Logo Przewdonik Katolicki

Iskry boskie

Ks. Waldemar Karasiński
Fot.

Niezliczone fakty z dziejów Kościoła, jak i te wydarzenia, które dokonują się w nim współcześnie, wskazują, że miłość chrześcijańska stanowiła i stanowi dla wielu jego członków bodziec do wychodzenia ku cierpiącym i ubogim. Święty Franciszek z Asyżu, błogosławieni: o. Jan Beyzym, m. Teresa z Kalkuty, od lat posługująca bezdomnym, starym i chorym s. Małgorzata Chmielewska...

Niezliczone fakty z dziejów Kościoła, jak i te wydarzenia, które dokonują się w nim współcześnie, wskazują, że miłość chrześcijańska stanowiła i stanowi dla wielu jego członków bodziec do wychodzenia ku cierpiącym i ubogim. Święty Franciszek z Asyżu, błogosławieni: o. Jan Beyzym, m. Teresa z Kalkuty, od lat posługująca bezdomnym, starym i chorym s. Małgorzata Chmielewska – przykłady można by mnożyć, a i tak nie wymieni się wszystkich.

Czego chcą od Kościoła, od świata cierpiący, chorzy, ubodzy, niedostosowani? Myślę, że ich pragnieniem jest, aby byli traktowani serio i z miłością – lecz nie sentymentalną, nie jako przedmiot opieki społecznej czy ciężar złożony na barki silniejszych. Chcą uczestniczyć w życiu Kościoła, społeczeństwa, w życiu swoich rodzin. Potrzebują pomocy, ale pragną też szacunku, uznania, wspólnoty. To nie mogą być utopijne oczekiwania. Chrześcijanin, który traktuje chorych i ubogich jako przedmiot swej działalności społecznej, obraża Boga. Każdy bowiem z nas jest dzieckiem Bożym, każdy otrzymuje własny dar Ducha dla dobra wspólnego. Jak Jezus Chrystus uznał własną niemoc i wybrał drogę krzyżową dla zbawienia ludzkości, tak chorzy i słabi, nawet ci, o których myśli się, że nie ma już dla nich żadnej nadziei, niejednokrotnie są ratunkiem dla silnych i zaradnych.
Obecność chorych i cierpiących burzy spokój i pewność siebie ludzi zdrowych, uwidacznia przepaść między prawdziwym działaniem a zabiegami mającymi pozory szlachetności, dobroczynności. Zwykle jest tak, że chorzy najpierw są znakiem sprzeciwu, niepokoją nas, następnie zawstydzają, peszą, odzierają ze złudzeń, wreszcie – uczą pokory, a często – nawracają się nasze serca i rozumy, pod ich wpływem zmieniają się nasze sposoby postępowania. Adam Mickiewicz powiedział: „Cierpienie żłobi nam duszę: krzesze w niej iskry boskie”. Zwracam uwagę na słowo „nam”. Nam wszystkim – chorym i zdrowym.
Wielkie jest powołanie cierpiących. Nawrócenie zaowocuje przecież zmianą naszego życia, radykalnym przewartościowaniem. Odtąd wszystko będzie inaczej. Stojąc w obliczu takiego nawrócenia, czując, jaka jest stawka, człowiek ma prawo do lęku. Lecz następuje wyzwolenie: przynosi je Jezus Chrystus, mający twarz chorego, biednego, upokorzonego człowieka. Ecce homo. Ecce Deus, który mówi: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się” (Mt 14, 27) i „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mt 11, 28-29).
A zatem wyzwolenie. Odtąd w każdym słabszym bliźnim będziemy dostrzegać Chrystusa, z nieprzymuszonej woli będziemy dzielić jego los, łagodzić cierpienie. Od każdego z nich wiele otrzymamy i wiele się nauczymy. Jeśli dostrzegliśmy, że cierpiący wszystko widzą od dołu, ale patrzą w górę, to znaczy, że już się czegoś nauczyliśmy. Powtarzajmy za św. Augustynem: „Tam, gdzie jest miłość, nie ma cierpienia, a jeśli nawet jest, to samo staje się przedmiotem miłości”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki