Zawsze wierna zasadzie: „Ora et labora” – Módl się i pracuj
Trzeci i ostatni odcinek wspomnień pani Cecylii Wojtczak-Welter dotyczy jej katechetycznej posługi, którą wśród dzieci i młodzieży sprawowała przez pięćdziesiąt lat…
Oddajmy głos naszej rozmówczyni: – Skończyła się wojna. Po maturze skierowałam swoje kroki do zakonu, ba, do dwóch zakonów. Chciałam między innymi zostać urszulanką. Ale to była zupełnie inna epoka – wymagano posagu, ja zaś byłam biedna. Widać habit nie był mi przez Pana Boga zapisany. O mało się nie załamałam! Pytałam w sercu: „Jezu, jak mogę Ci służyć «w świecie», wśród ludzi?”. Gdy tylko doszły mnie słuchy, że gnieźnieński Instytut Teologiczny kształci katechetów – odzyskałam nadzieję…
Władze państwowe niechętnie tolerowały studentów teologii: – Kiedy w roku 1959 ukończyłam fakultet, uznano mi tylko wykształcenie „niepełne wyższe”. Katecheci pracowali w państwowych szkołach do roku 1961, jednak na zupełnie innych zasadach niż te, które poznałam potem, w okresie powrotu religii do klas. Kadra nie traktowała nas jako równych sobie – prefektów i katechetów nie zapraszano na rady pedagogiczne, ignorowano. Za to uczniowie zgłaszali się z wszelkimi problemami, bardzo ufali… – wspomina pani Cecylia.
„Siostra” uśmiechnięta
Katechetka – nestorka przeszła przez kilka parafii, szkół. Wszędzie pracowała z oddaniem, lecz najmocniej związała się z dziećmi ze szkoły specjalnej. Tak opowiada o tym rozdziale swego życia: – Doświadczyłam wówczas, jak ważna dla człowieka jest miłość, uczucie – dzieci, które znałam, często nie były kochane, odrzucali je najbliżsi, środowisko. One potrzebowały Pana Boga, a ja byłam pewna, że Pan Bóg w jakiejś mierze potrzebuje mnie – posyłając właśnie tam. Niektórym uczniom trzeba było zastępować najbliższych – być im świadkiem przy przystępowaniu do sakramentów, pomagać materialnie. Każdemu starałam się poświecić maksymalnie dużo uwagi. I dla każdego mieć uśmiech. Wychowankowie nazywali mnie „siostrą”. Gdyby istniała taka możliwość, mogłabym dziś zapomnieć, że jestem emerytką i wrócić do szkoły. Nawet za darmo! – pada deklaracja. Wspominając podopiecznych, pani Cecylia staje się radośniejsza. Mówi, promieniejąc: – W roku 1994, podczas pielgrzymki archidiecezjalnej, wręczałam ornat Janowi Pawłowi II. Papież spytał kim jestem, co robię. Opowiedziałam. Pobłogosławił mnie i pozdrowił! Za cud spotkania z Karolem Wojtyłą dziękuję w modlitwach innemu Karolowi – oczywiście mojemu kochanemu bratu, bohaterowi z „Listy Katyńskiej”. On jest przecież moim „niebieskim opiekunem” – pointuje bohaterka naszej sagi.