Logo Przewdonik Katolicki

Losy powstańca

Adam Suwart
Fot.

27 grudnia 1918 r. w Poznaniu wybuchło powstanie, które błyskawicznie rozlało się na całą Wielkopolskę, pozostającą jeszcze wtedy w granicach cesarstwa niemieckiego. Aby wziąć w nim udział, Walenty Soszyński przemierzył pieszo ponad 50-kilometrową drogę z Gniezna do Poznania. Tysiące takich jak on młodych i bezgranicznie odważnych Polaków zadecydowały ostatecznie o militarnym...

27 grudnia 1918 r. w Poznaniu wybuchło powstanie, które błyskawicznie rozlało się na całą Wielkopolskę, pozostającą jeszcze wtedy w granicach cesarstwa niemieckiego. Aby wziąć w nim udział, Walenty Soszyński przemierzył pieszo ponad 50-kilometrową drogę z Gniezna do Poznania. Tysiące takich jak on młodych i bezgranicznie odważnych Polaków zadecydowały ostatecznie o militarnym i politycznym sukcesie insurekcji.



Siostra Remigia to córka powstańca wielkopolskiego, Walentego Soszyńskiego. Elżbietanka na co dzień pracująca w rezydencji arcybiskupów poznańskich jest jedną z osób znających bardzo dobrze wagę powstania wielkopolskiego w dziejach Polski. Dziś chętnie opowiada o swym nieżyjącym ojcu.

Zawsze w boju


Walenty Soszyński urodził się 8 lutego 1897 r. w Trzemesznie. Dzieciństwo spędził w kilku wiejskich gospodarstwach Wielkopolski, gdzie pracowali jego rodzice. Jak sam wyznał w spisanych za namową córki - zakonnicy pamiętnikach, całe jego życie było walką o Polskę wolną i żyjącą w zgodzie z prawem Bożym.
Już w sierpniu 1916 r. jako poddany cesarza niemieckiego - Polak z zaboru pruskiego, Walenty podobnie jak większość jego rówieśników, wcielony został do służby wojskowej w niemieckiej armii, a wkrótce potem skierowany do walk na froncie zachodnim, pod Verdun. "Pod koniec kwietnia i w początkach maja 1917 roku brałem udział w bitwie nad rzeką Aisne. 17 maja uczestniczyłem w upokarzającej defiladzie pod Rethel przed niemieckim następcą tronu Fryderykiem Wilhelmem. Potem byłem na froncie w Szampanii i dwukrotnie odniosłem rany. Ranny leżałem pod katedrą w Reims. Do dziś pamiętam ten piękny widok" - zapisał po latach w swych wspomnieniach Walenty Soszyński. Mimo wielokrotnie odniesionych ran Walenty Soszyński nie pozostawał bezczynny. Wkrótce na wiadomość o wybuchu rewolucji w Niemczech wrócił w rodzinne strony Wielkopolski. 9 listopada w nocy dotarł do domu, przywożąc ze sobą "brauning ośmiostrzałowy".

Ku polskiej Wielkopolsce


Do świąt Bożego Narodzenia 1918 r. Walenty Soszyński przebywał w domu. Tymczasem w Poznaniu trwało już przedpowstańcze wrzenie. Choć Polska cieszyła się niepełną, ale jednak faktyczną niepodległością od 11 listopada 1918 roku, to niektóre jej części pozostawały nadal pod kontrolą zaborców. W grudniu 1918 r. na ulicach Poznania nadal paradowali niemieccy żandarmi. Duża część administracji pozostawała ciągle w rękach niemieckich. Niemiecki był też urząd nadburmistrza Poznania, choć zajmował go już Polak - Jarogniew Drwęski. W całym regionie trwała oddolna polonizacja - zmieniano nazwy wsi, miasteczek, a w Poznaniu - ulic na polskie, wprowadzano język polski w szkołach i urzędach. Sytuacja wewnętrzna w Wielkopolsce stawała się coraz bardziej napięta. Niemcy zaangażowani w walki na froncie zachodnim i tłumienie rewolucji, tracili kontrolę nad polskimi ziemiami. 26 grudnia do Poznania przybył podążający z Paryża do Warszawy Ignacy Jan Paderewski. Zaczęły organizować się spontaniczne manifestacje Polaków witających Paderewskiego i antypolskie wystąpienia Niemców. Na drugi dzień w mieście doszło do konfrontacji Polaków z Niemcami. Padły pierwsze strzały. Wybuchło powstanie.
Na wieść o tym przebywający w domu rodzinnym pod Gnieznem Walenty Soszyński postanowił wraz z grupą kolegów udać się do stolicy Wielkopolski, by wesprzeć czyn powstańczy. Brał udział w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich i zdobywaną w ten sposób broń wiózł dalej do Poznania. Uczestniczył w walkach w stolicy Wielkopolski i w gminach sąsiednich. W końcu stycznia 1919 r. Soszyński wstąpił do formującego się w Biedrusku k. Poznania I Pułku Strzelców Wielkopolskich.

Walka o wschodnią granicę


Swym czynem powstańczym Soszyński zapewnił sobie uznanie i autorytet wśród towarzyszy broni. Może dlatego już po sukcesie powstania w połowie marca 1919 r. na wezwanie Korfantego oraz na rozkaz głównodowodzącego powstania wielkopolskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, Soszyński skierowany został na wschodnie rubieże odradzającej się Rzeczpospolitej, gdzie - jak napisał we wspomnieniach - "polskie kobiety i dzieci musiały walczyć z Ukraińcami". W czasie walk na Wschodzie został kilkakrotnie ranny. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej otrzymał Krzyż Walecznych.
W 1921 r. ukończył Szkołę Podoficerską w Śremie, zostając instruktorem piechoty... Jednak Walentemu Soszyńskiemu nie dane było zrobić dalszej kariery wojskowej. Na prośbę rodziców zwolnił się z wojska, przybył do domu rodzinnego pod Gnieznem i zaczął pomagać w gospodarstwie. Trzy lata później ożenił się z Heleną z domu Menclewicz, z którą miał sześcioro dzieci.

Prześladowany


Kolejne czarne dni nadeszły wraz z wrześniem 1939 r. Walenty Soszyński wielokrotnie ranny w czasie służby wojskowej w latach 20. został uznany za niezdolnego do walki z powodu "15-procentowego inwalidztwa". Hitlerowcy zagarnęli mu gospodarstwo rolne, a jego samego z żoną i dziećmi zapędzono do ciężkiej pracy u wyróżniającego się szczególną brutalnością w traktowaniu Polaków niemieckiego bauera o nazwisku - Meurer. Niemcy ze wyjątkową nienawiścią mordowali powstańców wielkopolskich. - Ojciec i cała nasza rodzina cudownie uniknęliśmy wywózki do obozu koncentracyjnego czy po prostu rozstrzelania - wspomina siostra Remigia Soszyńska. Może dlatego, że matka spaliła powstańczy mundur ojca, a Krzyż Walecznych i inne odznaczenia wrzuciła do jeziora. Niemcy nie znaleźli więc żadnych śladów powstańczej działalności ojca podczas późniejszych rewizji.
Okres II wojny światowej rodzina Soszyńskich spędziła na ciężkiej pracy w atmosferze lęku i poczuciu ciągłego zagrożenia. Mimo to Walenty Soszyński z żoną w zabudowaniach gospodarczych Niemca, u którego przymusowo pracowali, ukrywali ściganych przez Niemców ludzi - m.in. Polaka - Karasińskiego i nieznanego im człowieka, który twierdził, że nazywa się Grabowski i pochodzi z Bydgoszczy. Człowiek ten uciekł z transportu śmierci do Oświęcimia; Soszyńscy podejrzewali, że może być Żydem - tym większe było więc ryzyko związane z jego ukryciem.

Kułak i antykomunista


Walenty Soszyński przeżył wojnę i z nadzieją spoglądał w przyszłość wolnej Polski. - Jednak szybko pozbył się złudzeń co do prawdziwego oblicza tej "wolności" - wspomina siostra Remigia. Był represjonowany przez komunistów za przynależność do mikołajczykowskiego PSL-u i za udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. "Ponieważ odmówiłem wstąpienia do partii, poniemieckie gospodarstwo, w którym mieszkaliśmy, zostało przyznane rodzinie repatriantów ze wschodu - znajomym komunistycznego ministra Jóźwiaka, a nas przed Bożym Narodzeniem 1946 r. zarządzeniem ministra dosłownie wyrzucono na ulicę. (...) Przyjął mnie wówczas wraz z rodziną miejscowy sołtys na tymczasowe, bardzo skromne mieszkanie". Walenty został uznany za kułaka, obszarnika i odtąd przez lata prześladowało go komunistyczne państwo. Nie otrzymywał żadnych kombatanckich dodatków do emerytury, ponieważ nie chciał zapisać się do kontrolowanej przez komunistów organizacji b. powstańców wielkopolskich. - Od dziecka jestem przesiąknięta bólem, jeśli chodzi o komunizm - wyznaje wzruszona siostra Remigia. Wiem bowiem, ile zła wyrządził ten zbrodniczy system ludziom na całym świecie, także w Polsce. Bardzo boli mnie, ile ludzi dzisiaj jest nadal skołowanych i nie rozumie, czym naprawdę był komunizm.

Doczekał wolnej Polski


Siostra Remigia opowiada, że ojciec przez całe dorosłe życie upowszechniał wiedzę o powstaniu wielkopolskim. Dzisiaj tę misję pielęgnuje córka, która gromadzi pamiątki po ojcu i chętnie o nim opowiada. - Cieszę się, że tata dożył wolnej Polski - mówi ze wzruszeniem, pokazując fotografię Walentego Soszyńskiego z ostatnich lat jego życia. - Ojciec na pewno by nie chciał, żebyśmy tę wolność zmarnowali. Walenty Soszyński zmarł w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1990 roku. - Dożył 93 lat we względnym zdrowiu, pogodzie ducha, do końca zachowując trzeźwość umysłu i doskonałą pamięć. Najchętniej wspominał w ostatnich latach swojego życia udział w powstaniu wielkopolskim. Był pewien, że gdyby nie czyn zbrojny Wielkopolan, najstarsze ziemie piastowskie pozostałyby poza II Rzeczpospolitą - dodaje zakonnica.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki