Logo Przewdonik Katolicki

Cecylia, siostra Karola

Adam Gajewski
Fot.

Zawsze wierna zasadzie: Ora et labora. Módl się i pracuj Pani Cecylia Wojtczak-Welter to bez wątpienia bydgoska postać legenda. Choć o sławę nie zabiega, wiele osób ją rozpoznaje, kojarzy. Starsi cenią ją jako doświadczonego pedagoga, dla młodszych pozostaje fenomenem, może nawet trochę tajemniczym: Szkolna katechetka z pięćdziesięcioletnim stażem?...

Zawsze wierna zasadzie: „Ora et labora”. – Módl się i pracuj

Pani Cecylia Wojtczak-Welter to bez wątpienia bydgoska postać legenda. Choć o sławę nie zabiega, wiele osób ją rozpoznaje, kojarzy. Starsi cenią ją jako doświadczonego pedagoga, dla młodszych pozostaje fenomenem, może nawet trochę tajemniczym: – Szkolna katechetka z pięćdziesięcioletnim stażem? Niemożliwe. Przecież religii uczą w szkole dopiero od upadku komuny... – rozumuje pewnie niejeden przedstawiciel Pokolenia JP II. Ale błąd jest wykluczony. Pani Cecylia katechizowała uczniów jeszcze na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, nim Prymas Stefan Kardynał Wyszyński, protestując przeciwko konfrontacyjnej postawie władz, przeniósł naukę religii w obręb parafii.

Losy pani Cecylii, jej rodziny, składają się na wielowątkową sagę o mieszkańcach Europy, ich dramatach i szczęściach. Ojciec i matka zaznali „smaku” zarobkowej emigracji – pracowali w Berlinie. W roku 1916 ojca zmobilizowano na front. Przeżył. Na pierwszą wieść, iż odradza się Polska, Wojtczakowie, nie bacząc na „wielką niewiadomą”, wracają do ojczyzny. Od 1920 roku wiążą się z Bydgoszczą.

Pierwsza Komunia w domu
Cecylia Wojtczak-Welter urodziła się w roku 1925. – Już osiemdziesiąt lat chodzę po tej ziemi? Czasem sama nie mogę uwierzyć... – przekomarza się bohaterka naszej opowieści. Nie opuszcza jej dobry humor. Jej dawni uczniowie zapamiętali, że zawsze potrafiła znaleźć pozytywną stronę życia, uśmiechała się do każdego. Z tego słynęła. W ten sposób także katechizowała, pokazując, iż nawet w trudnych czasach ufność w Boską opiekę przynosi ulgę. – Bez wiary na pewno nie dałabym sobie rady. Wszystko zawierzyłam Panu Bogu, Maryi – opatrzność kierowała moim losem. Cało wychodziłam z opresji; doświadczyłam i wojny, i chorób. Od najmłodszych lat zapadałam na zdrowiu. Dwa razy uratowano mnie cudem. Raz – niedługo po dniu Pierwszej Komunii Świętej – zapadłam na różyczkę. Pana Jezusa przyjmowałam w domu. Przyszedł kapłan, w pokoju rozstawiono ołtarz. Oprócz bliskich obecny był także mój szkolny nauczyciel – pan Leon Kaja. Komunia dała mi ogromne wewnętrzne szczęście, pokrzepienie. Z choroby wyszłam. Ale do bierzmowania też przystępowałam w niezwykłym trybie – już w szóstej klasie. Obawiano się, że mogłabym nie doczekać... – wspomina pani Cecylia. I dodaje: Proszę wierzyć, nie bałam się. Ani w dzieciństwie, ani potem. Trzeba po prostu ufać Panu Bogu. Ufam. I wiem też, że zawsze mogę liczyć na pomoc mojego „niebieskiego orędownika” – mego kochanego brata, Karola...
Rozmówczyni wśród osobistych dokumentów odnajduje starą fotografię; młody chłopak w mundurze oficera polskiej piechoty. Tej najsłynniejszej, o której śpiewano, iż „ni srebra, ni złota” nie potrzebuje, a która we wrześniu 1939 roku mężnie stawiła opór najeźdźcom z Zachodu i Wschodu.
Biorę zdjęcie do ręki. Pada posępne, złowrogie słowo: Katyń.

Chłopak, który nie kłamał
Brat – bohater. O jego postaci uczy się młodzież w jednej ze szkół w wielkopolskiej Wrześni. Uczniowie przygotowali specjalny biuletyn historyczny poświęcony katyńskiej zbrodni. W nim zawarto wspomnienia, jakie o Karolu przekazali świadkowie, towarzysze broni. Młody podporucznik wywierał na wszystkich głębokie wrażenie. Wiadomo, ze Karol nie skorzystał ze sposobności przedostania się do Rumunii: – Przysięgałem Bogu i ojczyźnie, moich podkomendnych nie zostawię! – miał odpowiedzieć. – Taki właśnie był… – komentuje pani Cecylia. – Nie potrafił uchylać się od powinności. Swój charakter kształtował w Sodalicji Mariańskiej i harcerstwie. Nigdy nie kłamał. Już jako podchorąży zwierzył się matce: „Mamo, ja nigdy ciebie nie okłamałem. Próbowałem dwa razy. Nie umiałem. Tak zostanie”. Ostatni raz widziałam brata, gdy miałam trzynaście lat. Byliśmy na jego oficerskiej promocji. Pozostawił mi fotografię z podpisem: „Kochanej Siostrzyczce”. Ja wiem, ze właśnie on opiekował się mną przez całe życie… – podsumowuje katechetka nestorka.

Koniec części pierwszej. Kontynuacja w kolejnym numerze.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki