Stopnie za pomidorową
Natalia Budzyńska
Fot.
Z Katarzyną Łaniewską, aktorką, autorką książki Kuchnia wyśmienita, czyli gotujemy z babcią Józią, rozmawia Natalia Budzyńska
Czy zawsze lubiła Pani gotować, czy to rola w Plebanii sprawiła, że szczególnie zainteresowała się Pani sztuką kulinarną?
Zawsze lubiłam gotować i jest to zasługa mojej babci. Gdy zorientowała się, że już umiem...
Z Katarzyną Łaniewską, aktorką, autorką książki „Kuchnia wyśmienita, czyli gotujemy z babcią Józią”, rozmawia Natalia Budzyńska
Czy zawsze lubiła Pani gotować, czy to rola w „Plebanii” sprawiła, że szczególnie zainteresowała się Pani sztuką kulinarną?
– Zawsze lubiłam gotować i jest to zasługa mojej babci. Gdy zorientowała się, że już umiem przygotowywać jakąś potrawę, od razu podawała mi następny przepis. Tak więc jako młoda mężatka, a potem matka, umiałam gotować, choć nie można powiedzieć, że byłam wytrawną kucharką, która wymyślała nowe przepisy. Jadało się u nas po prostu przyzwoicie i zdrowo. Lubię gotować dla kogoś, na przykład z okazji jakiejś dużej uroczystości. A już szczególnie polubiłam to zajęcie, gdy pojawili się na świecie moi wnukowie i gdy dorastając, zaczęli sobie wybierać i zamawiać u mnie dania. Ogromną przyjemność sprawia mi, kiedy wnukowie oceniają mnie na przykład za pomidorową, stawiając stopnie. Natomiast „Plebania” rzeczywiście nauczyła mnie przyrządzać różne specjały, których wcześniej nigdy nie przygotowywałam.
Czy na planie gotuje Pani sama, czy potrawy są tam po prostu podstawiane?
– Oczywiście gotowanie na planie to fikcja. Ale jeśli mielę mięso jako babcia Józia albo obieram ziemniaki, to robię to realnie i wymagam, żeby to nie były żadne atrapy. Natomiast jeżeli ma być ciasto, które ja niby piekę, to ono jest przywożone na plan gotowe. Tak samo jest w przypadku bigosu czy pierogów, tyle tylko, że produkty są prawdziwe. Ten wspaniały piec z telewizyjnej plebanii niestety nie piecze, to jest butaforia.
Pani książka to nie tylko suche przepisy na potrawy. Jest tu miejsce na gawędy i anegdoty.
– Wiele miejsca poświęciłam przede wszystkim mojej babci, z której doświadczeń czerpałam. Babcia nomen omen nazywała się też Józefa, więc moja bohaterka Józia jest mi bliska. Zresztą nie tylko na łamy książki, ale i do „Plebanii” przemycam powiedzonka mojej babci. Ona zostawiła mi różne przepisy. Pisząc książkę, przypomniałam sobie choćby babciną zupę „nic” – tak się nazywała. Pamiętałam, jak ona smakuje, ale nie wiedziałam, z czego i jak się ją gotuje. I nagle znalazłam stary przepis! Gdy babcia mówiła nam, że dziś będzie zupa „nic”, to ze starszym bratem żartowaliśmy, że nic nie będzie na talerzu. A na talerzu pływały jakieś wspaniałe pianki, małe kluseczki. Coś fantastycznego. Nigdy potem, po odejściu mojej babci, już takiej zupy nie jadłam.
Rzeczywiście, ta książka jest gawędziarska. Opowiadam, jak „otwieramy” nasz dom na wsi, jak mój mąż sam wędzi i pekluje szynkę, jak moja córka wyspecjalizowała się w faszerowanych jajkach. To są po prostu opowieści rodzinne. Oczywiście są też przepisy, jak wiadomo niezbędne w książce kucharskiej, ale jest także dużo mojego „gadania”. Oprócz przepisów babci przywołałam przepisy moje, mojej córki, moich przyjaciół, a nawet sałatki moich wnucząt. Zapamiętałam smaki przedwojenne, przeszłam niestety kuchnię okupacyjną, a potem powojenną i kartkową polsko-jaruzelską. Kuchnia i smaki przecież zmieniały się razem z dostępnością do produktów. A więc piszę tu trochę o historii, a nawet zahaczam w pewnym sensie o politykę. Jak widać i polityka wpływa na gastronomię.