Poczekalnia w jednej z wielkopolskich poradni. Mimo wczesnej pory kłębi się tłum zniecierpliwionych pacjentów oczekujących przed drzwiami gabinetów różnych specjalistów. Wszyscy chcemy się dostać do lekarza.
Godzina 8
Wchodzę do gabinetu lekarskiego, by uzyskać zaświadczenie o zdolności do pracy. Za biurkiem siedzi ok. 40-letni doktor z nosem utkwionym w kartkach papieru. Nawet nie podniósł wzroku, by sprawdzić, kto wszedł. – PESEL, nazwisko, adres... Czy pani przyjmuje jakieś leki? Czy choruje pani na coś? Czy obecnie coś pani dolega? – pytania padają z prędkością światła. Pokornie odpowiadam, próbując nadążyć i jednocześnie zaprzeczając występowaniu jakichkolwiek dolegliwości. – To jest zaświadczenie. Do widzenia – kończy pan doktor. Po niespełna 10 minutach wychodzę oszołomiona tempem wizyty. Lekarze... Byłam jedynie PESELEM.
Niedziela
W kościele trwa Msza św. Nagle w jednym z pierwszych rzędów ławek mdleje starsza pani. Siedzący „po sąsiedzku” próbują unieść bezwładne ciało kobiety. Rozglądają się bezradnie wokół siebie. Ksiądz z ambony, dostrzegając poruszenie, przerywa homilię, mówiąc: „Jeśli w kościele jest lekarz, proszę, aby podszedł do ołtarza...”. „Jest lekarz!” – szeptem przekazują sobie wierni. Anonimowy tłum nagle traci swój bezkształt. Zyskuje tożsamość. W zakrystii rozpoczyna się nierówna walka o życie. Nie ma maski tlenowej, aparatury do masażu serca, aparatu do mierzenia ciśnienia, nie wspominając już o lekach... Jest tylko wciąż nieprzytomna kobieta, jej przerażona sąsiadka i on, lekarz, w którego pozostali obecni w zakrystii patrzą wytężonym wzrokiem, wstrzymują oddechy, chcą pomóc, ale jak?
Przy lekarzu wykonującym masaż serca staje ksiądz z olejami. Na słowa modlitwy i gestów czynionych przez kapłana lekarz przerywa akcję. „Proszę czynić swoją powinność” – spokojnym głosem odpowiada ksiądz.
Po kilku minutach, trwających dla zebranych niczym wieczność, kobieta odzyskuje świadomość. Jest blada jak płótno, słaba i przerażona, ale utrzymuje słowny kontakt z lekarzem. Karetka zabiera starszą panią do szpitala. Lekarz cudotwórca...
Szpitalny oddział dziecięcy
Na krześle siedzi matka małego pacjenta. Korytarzem w białym kitlu zmierza lekarka, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Matka zatrzymuje panią doktor, pytając drżącym głosem o zdrowie syna. „Piętnaście minut temu skończyłam dyżur” – pada odpowiedź jak głuchy odgłos ciężko opadającej klamki. Zaskoczona matka stoi na środku korytarza niczym dryfująca boja. „Skończyła dyżur...”. Skończyła.
Godzina 24
Pusty korytarz szpitalny, oświetlony rzędem jarzeniówek. Niebieska barwa ścian w ich świetle wydaje się być jeszcze bardziej zimna i smutna. Czekam na „mojego” lekarza. Ból staje się nie do zniesienia. Na ławce naprzeciwko mnie siedzi starsza pani. W ręku trzyma niewielki obrazek. – Wie pani – nagle zwraca się do mnie – ilekroć tu jestem i czekam na męża, zawsze patrzę na niego i proszę go o światło dla wykonujących zabieg lekarzy. Jakoś mi raźniej i ogarnia mnie wewnętrzny spokój, że życie mojego męża będzie jeszcze przedłużone – dodaje i pokazuje mi obrazek.
Biorę go do ręki. To św. Łukasz pochodzący z Antiochii Syryjskiej, autor Ewangelii i Dziejów Apostolskich, patron lekarzy. Powszechnie twierdzi się, że był również zdolnym malarzem, człowiekiem starannie wykształconym. Znakomicie znał ówczesną literaturę. Posługiwał się pięknym językiem greckim. W odróżnieniu od pozostałych ewangelistów Łukasz nie znał osobiście Jezusa, nie był naocznym świadkiem wydarzeń, które opisał w swej Ewangelii. Dante Alighieri nazwał go „piewcą łaskawości Chrystusa”. Rzeczywiście, Jezus, którego pokazał, jest pełen dobroci, szczególną miłością darzy biednych, chorych, odrzuconych przez społeczeństwo. A biednych zawsze mieć będziecie u siebie (por. J 12, 8) – kołaczą mi w głowie słowa Jezusa.
Zza drzwi słyszę spokojny, miarowy głos chirurga: „Wszystko będzie dobrze. To nie są zmiany nowotworowe”. Na korytarz wyłania się bezdomny. „Dziękuję doktorze. Uratował mi pan życie”... Lekarz wybawiciel.
*
Lampy bakteriobójcze, skomplikowana aparatura medyczna, kozetki, igły, krew, ból, łzy i białe fartuchy... To jeden świat zamknięty w szpitalnych czy poradnianych murach, gdzie w każdej godzinie toczy się walka o życie. Za rozsuwanymi drzwiami śpi w głębokiej ciemności drugi świat: miasto otulone strumieniami ulicznych latarni. Tylko co jakiś czas ciszę przeszywa syrena karetki.
Od pracujących tu ludzi wymaga się wiele: ludzką empatię muszą łączyć z lekarską wrażliwością, zdrowym rozsądkiem i przywiązaniem do szczegółu, mądrość, zdobytą wiedzę nieustannie konfrontować z wyjątkowymi przypadkami. Są jak baletnice balansujące na linie wysoko ponad naszymi głowami, biorą udział w „wyścigu z Bogiem”, przywołując sformułowanie M. Edelmana. Ilu wśród nich jest Galenów, Paracelsusów, Tomaszów Judymów, Pawłów Obareckich, Karolów Bovary, Rieux czy innych literackich „ikon”? Jeden z bohaterów książki E. Segal „Doktorzy” mówi: „Nadaliśmy lekarzom status bogów i czcimy jak bóstwa, oddając im nasze ciała i dusze... A jednak – paradoksalnie – są to najbardziej podatni na ciosy i najwrażliwsi z ludzi. (...) Boleśnie zdają sobie sprawę z tego, że nie są w stanie spełnić naszych oczekiwań i to zwiększa jeszcze niepomiernie ich frustrację. Adekwatnie nazywamy ich przeto «okaleczonymi uzdrowicielami»”. A co na to wszystko powiedziałby Lekarz dusz ludzkich?