Logo Przewdonik Katolicki

Szukajmy języka i serca

Błażej Tobolski
Fot.

O powołaniu i wychowaniu z abp. Zygmuntem Kamińskim, metropolitą szczecińsko-kamieńskim, rozmawia Błażej Tobolski Pod koniec zeszłego roku obchodził Ksiądz Arcybiskup jubileusz 30-lecia święceń biskupich, a w tym roku minie 50 lat od przyjęcia święceń kapłańskich. Jakie były początki tej drogi życia? Droga powołania każdego człowieka ma wiele tajemnic i nie da się...

O powołaniu i wychowaniu z abp. Zygmuntem Kamińskim, metropolitą szczecińsko-kamieńskim, rozmawia Błażej Tobolski

Pod koniec zeszłego roku obchodził Ksiądz Arcybiskup jubileusz 30-lecia święceń biskupich, a w tym roku minie 50 lat od przyjęcia święceń kapłańskich. Jakie były początki tej drogi życia?
– Droga powołania każdego człowieka ma wiele tajemnic i nie da się tego wszystkiego wypowiedzieć. Na pewno jedną z dróg prowadzących mnie ku powołaniu kapłańskiemu był dom rodzinny, atmosfera miłości w nim panująca i wiara moich rodziców. Do tradycji niedzielnego dnia należało uczestnictwo w Sumie. Po południu ponownie udawaliśmy się do świątyni na nabożeństwo różańcowe, Gorzkie żale lub nieszpory. Wieczorem, razem z siostrą i bratem, musieliśmy zdawać rodzicom krótkie sprawozdanie z tego, co było w kościele i co zapamiętaliśmy. Dzięki temu uczyliśmy się już wtedy bardziej świadomie uczestniczyć w liturgii.

Niezwykle ważne dla mojego powołania wydarzenie, które utkwiło mi w pamięci, miało miejsce w 1939 roku. Pojechaliśmy wtedy z mamą do Lublina, gdzie pracował ojciec. To była Niedziela Palmowa, więc poszliśmy do katedry na procesję. Dla sześcioletniego chłopca było to ogromne przeżycie – byłem zafascynowany tą wspaniałą uroczystością. I chyba w tym momencie jakoś Pan Bóg po raz pierwszy poruszył moje serce.

Młodość Ekscelencji przypadła na okres wojny. Czas spędzony w seminarium to trudne lata powojenne, okres stalinowski. Jak te, niewątpliwie trudne warunki, wpłynęły na kształtowanie się osobowości młodego człowieka i kapłana?
– Bardzo zapadły mi w pamięć okropieństwa wojny: bombardowania, pierwsi zabici ludzie, których widziałem jako małe jeszcze dziecko. Pamiętam obraz rozstrzelanych Żydów: mężczyzn, kobiet, dzieci, którym tak nagle, brutalnie przerwano ich zwykłe, codzienne życie.

Takie obrazy powtarzały się również po wojnie. Wielokrotnie byłem świadkiem walk polskich partyzantów z żołnierzami radzieckimi i funkcjonariuszami władz komunistycznych. Widziałem strach i śmierć w oczach partyzantów kryjących się w naszej wsi – chłopaków tuż po maturze, których potem rozstrzelano. Ścigano także oddziały pod dowództwem legendarnego już „Zapory”, ukrywające się w okolicznych lasach. Wiązało się to dla nas z ciągłymi rewizjami w domu, codziennym strachem o przyszłość.

Liceum biskupiemu, do którego zacząłem później uczęszczać, odebrano prawo przeprowadzania egzaminu maturalnego (zdawałem maturę jako eksternista przed komisją państwową). W tych czasach okazanie w jakikolwiek sposób swoich uczuć religijnych groziło represjami. Byłem też niejednokrotnie świadkiem, jak ZMP wyrzucało dobrych nauczycieli tylko dlatego, że np. mieli „nieodpowiednią” przeszłość lub nie chcieli wstąpić do partii. Odczytywałem to jako jawną niesprawiedliwość!

Nasza szkoła znajdowała się w pobliżu zamku lubelskiego, zamienionego na więzienie. Z okien klasy widziałem druty kolczaste i wieżyczki strażnicze. Do dziś mam je przed oczyma, kiedy tam jestem. Zupełnie nie widziałem dla siebie miejsca w takim systemie, w takiej rzeczywistości.

Czy to okrucieństwo, brak szacunku wobec człowieka, wszechobecne cierpienie i strach nie wpłynęły ostatecznie na pojawienie się pytania: dlaczego Bóg milczy?
– Nie. Na szczęście nie miałem tego problemu. Nie zachwiało to moją wiarą. Zdawałem sobie w jakiś sposób sprawę, że to było okrucieństwo człowieka, zło wyrządzane przez niego, nie przez Boga.

Pójście drogą powołania nie było też w przypadku Ekscelencji próbą ucieczki, odcięcia się od tego okrutnego świata. Wiąże się ono bowiem z wysiłkiem dotarcia do tych ludzi z Ewangelią, pracą wśród nich w tym, a nie innym świecie.
– Tak, to był raczej sprzeciw wobec tej rzeczywistości niż odcięcie się od niej. Myślę, że tutaj wielką rolę odegrali moi wychowawcy. Bóg postawił na mojej drodze dorastania naprawdę wspaniałych ludzi.

Proboszczem w mojej rodzinnej parafii był ks. Tomasz Wilczyński, późniejszy biskup olsztyński. Ten wspaniały pedagog pełnił też przez pewien czas obowiązki rektora, kiedy byłem w seminarium. Był uwielbiany przez kleryków. Proszę sobie wyobrazić, że prosiliśmy kiedyś nawet o to, aby przyspieszyć wykłady z nim – tak czekaliśmy na spotkania z tym człowiekiem wielkiej kultury i umiłowania Kościoła.

Będąc w seminarium, chodziłem również na tajne spotkania przygotowujące nas do ewentualnej pracy misyjnej w Związku Radzieckim. Prowadził je dla kleryków ks. prof. Bolesław Radomski, pochodzący ze Lwowa. W kilka osób spotykaliśmy się wieczorami w mieszkaniu tego wspaniałego wychowawcy, zatroskanego o uniwersytet i swoich studentów.

Bardzo ważne były też dla mnie, młodego wówczas księdza, spotkania z niewątpliwie wielkimi biskupami, z którymi współpracowałem: Bolesławem Pylakiem, dziś biskupem seniorem w archidiecezji lubelskiej, i Janem Mazurem, czytającym Pismo Święte zawsze na klęczkach (z wyjątkiem chyba tylko sprawowania liturgii), który jest teraz emerytowanym biskupem siedleckim.

Obecność tych ludzi w moim życiu odczytuję jako wielką łaskę Boga i szczęście. Właśnie te osoby i wydarzenia kształtowały moje powołanie.

Słowa Księdza Arcybiskupa przypominają o tym, jak ważni i potrzebni są dobrzy wychowawcy w kształtowaniu młodych ludzi – także i dziś.
– Jest to niewątpliwie wciąż aktualny problem, który dotyczy także katechezy. Przez szereg lat przyzwyczailiśmy się do młodzieży przychodzącej do parafii, zaangażowanej w sprawy swojej wiary i Kościoła. Musimy się jednak nauczyć mówić również do młodzieży zagubionej, będącej daleko od Boga. Musimy szukać dróg dotarcia do nich, aby dawać świadectwo o Jezusie, co nie jest wcale łatwe. Trzeba mieć świadomość, że ci młodzi pochodzą z trudnych środowisk, często kryminogennych. Tym bardziej jednak nie można ich zostawić. Widzieliśmy przecież, kiedy umierał Ojciec Święty, do czego zdolna jest młodzież, na co ją stać, ile w niej ukrytego dobra, które czeka, aby je rozbudzić. Dlatego potrzebna jest religia w szkołach, choć prowadzenie zajęć w salkach katechetycznych przy kościele było niewątpliwie łatwiejsze.

Kiedyś też przede wszystkim wychowywał dom i szkoła. Dziś wiele rodzin przeżywa kryzys, a w szkole liczy się tylko wiedza. Wydaje mi się, że szkołę traktuje się tylko jako miejsce nauki poszczególnych dyscyplin. Jest ona w pewnym sensie „stajnią” przygotowującą do studiów wyższych. A wiedza bez wartości, bez uczenia się człowieczeństwa prowadzi do wynaturzeń, cynizmu i zagubienia, które możemy dziś nierzadko zaobserwować.

„Szukajcie kontaktu i współpracy ze wszystkimi, którzy mają kontakt z młodzieżą” – mówił Papież Benedykt XVI w swoim pierwszym wystąpieniu na temat wychowania młodzieży. Dlatego tak ważne są struktury duszpasterstwa parafialnego. Papież podczas wizyty „ad limina” biskupów polskich wyznaczył nam program pracy, w którym na pierwszym miejscu znajduje się wychowanie i formacja duchownych i świeckich, katecheza i nowa ewangelizacja w parafiach. Szukajmy języka i serca, aby przekazywać Dobrą Nowinę.

Jak do realizowania tych papieskich wskazań jest przygotowany Kościół szczecińsko-kamieński, który jako diecezja funkcjonuje niecałe 35 lat?
– Kościół na Ziemiach Zachodnich ma swoją specyfikę. Przez długi czas po wojnie nie wiedziano, czy te ziemie będą ostatecznie polskie, czy niemieckie. Potem rozlokowano tu bardzo dużo radzieckich baz wojskowych. Były to tereny niepewne, na których osiedlali się ludzie z różnych regionów kraju. Wśród nich byli także szukający łatwego i szybkiego zarobku.

Jeśli chodzi o struktury diecezjalne, to też początki nie były łatwe. W samej okolicy Kamienia Pomorskiego rozebrano po wojnie prawie 30 kościołów. Obecnie archidiecezja liczy ok. miliona mieszkańców i jest podzielona na 269 parafii, w których znajduje się ponad 700 kościołów. Natomiast księży jest tylko 659, a wśród nich 173 zakonników, stanowiących wielką pomoc w prowadzeniu duszpasterstwa. Pomocą służą tutaj także grupy oazowe oraz Kościoła Domowego i mocno rozwinięty Neokatechumenat. Z tych wspólnot wywodzą się najczęściej świeccy animatorzy życia religijnego w parafiach. Ogromna jest też pracowitość księży, którzy po wojnie musieli być prawdziwymi pionierami na tych terenach. Najczęściej opiekowali się kilkoma parafiami, z których każda miała kilka filii i kościołów rektorskich.

Cieszą mnie również bardzo bliskie kontakty Kościoła ze światem nauki. Ważnym dokonaniem na tym polu było utworzenie w 2003 roku Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Szczecińskim, czemu bardzo przychylny był Jan Paweł II.

Troska o katechezę, umacnianie wiary i jak najlepsze kształcenie młodzieży, także w duchu religijnym, stanowi główne zadanie i wyzwanie, jakie stoi przed całą archidiecezją.

Diecezję szczecińsko-kamieńską erygował papież Paweł VI 28 czerwca 1972 roku. Jej pierwszym biskupem został bp Jerzy Stroba. 25 marca 1992 roku Jan Paweł II podniósł ją do godności metropolii. 1 maja 1999 roku metropolitą szczecińsko-kamieńskim został mianowany dotychczasowy biskup płocki Zygmunt Kamiński.
Abp Zygmunt Kamiński urodził się 20 lutego 1933 r. we Wzgórzu-Bełżycach na Lubelszczyźnie. Święcenia kapłańskie otrzymał 22 grudnia 1956 r., a sakrę biskupią przyjął 30 listopada 1975 r. Obecnie sprawuje funkcję przewodniczącego Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski i jest członkiem Kościelnej Komisji Konkordatowej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki