Wraz z nastaniem nowej ery w polskiej polityce, wróciły stare dyskusje m.in. ta na temat mediów publicznych. Partia rządząca coraz częściej mówi o konieczności likwidacji abonamentu i zastąpienia go inną formą podatku. Celem zmian jest oczywiście kolejna wymiana ekip rządzących mediami, zastąpienie nie swoich – swoimi.
Aby to zrobić, trzeba zmienić prawo, a dokładniej: znaleźć pretekst do jego zmiany. Preteksty muszą szlachetnie brzmieć, być dla ucha miłymi szeptami, ciepłymi słowami – a tak brzmi przecież obietnica zniesienia podatku, choćby tak małego jak coroczna wpłata na media publiczne.
Oczywiście media publiczne mają swoje za uszami. Nie udało się ich wyrwać spod politycznej kurateli. Ale politycy nie po to zdobywają władzę, by się jej pozbawiać w tak newralgicznym obszarze, jakim są media. I tak samo będzie teraz. Szlachetne słowa, zaklinanie węża i piękna gra na prostym flecie ma uśpić czujność i pozwolić na zmianę. Ale tym razem gra się o wyższą stawkę. Nie o to, czy mediom publicznym uda się wyrwać spod politycznej kurateli, ale czy uda im się przetrwać.
Politycy Platformy mówią wprost o konieczności ich osłabienia. Jeśli to się uda, media publiczne, w tym Polskie Radio, przestaną sobie radzić na rynku. Jedyną drogą będzie dla nich komercjalizacja. Nastąpi zmiana identyfikacji celu: z misji na komercyjny. Pytanie, które będą zadawali sobie szefowie, nie będzie dotyczyć dobrego radia, ale zarobku. Na rynku medialnym obowiązuje bowiem sztuka zarabiania pieniędzy. Aby zarobić, trzeba będzie przekształcić media publiczne w maszynki do robienia pieniędzy, w których władza zostanie przejęta przez departament ekonomiczny. Jeśli tak się stanie, to pojawi się pytanie, czy są jeszcze potrzebne. Tym bardziej że sztukę zarabiania lepiej opanowały media komercyjne, wolne od bezwładu decyzyjnego związanego choćby z ustawami o przetargach publicznych.
Już starożytni Indianie wiedzieli, że sprzedaje się tylko raz. Jeśli się dobrze zastanowić nad takim rozwojem sytuacji w mediach, można powiedzieć, że jest to marszruta, której azymutu nie wyznacza wyobraźnia ani jakikolwiek realizm. Politykę powinny konstruować przewidywania trudnych czasów. Być może takie czasy w najbliższym tysiącleciu nie nadejdą, ale możliwe jest, że czas eldorado, dużego wzrostu gospodarczego, beztroskiego spokoju czy światowej koniunktury się skończy, a wtedy media publiczne mogą odgrywać zasadniczą rolę. Ich celem jest trwanie i informowanie niezależnie od czasów: łatwych czy trudnych. Dlatego są potrzebne; dlatego zamiast dyskusji o abonamencie powinno się w Polsce podjąć jeszcze raz rozmowę o tym, jaką formułę stworzyć dla mediów publicznych, by mogły swobodnie się rozwijać i aby można było w nich prowadzić długofalową politykę kadrową. I jednocześnie, by prowadzenie programu w mediach publicznych było nobilitacją i zwieńczeniem kariery, a nie jej początkiem. By media publiczne informowały obiektywnie o zdarzeniach zarówno w Polsce, jak i na świecie. Zwłaszcza że cieszą się wielkim uznaniem wśród decydentów unijnych, którzy zdają sobie sprawę, że ich niepowodzenie czy słaba pozycja może być równoznaczna z niepowodzeniem wielkich projektów społecznych i politycznych. Media komercyjne jak chcą, mogą się takimi sprawami zajmować – media publiczne muszą się zajmować wszelkimi przejawami życia społecznego, aktywności twórczej, muszą być zwierciadłem dla tego, co się dzieje. Trzeba naprawiać, a nie psuć. I mam nadzieję, że politycy, którzy teraz rządzą, dojdą do takiego wniosku. To dla nich ważna próba.