Z prof. Piotrem Kalicińskim, przewodniczącym Krajowej Rady Transplantacyjnej, rozmawia Renata Krzyszkowska
Ujawnione ostatnio afery korupcyjne w służbie zdrowia wpłynęły na zmniejszenie liczby pobrań narządów do transplantacji. Czy można było temu zapobiec?
– Tak naprawdę to afery te nie dotyczyły bezpośrednio transplantologii, ale zmniejszyły zaufanie do lekarzy w ogóle. Niestety, z powodu spadku liczby pobrań narządów od zmarłych dawców wielu chorych umrze, nie doczekawszy szansy na przeszczep. Nie zamierzam obwiniać o to nikogo. Byłoby to uproszczeniem problemu, który dotyczy nas wszystkich, bo w każdej rodzinie ktoś może zachorować i potrzebować nowego organu albo umrzeć i być potencjalnym dawcą. Wzajemne wytykanie sobie błędów nie uzdrowi sytuacji. Trzeba zrobić wszystko, by idea pobierania narządów do transplantacji była dla wszystkich jasna i klarowna, a cały system działał sprawnie.
Rodziny zmarłych potencjalnych dawców obawiają się, że lekarze mogą nie zawsze działać bezinteresownie. Co by Pan im powiedział?
– Niczego nie robimy pokątnie ani w ukryciu. System pobierania narządów w Polsce nie daje najmniejszych możliwości do nadużyć, bo wszystkie procedury są nadzorowane od początku do końca. W proces doboru biorcy i dawcy zaangażowani są specjaliści z różnych dziedzin i różnych ośrodków. Wszystko jest rejestrowane, monitorowane, i możliwe do sprawdzenia na każdym etapie. Niestety, wystarczy, by od czasu do czasu ktoś w prasie rzucił hasło np. „handel narządami”, aby od razu u wielu zrodziły się wątpliwości. To niemal natychmiast przekłada się na spadek pobrań narządów do przeszczepów.
Wokół pobierania narządów już ponad rok temu było w Polsce trochę zamieszania. W mediach podniosło się kilka głosów kwestionujących definicję śmierci mózgowej. Skąd te nieporozumienia? Czy rzeczywiście sposób stwierdzania zgonu może budzić jakiekolwiek wątpliwości?
– To, co czasami się podaje w prasie, że np. pacjenta uznano za zmarłego, a on ożył, to zwyczajna fikcja wynikająca z nierzetelnego przekazu. Nie można wykluczyć, że ktoś we wstępnej ocenie pomylił śmierć np. ze śpiączką czy letargiem. Takie wstępne badanie nie wystarcza jednak do pobrania organów. By do niego doszło, specjalna komisja musi przeprowadzić dającą sto procent pewności procedurę stwierdzającą śmierć pnia mózgu. Cały proces jest wieloetapowy i przeprowadzany przez niezależną komisję składającą się z trzech lekarzy różnych specjalności, niezwiązanych ani z procesem leczenia zmarłego, ani z zespołem mającym przeprowadzić przeszczep jego organów. Całą procedurę powtarzają dwu-, a czasami nawet trzykrotnie. Za każdym razem i na każdym etapie tego procesu stwierdzenie śmierci pnia mózgu nie może stwarzać najmniejszych wątpliwości. Nie znam przypadku, by choć raz procedura zawiodła, doszło do pomyłki i zmarły, mimo stwierdzonej śmierci pnia mózgu, wrócił do życia.
Większość szpitali w Polsce nie zgłasza potencjalnych dawców. Co zrobić, by to zmienić?
– Regularnie prowadzimy działalność edukacyjną i promującą ideę transplantacji wśród lekarzy. Szkolimy zwłaszcza ordynatorów i anastezjologów z oddziałów intensywnej terapii. Ale ta praca się nie kończy, bo rotacja personelu jest spora. Część wyjeżdża za granicę, część przechodzi na emeryturę, część zmienia specjalizację itp. W krajach, które mają najlepsze wyniki, tworzenie sprawnego systemu pozyskiwania narządów od zmarłych dawców trwało aż kilkadziesiąt lat. My system ten budujemy tak naprawdę dopiero od dekady i mamy jeszcze wiele do zrobienia. Wszystkie nieprzewidziane zdarzenia, jak ta sprawa z prof. Mirosławem G., niestety, cofają nas na początek drogi.
Prof. Piotr Kaliciński jest chirurgiem i transplantologiem. Kierował zespołem chirurgów, który jako pierwszy w Polsce przeprowadził rodzinny przeszczep wątroby, w październiku 1999 r. Klinika, którą prowadzi, jest największym ośrodkiem w Polsce, w którym wykonuje się transplantacje narządów u dzieci (wątroby, nerek, jelita) i należy w tej dziedzinie do czołowych w Europie.