać dla przyczyn błahych i przemijających, doświadczenie zaś wykazało też, że ludzie wolą raczej ścierpieć wszelkie zło, które jest do zniesienia aniżeli prostować swoje ścieżki przez unicestwienie form, do których są przyzwyczajeni. Kiedy jednak długi szereg nadużyć i uzurpacji, zmierzających w tym samym kierunku, zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej, to słusznym, ludzkim prawem, i obowiązkiem jest odrzucenie takiego rządu oraz stworzenie nowej straży dla własnego przyszłego bezpieczeństwa”.
I taka jest moja, nasza Ameryka!