Za kilka dni, w dzień Matki Bożej z Lourdes, 11 lutego, będziemy już po raz osiemnasty obchodzili Światowy Dzień Chorego. W zamierzeniu Ojca Świętego Jana Pawła II, który ten dzień ustanowił, ma on zwrócić naszą uwagę na chrześcijański sens cierpienia i uwrażliwić na ludzi chorych.
Tyle w życiu cierpienia...
Anatol France napisał kiedyś: „Historię wszystkich ludzi można by streścić w trzech słowach: "narodzenie, cierpienie, śmierć”. To tylko w bajkach i legendach ludzie żyją długo i szczęśliwie. W życiu jest inaczej. Można chyba powiedzieć, że cierpienie jest istotnym elementem ziemskiego życia.
Jesteśmy świadkami cierpienia fizycznego i duchowego ludzi młodych i starych, biednych i bogatych. Cierpią ludzie uczeni i niewykształceni, ludzie władzy i zwykli obywatele. Cierpienie dotyka wierzący i niewierzących. Nikt z nas nie ma gwarancji, że ominie go cierpienie. Co więc można uczynić, aby cierpienie nie stało się przekleństwem losu człowieka?
Wziąć krzyż
W sercu cierpiącego człowieka rodzi się pytanie o przyczynę i sens cierpienia. To pytanie jest szczególnie palące, gdy patrzymy na cierpienia niewinnych dzieci, gdy wspominamy miliony ofiar obozów koncentracyjnych, wojen i prześladowań. Jeżeli Bóg istnieje, to dlaczego wydaje się tak nieczuły na cierpienia niewinnych? Dlaczego pozwala na tyle nieprawości i zła?
Różne filozofie i religie poszukiwały odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Najczęściej bezskutecznie. Wyjaśnienie sensu cierpienia przyniósł dopiero Jezus Chrystus. W swojej zbawczej działalności stał się Przyjacielem szczególnie ludzi chorych i cierpiących. Zawsze brał ich w obronę, często ich uzdrawiał. W nawoływaniu do naśladowania wzywał do drogi wymagającej cierpienia: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Przestrzegał też: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem”.
Głoszoną przez siebie Ewangelię krzyża i cierpienia Pan Jezus dopełnił przez śmierć krzyżową i tym właśnie cierpieniem nadał sens każdemu cierpieniu, które jest składane w darze dla drugich. W krzyżu Jezusa Chrystusa cierpienie zyskuje nowy sens: staje się udziałem w zbawczym dziele Zbawiciela.
Zrozumieli to już pierwsi Jego uczniowie, których od początku prześladowano i nie szczędzono im cierpień. W Dziejach Apostolskich czytamy: „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa”. Kościół od początku miał wielki szacunek do ludzi chorych i cierpiących.
Czy można zrozumieć cierpienie?
Na wartość ludzkiego cierpienia zwracał często uwagę Jan Paweł II, który sam tak wiele w życiu cierpiał. W przemówieniu wygłoszonym w Wiedniu 11 września 1983 r. Ojciec Święty mówił: „W każdym przypadku choroba i cierpienie są ciężką próbą. Ale świat bez ludzi chorych - choć to zabrzmi może paradoksalnie, byłby światem uboższym o przeżycie ludzkiego współczucia, uboższym o doświadczenie nieegoistycznej, niekiedy wręcz heroicznej miłości”. A więc ludzie chorzy, cierpiący uczą nas być ludźmi dobrymi, dają nam szansę do okazania chrześcijańskiej miłości i bezinteresownego poświęcania się dla innych.
W czasie I pielgrzymki do Polski, 6 czerwca 1979 r., papież mówił do chorych zgromadzonych w częstochowskiej katedrze: „Jesteście wszędzie w społeczeństwie, a zwłaszcza w Kościele, ważni i szczególnie cenni, jesteście na wagę złota”. A kapłanów, tego samego dnia, uwrażliwiał: „Pamiętajcie, że to chorzy są waszymi największymi pomocnikami, największymi sprzymierzeńcami. Ich pomoc nie jest widoczna na zewnątrz - do tego są niezdolni - ale ofiara, którą składają z cierpienia, modlitwa, która z tej ofiary płynie, więcej wam daje niż jakakolwiek inna ludzka pomoc czy też aktywność”. Można więc powiedzieć, że chorzy i cierpiący, którzy przeżywają swoje dolegliwości w jedności z Chrystusem, są skarbem Kościoła.
Przyjąć cierpienie?
O cierpieniu napisano wiele mądrych rozpraw. W duchu wiary może nawet rozumiemy wartość i potrzebę cierpienia. Kiedy jednak nas dotyka - niełatwo je zaakceptować. Jest trudną próbą wiary. Boimy się bólu i własnej słabości. Stawiamy pytanie - dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka?
W takich chwilach często wydaje się, że świat jest niesprawiedliwy. Łatwo też w takich momentach o żal i pretensje do Boga i do ludzi. Nierzadko wtedy człowiek buntuje się, zamyka w sobie. Traci ochotę i sens życia. Traktuje cierpienie jako karę, często niezasłużoną, przychodzi rezygnacja i rozpacz. Kiedy człowiek nie potrafi przyjąć cierpienia - potrafi ono zniszczyć człowieka.
A może zobaczyć cierpienie jako zaproszenie do współpracy z cierpiącym Chrystusem?
Kiedy człowiek potrafi je przyjąć i pogodzić się z nim - stanie się ono wówczas przeżyciem ubogacającym. Dzieje się tak wtedy, gdy człowiek, który doświadcza cierpienia, niejako rzuca się w ramiona Jezusa, współcierpi z Nim, żeby dopełnić braki udręk Chrystusa. Taka postawa otwiera oczy na wiele spraw, które bywały nieistotne. Uczy pokory. Przyjęte jako próba może wzmocnić wiarę, a niekiedy pomaga odnaleźć Boga na nowo.
Co zrobić, aby w takim duchu przyjąć cierpienie? Nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi. Relacja człowieka chorego z Panem Bogiem pewnie zawsze pozostanie tajemnicą. Jest wiele mądrości w stwierdzeniu, że gotowość do przyjęcia cierpienia jest miarą miłości Boga. Ile w człowieku miłości Boga, tyle gotowości na przyjęcie cierpienia.
Wobec cierpienia innych.
Dzień Chorego to nie tylko święto wszystkich chorych, ale to także dzień rachunku sumienia ludzi zdrowych. Dzisiaj, kiedy zamykamy się we własnych troskach i problemach, często zamykamy się również na drugiego człowieka. Światowy Dzień Chorego ludziom cieszącym się pełnią zdrowia ma przypomnieć o cierpiących braciach. Może uświadomi kruchość ludzkiego życia i zdrowia? Na pewno jest to dzień, kiedy mamy okazję nauczyć się większej pokory i wrażliwości wobec cierpiącego człowieka. To także dobry moment, aby przypomnieć wiele problemów, z jakimi borykają się chorzy i cierpiący. To także okazja do refleksji, co możemy zrobić, aby ich życie stało się pełniejsze i szczęśliwsze.
Tekst do ramki
Pocałunek cierpiącego Jezusa
Już 10 lat jestem „skazana” na pomoc drugiego człowieka. Jestem osobą niepełnosprawną, cierpiącą na zanik mięśni. Po ludzku rzecz ujmując jestem przegrana, choć mam dopiero 28 lat. Każdego dnia muszę liczyć na pomoc innych ludzi. Czasami jest to bardzo krępujące, gdy nie potrafię sobie poradzić z najdrobniejszą rzeczą. Mam częste bóle głowy, kręgosłupa...
Pytam zatem, czy wobec tego jestem bezwartościowym człowiekiem? Nie! Bowiem własne cierpienie łączę z Panem Jezusem. Bez Niego nie zdołałabym udźwignąć tego ciążącego krzyża!
A ludzie zdrowi nie zawsze potrafią zrozumieć niepełnosprawnego. Jestem młodą dziewczyną. Sądzę, że często także znacznie szczęśliwszą od moich zdrowych rówieśniczek.
Co robię, gdy atakuje mnie straszny ból? W owych cierpiących chwilach, gdy łzy spływają z oczu, rozpoczynam modlitwę! Tak po prostu we własnych słowach oddaję swoje cierpienie Jezusowi.
Wielu Go nie kocha... Za nich wszystkich ofiaruję moje cierpienie, ból i łzy...
W życiu liczą się tylko zdrowie i pomyślność... Nieprawda! Dobry Jezus potrafi dać taki pokój serca i radość wewnętrzną, której nie dostrzegają ci, którzy gonią za przyjemnościami świata...
Dzięki Jezusowi odnalazłam receptę na chorobę, życie. Ja, osoba niepełnosprawna - odnalazłam panaceum na każdy dzień. To jest ufność Jezusowi! Takie to proste zaufać, a jednocześnie jakże to trudne. Zaufanie Jezusowi trzeba wyrażać codziennym „tak” Bogu. „Tak”, chociaż ból może obezwładniać, zawładnąć ciałem, myślami, wzbudzać żal, smutek, niedolę... To „tak” dane Jezusowi jest silniejsze od mojego cierpienia i dodaje sił. Jezus cierpiał za mnie... Nie zamieniłabym mojej choroby na nic innego! Kocham Go, bo zaszczytnie ofiarował mi cząstkę swego cierpienia!
Wy, wszyscy Chorzy, moi cierpiący Bracia i Siostry, nie płaczcie nad sobą! Jezus obdarza krzyżykami tych, których szczególnie kocha. Iluż zdrowych załamuje się pod wpływem prozaicznych doświadczeń. My, wbrew pozorom, mamy siłę do niesienia swego krzyża.
Zawsze chciałam mieć rodzinę, dzieci, dom, nie cierpieć... Bóg zechciał mego cierpienia. Nie potrafię! Nie chcę Mu odmówić...
Jezus w zamian za tę zgodę daje mi tak wiele...
Wszystkim uciekającym przed cierpieniem mówię: nie bójcie się... Nie wstydźcie tego, że boli!
To jest Bożym darem, nie przekleństwem!
To pocałunek cierpiącego Jezusa!
Ból ma swój początek i koniec.
Jezus i Niebo pozostają!
Świadectwo Beaty Pitera (za Adonai.pl)