Gdyby nie cierpliwi mnisi sprzed ponad dziesięciu wieków, nasza kultura byłaby znacznie uboższa. Ich mrówczej pracy ukrytej za murami klasztorów zawdzięczamy przetrwanie wielu cennych dzieł: teologicznych i świeckich. Patrząc na piękno średniowiecznych manuskryptów i podziwiając sztukę iluminacji, nie zapominajmy, że między innymi właśnie te księgi kopiowane przez anonimowych zakonników składają się na fundament kultury Europy. Fundament zdecydowanie chrześcijański.
Jeden z autorów piszących o chrześcijańskiej Irlandii, Thomas Cahill, twierdzi wręcz, że mnisi irlandzcy uratowali cywilizację poprzez kopiowanie literatury celtyckiej, greckiej i rzymskiej. Gdyby nie rękopisy z Wysp, bylibyśmy o wiele ubożsi, wiele bowiem z tych dzieł nie przetrwało na kontynencie z powodu najazdów barbarzyńskich plemion. Rzeczywiście, w klasztorach Irlandii i Szkocji kopiowano szczególnie dużo w porównaniu z Europą czasów Karola Wielkiego. To on, by odrodzić sztukę iluminowania, sprowadził na swój dwór mnichów z Wysp Brytyjskich. Do naszych czasów przetrwało niewiele manuskryptów, wszystkie są niezwykle cenne. W księgarniach pojawił się właśnie niezwykły album przedstawiający i omawiający najpiękniejsze iluminowane manuskrypty świata od IV do XVII wieku („Masterpieces of Illumination”, Taschen 2005). Patrząc na reprodukowane strony starych ewangeliarzy, psałterzy czy Biblii, możemy docenić pracę anonimowych zakonników sprzed wieków.
Od zwoju do kodeksu
Chrześcijaństwo jest religią księgi. Mnisi potrzebowali książek, by móc osobiście odmawiać modlitwy dnia, zaczęli więc je przepisywać na użytek swego klasztoru. Podczas gdy jedni pracowali w polu, inni stali lub siedzieli przy pulpitach i przepisywali psalmy, Ewangelie, brewiarz, żywoty świętych. Ich dokładność była znana: łatwo sobie uzmysłowić, że to dzięki niej Pismo Święte przetrwało do czasów nowożytnych w niezmienionej postaci. Dzisiaj patrząc na manuskrypty, koncentrujemy się na pięknych ilustracjach, ale musimy wiedzieć, że przez długi czas obrazek był jedynie niewiele znaczącym dodatkiem do tekstu. W miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej wyszukany i barwny, stosowano nawet blaszki złota, by rozjaśniać stronę książki. Światło odbijało się wówczas od kartki i oświetlało ją – iluminowało. Wkrótce słowo „iluminacja” zaczęło oznaczać ilustracje w rękopisach. Początkowo i pisaniem, i rysowaniem inicjałów, szlaczków i miniatur zajmował się jeden zakonnik, później rola skryby i iluminatora była oddzielona.
W świecie starożytnym najpopularniejszą formą, w jakiej występowała księga, był zwój. Najczęściej miał długość 9-10 metrów. Od IV wieku zwój został zastąpiony przez kodeks składający się ze złożonych i związanych razem kartek chronionych przez twardą okładkę. W pierwszych wiekach używano papirusu, który był niezwykle drogi, ale i pergaminu ze zwierzęcych skór – nie był wcale tańszy, ale o wiele bardziej wytrzymały. Na południu Europy produkowano go ze skóry owiec i kóz, na północy natomiast zabijano w tym celu cielęta. Skóry zdjęte ze zwierząt moczono najpierw w wodzie wapiennej, rozciągano na drewnianej ramie i wygładzano pumeksem. Do przepisania całej Biblii potrzeba było aż 500 zwierząt! Sławna „Księga z Kells” kosztowała życie 150 cieląt. Od XI wieku powoli pergamin był wypierany przez papier, choć stosowano go jeszcze w XV wieku w księgach ekskluzywnych.
W skryptorium
O pracy mnicha w skryptorium – pomieszczeniu w klasztorze, w którym zajmowano się przepisywaniem – nie można wiele powiedzieć. Jednak co nieco wiemy właśnie dzięki iluminacjom. I tak na przykład w rękopisie św. Ambrożego z XII wieku znajdziemy dziesięć obrazków przedstawiających po kolei pracę kopisty. Najpierw musiał więc przygotować sobie materiał do pracy: pergamin i pióro. Sam przycinał pergamin, wygładzał i nacierał kredą oraz ostrzył nożem gęsie pióro. Żeby zapisać stronę, potrzebował kilku gęsich piór, musiał mieć więc ich spory zapas. Po napisaniu kilku słów musiał je ostrzyć, dlatego w lewej ręce wciąż trzymał nóż. Kartki pergaminu trzeba było zszyć, a potem narysować na nich linie pomocne przy równym pisaniu.
Od kopisty wymagano także znajomości metod wytwarzania atramentów i barwników. Najpopularniejszym we wczesnym średniowieczu sposobem było mieszanie węgla drzewnego lub sadzy z żywicą albo sokiem roślinnym. Atrament czerwony wytwarzano z cynobru, zielony z grynszpanu, żółty z szafranu, a niebieski z lapis lazuli. Sztuką samą w sobie było zdobienie strony złotem w formie listków. Taki cienki listek trzeba było najpierw samemu uzyskać z rozbijania większych kawałków, a potem przykleić do kartki specjalnym klejem z białka jaja. Zwykle wykonanie najważniejszych iluminacji powierzano najlepszemu artyście w klasztorze, ale nawet wtedy, gdy w XV wieku zajmowali się tym świeccy rzemieślnicy, nie mieli w zwyczaju podpisywania swoich dzieł. Mimo to skrybowie zdawali sobie sprawę z wagi wykonywanej pracy, o czym świadczą zapisane na marginesach legendy o nich. I tak na przykład „Etymologiae” Izydora z Sewilli zawiera rysunek przedstawiający martwego kopistę, nad nim anioł kładzie na wadze księgę, nad którą ten pracował: diabeł odlatuje, a kopista zostaje wzięty do nieba. Tekst wyjaśnia, że sztuka skryby została uznana jako forma służenia Bogu. Każda litera doskonale wykonana chroni kopistę przed piekłem. Opowiadano sobie o pewnym angielskim mnichu – kopiście, który umarł podczas pracy, a kiedy otwarto jego grób dwadzieścia lat później, okazało się, że całe jego ciało uległo zepsuciu z wyjątkiem prawej ręki.
Cenne zbiory
Niejaki Goeffrey z Sainte-Berbe-en-Auge napisał w 1170 roku: „Klasztor bez biblioteki jest jak zamek bez zbrojowni”. Trzysta lat później kartuz Jakub Louber wyraził to jeszcze dosadniej: „Klasztor bez książek jest jak państwo bez wojska, jak zamek bez ścian, kuchnia bez garnków, stół bez talerzy, ogród bez ziół, łąka bez kwiatów, drzewo bez liści”.
Księgi były w klasztorach niezwykle cennym przedmiotem z powodu ciężkiej pracy, jakiej wymagały, i czasu potrzebnego do ich skopiowania. Trzymano je więc w specjalnych szafkach. Gdy rosła ilość manuskryptów, dostawiano kolejne szafki – w ten sposób wkrótce potrzebne było osobne pomieszczenie. Umberto Eco w „Imieniu róży” opisuje niezwykłą bibliotekę pewnego opactwa, zbudowaną w formie labiryntu. Na końcu powieści niemal wszystkie dzieła w niej zgromadzone po prostu płoną i wielu już nigdy nikt nie pozna. Właśnie taka był rzeczywistość: zbiory książek niszczyły się w pożarach i były grabione w czasie wojen. O tym jednak, że książki były cenne, niech świadczy prawdziwa historia z opactwa Vorau: w 1237 roku podczas pożaru biblioteki opat tak długo wyrzucał księgi przez okno, dopóki sam nie stracił życia w płomieniach. Poświęcił życie, ratując rzadkie manuskrypty dla potomnych.
Pozostałości z pożogi
Przeciętny człowiek nigdy nie zobaczy oryginalnego manuskryptu sprzed wieków, przechowywane są bowiem w bibliotekach i chronione przed niekorzystnym wpływem czasu. Nie mamy też tyle szczęścia co mieszkańcy Paryża, Londynu czy Nowego Jorku, gdzie organizowano duże wystawy średniowiecznych ksiąg. Naszą ciekawość zaspokoić może nowe wydawnictwo Taschena, w którym zgromadzono opisy i duże reprodukcje aż 167 najpiękniejszych iluminowanych manuskryptów świata. Zdecydowana ich większość pochodzi ze świata chrześcijańskiego, znajdują się tu również dzieła świeckie, a także arabskie i żydowskie. W każdym przypadku znajdziemy dokładny opis uwzględniający format, ilość miniatur, treść, pochodzenie i miejsce przechowywania księgi. Oczywiście, największą wartością tego albumu są reprodukcje: niektóre zajmują nawet po dwie strony! Można tylko westchnąć: kiedyś ludzie lubili otaczać się pięknymi przedmiotami. I żałować, że sztuka iluminacji nie przetrwała do dziś.