Kiedy wyobrażamy sobie średniowiecznego skrybę, widzimy mnicha, najlepiej benedyktyna, pracującego w klasztornym skryptorium. Czy w średniowieczu zakonnicy mieli monopol na tworzeniem rękopisów?
– We wczesnym średniowieczu zakonnicy byli najlepiej wykształceni, mieli know-how, dzięki któremu tworzyli najwięcej ksiąg. Oni też najbardziej ich potrzebowali dla swoich klasztorów i szkół przyklasztornych. Pisanie nie było jednak domeną jedynie zakonów. Nie zapominajmy, że w tamtym czasie funkcjonowały już państwa. Były kancelarie, urzędy. Każdy król miał swojego skrybę, który musiał wypisywać różne dokumenty. Kiedy w XII w. zaczął się na dobre rozwój uniwersytetów, zwiększył się popyt na książkę naukową, na podręczniki. Tych ksiąg nie tworzyli już mnisi, ale ludzie świeccy. Władcy burgundzcy mieli doskonałych i skrybów, i iluminatorów, niektórych z nich znamy z nazwiska. Tworzyli fantastyczne dzieła.
A czy działały także kobiety skryby?
– Tak. W średniowieczu istniały i męskie, i żeńskie klasztory. Oba te klasztory potrzebowały ksiąg, więc zakonnice także zajmowały się tworzeniem manuskryptów. Również wśród świeckich zdarzały się kobiety skryby, choć zdecydowanie częściej to mężczyźni zajmowali się tym rzemiosłem.
Zupełnie wbrew podręcznikowym wyobrażeniem!
– Do pełnego obrazu stereotypu powinna Pani zapytać, czy skrybowie pracowali przy świecach… (śmiech)
A nie pracowali?
– To powszechne wyobrażenie, wynikające z tego, jak średniowiecze pokazuje nam film. Tak naprawdę w średniowieczu ogień był największą zmorą. Zaprószenie ognia wielokrotnie strawiło całe miasta, ponieważ zabudowa była drewniana. W skryptorium, pełnym łatwopalnych rzeczy, praca przy świecach czy lampkach oliwnych byłaby szalenie niebezpieczna. A poza tym, czy pracowała Pani kiedyś przy świecy?
Próbowałam czytać książkę, ale nie było to zbyt przyjemne.
– Podczas jednych warsztatów kaligrafii w Tyńcu z powodu burzy doszło do awarii prądu. Pracowaliśmy wtedy przy świecach. Ludziom się podobało, bo było romantycznie, zdjęcia na Instagramie wyglądały świetnie, ale prawda jest taka, że przy świecach fatalnie się pracuje. Światło migocze, nie widać dobrze szczegółów. W klasztorach skryptoria były tak organizowane, żeby skryba miał dostęp do światła dziennego, a gdy pogoda sprzyjała, mnisi prawdopodobnie pracowali na krużgankach. Bardzo często skryptoria sąsiadowały z kuchnią, czyli źródłem ciepła, dzięki czemu skrybowie mieli lepsze warunki pracy. Oczywiście nie zawsze tak było: zdarzają się też takie świadectwa, zapisane na marginesie rękopisu, w których skryba pisze, że jest mu zimno, dają mało wina, a on biedny musi pisać. Jest jeszcze jeden stereotyp. Jak sobie Pani wyobraża pióro skryby?
A to akurat wiem! Obcinano je tak, że zostawała tylko stosina, wyglądająca jak patyk.
– Też inaczej niż to pokazują filmy.
Poświęciła Pani swoje życie zawodowe średniowiecznej sztuce książki. Co Panią tak w niej zachwyciło?
– Po pierwsze precyzja, niezwykła drobiazgowość detalu. Do dziś przeglądam strony z rękopisami i jestem zachwycona swobodą, z jaką tworzono naprawdę małe ilustracje. Zadziwia mnie to szczególnie, gdy mam możliwość oglądania rękopisów „na żywo” w realnym rozmiarze, a nie zdigitalizowane. Dopiero wtedy widać, jak cienkie są te linie, jak proste. Zastanawiamy się: czy oni mieli cyrkiel? Czy mieli linijkę? Jak udało im się to zrobić, bo przecież to niemożliwe!
Druga rzecz to niezwykła wyobraźnia ilustratorów, zwłaszcza jeśli chodzi o inicjały. To nie była tylko literka, którą w różny sposób kolorowano, tylko ilustracja, którą spełniała różne funkcje, rozrastała się do niebywałych rozmiarów. Czasami trafiają się rękopisy mniej lub bardziej staranne, ale oczywiście najbardziej zachwycają te, które są wykonane przez mistrzów. Wtedy kaligrafia, ilustracja i treść jest na najwyższym poziomie, razem tworzą zachwycającą całość.
Ta integralność kojarzy mi się z benedyktyńską zasadą, aby to, co się robi, robić jak najlepiej, nie zaniedbując również piękna. Czy ten benedyktyński duch mógł wpłynąć na podejście do tworzenia rękopisów?
– Myślę, że to byłoby duże uproszczenie. Malowanie iluminacji czy przepisywanie ksiąg to coś innego niż tworzenie ikon, które uważane jest za formę modlitwy. Pobożny mnich zapewne odbierał pisanie słowa Bożego jako największe wyróżnienie, modlitwę, którą ofiarowywał Bogu. Ludzie są jednak różni. Jak oglądamy niektóre psałterze, np. Psałterz Luttrella, na marginesach znajdujemy również mało pobożne rysunki. Nie wszystkie rękopisy są też równie staranne. Mamy lepsze i gorsze dzieła.
Pani droga zawodowa to przejście od praktyki do teorii. Jak to się stało, że została Pani iluminatorką, skrybą, i to w XXI wieku?
– Gdy studiowałam historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dzięki świetnym wykładowcom zainteresowałam się średniowieczem. Pisałam pracę magisterską o pewnym mało zbadanym rękopisie iluminowanym. To był mój pierwszy raz, gdy w bibliotece mogłam na żywo oglądać rękopisy. Chociaż ten manuskrypt nie był najwyższej jakości, to i tak mnie zachwycił. Potem wyjechałam do Francji. Pewnego dnia szukałam czegoś w internecie i przypadkiem natrafiłam na zdjęcia miniatur. Wyglądały na średniowieczne, ale okazało się, że były wykonane współcześnie przez uczniów jakiejś francuskiej szkoły. Stwierdziłam, że to fantastyczne i że też chciałabym coś takiego robić.
I tak trafiła Pani do Angres.
– Tam ukończyłam Wyższy Europejski Instytut Iluminacji i Rękopisów. To nie były kursy wieczorowe, ale normalna, dzienna edukacja od 8.00 do 16.00. Coś fantastycznego! Po powrocie do Polski chciałam też zrobić coś podobnego, oczywiście na takich warunkach, jakie będą możliwe. Zaczęłam organizować warsztaty. Najpierw nieśmiało weekendowo, potem podjęłam współpracę z Papieską Akademią Teologiczną. Tam przez dwa lata prowadziłam kursy. Od początku zajęcia cieszyły się dużym powodzeniem. Bardzo często ludzie mówili: „Wow, to było moje marzenie! Nie wiedziałam, że coś takiego można robić!”. To był 2008 rok.
Od tego czasu prowadzi Pani nie tylko warsztaty, ale także sama tworzy Pani iluminowane rękopisy. Jakie miała Pani najciekawsze zlecenia?
– Największe zamówienie iluminatorsko-kaligraficzne otrzymałam, gdy pewien kantor zamówił u mnie zwój Exsultetu. To pieśń, którą śpiewa się w trakcie Wigilii Paschalnej. W średniowieczu, zwłaszcza wczesnym, Exsultet zapisywano na zwojach. Gdy kantor śpiewał, zwój rozwijał się i spływał z pulpitu na podłogę kościoła. Czasami zwoje były pięknie ilustrowane. Na przykład, kiedy kantor śpiewał o pszczołach, które wykonały wosk świecy paschalnej, pojawiała się ilustracja pszczół i uli.
Innym dużym wyzwaniem było zlecenie dla Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Wykonałam dla nich miniatury i kopie średniowiecznych dokumentów. To było ciekawe, bo pierwszy raz mogłam pracować z oryginałem oglądanym w świetle dziennym, a nie w wersji zdigitalizowanej. Muzeum zależało na tym, aby kopie były idealne. Część z tych prac zamieszczono na wystawie stałej, gdzie zwiedzający mogą ich dotknąć. To świetny pomysł! Normalnie człowiek nie ma raczej okazji wziąć do ręki prawdziwego pergaminu.
Ma Pani jakieś wymarzone zlecenie?
– W średniowieczu mnisi wykonywali całe księgi. Większość moich zleceń to pojedyncze miniatury, karty z obrazem i tekstem. Wciąż czekam na zlecenie wykonania jakiejś księgi w całości, np. mszału. To dopiero byłoby wyzwanie!
---
Barbara Bodziony
Iluminator, kaligraf, historyk sztuki, mediewista; od 10 lat prowadzi w Krakowie Szkołę Kaligrafii i Iluminacji, jest także założycielką Pracowni Kaligrafii i Iluminacji; od 2008 r. prowadzi regularne warsztaty w Benedyktyńskim Instytucie Kultury w Tyńcu