Z prof. dr. hab. Tadeuszem Zgółką, językoznawcą z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członkiem Rady Języka Polskiego, rozmawia Łukasz Kaźmierczak
Z czego bierze się tak zła kondycja polszczyzny w społeczeństwie?
– To efekt wieloletnich zaniedbań edukacyjnych. Największa wina leży po stronie szkoły. Nauczyciele języka polskiego skarżą się, że uczniowie bardziej cenią język angielski, bo czują, że jest on pożyteczniejszy i przynosi większe korzyści.
Nie może być jednak inaczej, skoro język polski został sprowadzony do roli przedmiotu uczącego – zwłaszcza na poziomie licealnym – jedynie o literaturze. W tej sytuacji powinno się chyba wprowadzić odrębne przedmioty: „język polski” obok „literatury i kultury polskiej”.
A wszechobecne zapożyczenia z innych języków?
– Nie przeceniałbym zagrożenia z tej strony. Niekiedy bez użycia obcej terminologii niemożliwe staje się wyrażenie pewnych pojęć. Powstaje potrzeba nazwania nowego desygnatu, który pojawia się np. w technologii komputerowej i informatycznej.
Niechęć do zapożyczeń to zresztą nie nowość. Już Samuel Bogusław Linde, twórca pierwszego Słownika Języka Polskiego, był niechętny nawet zapożyczeniom z łaciny. Stąd nasz „tlen” pochodzi od słowa „tlić”, a nie od obowiązującego na całym świecie łacińskiego oxygenium.
Często natomiast nadużywa się zapożyczeń w sytuacjach, gdy nie są one uzasadnione potrzebami komunikacyjnymi, np. słowo „wyprzedaż” zastępuje się angielskim sail. A to już jest niebezpieczna tendencja.
Najbardziej słowotwórcza jest dziś chyba gwara uczniowska...
– Dzieci bardzo chętnie wprowadzają wszelkie nowości do swojego języka. Gwara uczniowska to sposób odreagowania na sztywny język lekcji, dlatego nazywa się ją czasem językiem przerwy szkolnej. Chwilami jest to język wulgarny, agresywny. Ale sądzę, że to taki wentyl bezpieczeństwa.
Z kolei wulgaryzacja języka jest przejawem wulgaryzacji obyczajów i daleko posuniętej ich liberalizacji. W staropolszczyźnie nie można było podczas biesiady mówić o częściach ciała czy częściach garderoby znajdujących się poniżej blatu stołu. To była umowna granica.
Teraz jesteśmy o wiele bardziej liberalni, zwłaszcza za sprawą mediów. Na naszych oczach zanika warstwa zwana niegdyś inteligencją, a wraz z jej zniknięciem zagubił się także etos moralny i językowy. Dawną inteligencję można dziś raczej nazwać „budżetówką niemundurową”. Nie wiem też, czy dziś istnieje coś takiego, co prof. H. Kurkowska nazwała kiedyś „polszczyzną ludzi myślących”.
Gdzie szukać więc sposobu na odnowę naszego języka?
– W poprawie nauczania języka polskiego na wszystkich poziomach. Bismarck powiedział kiedyś: każdą sumę pieniędzy zaoszczędzoną na edukacji, będzie trzeba w przyszłości przeznaczyć na policję. Edukacja powszechna, nie tylko instytucjonalna, jest punktem wyjścia naprawy Rzeczypospolitej, także jej języka.