Byli niewolnikami komunistycznego reżimu. Często tylko dlatego, że pochodzili z ziemiańskich rodzin bądź ich rodzice przed II wojną pracowali w instytucjach rządowych lub samorządowych. Choć powołani zostali do jednostek wojskowych, wykonywali niewolniczą pracę. Stąd zwykło się ich nazywać więźniami bez wyroków.
Pracowali po dwanaście, a czasem dwadzieścia godzin na dobę. Na ogół bez górniczego przeszkolenia. Przez dziesięć lat istnienia Wojskowych Batalionów Górniczych przeszło przez tę formację około dwustu tysięcy osób. Do dziś dokładne dane są nie do ustalenia, podobnie jak i liczba żołnierzy, która zginęła podczas pracy w batalionach. Dokumenty, do których dotychczas dotarli historycy, wspominają o około ośmiuset żołnierzach-górnikach i kilkunastu tysiącach rannych.
O genezie powstania Wojskowych Batalionów Górniczych mówił Bogusław Kopka z IPN, autor publikacji dotyczących m.in. obozów pracy prowadzonych przez komunistów w powojennej Polsce. Podczas wrześniowej konferencji naukowej zorganizowanej przez Związek Represjonowanych Żołnierzy-Górników oraz Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Kopka, analizując przyczyny powstania batalionów, jako jedną z nich wymienił deportację, tuż po wojnie, piętnastu tysięcy polskich górników przez NKWD w głąb Sowietów. "Zatrudniano" ich tam jako więźniów-niewolników, pracujących za przysłowiową miskę zupy na potęgę sowieckiego imperializmu.
Kolejną przyczyną, dla której komunistyczny rząd zdecydował się wykorzystywać żołnierzy w charakterze górników-niewolników, było, jak mówił w swoim referacie Kopka, zwolnienie "z przykopalnianych obozów pracy do końca 1949 r. 50 tys. niemieckich jeńców wojennych. Z chwilą powstania w 1949 obu państw niemieckich, zdecydowana większość jeńców opuściła Polskę. Tak więc pojawił się problem, skąd wziąć chętnych do pracy w kopalniach, jak wypełnić dotkliwą lukę po odejściu jeńców? Problem był naglący. Polska pod władzą komunistów w latach 1948-1956 przechodziła do następnego etapu budowy socjalistycznego ustroju. To oznaczało m.in. wprowadzenie na wzór sowiecki planowej gospodarki, z dominującym sektorem państwowym, której podstawowym celem był rozwój przemysłu ciężkiego". I dalej: "Polska, jako kraj leżący w radzieckiej strefie wpływów musiała utrzymywać pod bronią ogromną półmilionową armię i stale dostarczać produkty przemysłowe w ramach tzw. wymiany transferowej innym krajom socjalistycznym, na czele ze Związkiem Radzieckim. To kosztowało. I aby zbilansować straty, władza totalitarna sięgnęła do wypróbowanego w takich przypadkach środka zaradczego, a mianowicie do przymusowego zatrudnienia własnych obywateli, wbrew ich woli i kompetencji, w karnych jednostkach".
Przepustka na Mszę Świętą
Jerzy Piotrowski był absolwentem Prywatnego Liceum Ogólnokształcącego Ojców Redemptorystów w Tuchowie. W 1955 roku namawiano go w toruńskiej Służbie Bezpieczeństwa na studia w Oficerskiej Szkole UB. Kiedy się nie zgodził, został powołany do wojska. Skończył tam szkołę podoficerską, a następnie skierowano go, w 1956 roku, do Wojskowych Batalionów Górniczych w kopalni Mieroszów. Mimo że uzyskał stopień kaprala, jego dowódcą był starszy szeregowy, zaufany Informacji Wojskowej. Sytuacja żołnierzy-górników, mimo październikowej odwilży, niewiele się zmieniła. Pracowali tak samo ciężko jak przed kilku laty. Choć na krótko, ale wywalczyli sobie dostęp do posługi religijnej. Wcześniej bowiem: "Istną zmorą były, jak wspomina Jerzy Piotrowski, dni świąteczne i niedziele, gdyż musieliśmy w te dni pracować, żeby ratować plan wydobycia. W okresie od października 1956 roku nie mogliśmy w niedzielę i święta chodzić do kościoła na Mszę Świętą, gdyż przepustki otrzymywaliśmy dopiero po południu. Po polskim Październiku pojawiły się w izbach żołnierskich krzyże i obrazy religijne zakupione przez żołnierzy".
O tym, że mimo odwilży niewiele zmienił się stosunek do żołnierza po 1956 roku opowiadał też Jan Wieczorek. Syn żołnierza z partyzanckiego oddziału "Jędrusiów", aresztowanego przez NKWD. Młody Wieczorek w 1957 roku podczas rozmowy w komisji poborowej dowiedział się, że jako "pachołek reakcji" nie będzie mógł służyć w wojskach liniowych, ale w Zastępczej Służbie Wojskowej, a więc w batalionach górniczych. Skierowano go do pracy w kopalni "Wujek". Tak wspominał tamten czas: "Praca w niej była szczególnie niebezpieczna [kopalnia gazowa i ciężka praca], dlatego na tej kopalni pracowało najwięcej przymusowego wojska. Ilu zginęło, ilu zostało kalekami, tego na pewno się nie dowiemy. Ja przeżyłem, choć kilka razy zostałem przysypany węglem, w wyniku czego jestem inwalidą".
Ludzie nieosądzeni
W czasach komunizmu dokumenty o pracy żołnierzy-górników były na ogół niedostępne dla badaczy. Poważna ich część została zniszczona w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Dokumenty te bowiem według "ówczesnej władzy komunistycznej mogłyby w późniejszym czasie posłużyć jako materiał dowodowy świadczący o tym, że WBG były formą represji skierowanej przeciwko obywatelom Polski", mówił podczas konferencji w Katowicach Andrzej Kubica z Uniwersytetu Śląskiego. Komuniści nie mieli bowiem najmniejszej wątpliwości, że ten sposób eksploatowania żołnierzy jest przestępstwem w rozumieniu prawa międzynarodowego.
W związku z zatrudnianiem żołnierzy w batalionach górniczych, które nazywano zastępczą służbą wojskową, dziś prowadzone jest śledztwo przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Podczas konferencji mówiła o tym prokurator Marzena Kucion. Jak do tej pory ustalono, że inicjatorem "utworzenia tego typu jednostek był ówczesny Szef Sztabu Generalnego WP - gen. broni Władysław Korczyc, który w piśmie z dnia 24.06.1949 r. do ministra obrony narodowej zaproponował utworzenie specjalnych batalionów roboczych, do których powołani mieli być poborowi, którzy ze względów politycznych nie odbyli zasadniczej służby wojskowej". Ujmując w wielkim skrócie, do tej kategorii zaliczano poborowych pochodzących ze środowisk nieprzyjaznych komunizmowi. Powołani do wojska wykonywali niewolniczą pracę przez dwa lata, a czasem drugie tyle. Prokurator Kucion podkreśliła, że kryteria powoływania do służby, jak również rodzaj wykonywanej tam pracy, dowodzą, "iż stanowili oni grupę dyskryminowaną i prześladowaną z powodów politycznych. Stworzenie zaś tego rodzaju systemu represji stanowi, jak to wynika z art. 2 i 3 Ustawy z dnia 18.12. 1988 r. o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu […] zbrodnię komunistyczną". Odpowiedzialny natomiast za istnienie owych batalionów był ówczesny minister obrony narodowej marszałek Konstanty Rokossowski, sowiecki oficer zwany w Polsce, jak wielu jemu podobnych, "poP", czyli "pełniący obowiązki Polaka". Jak również jego zastępca Edward Ochab. I choć żaden z nich już dziś nie żyje, ich osądzenie będzie rodzajem osądzenia jednej z form represji systemu, a nie konkretnych ludzi, którzy w większości za swoje zbrodnie uniknęli bądź unikają ziemskiej kary.
Bataliony górnicze, jak i budowlane zlikwidowano w trzy lata po dojściu Gomułki do władzy. Rada Państwa PRL podpisała bowiem w 1948 roku konwencję Międzynarodowej Organizacji Pracy o "natychmiastowym i całkowitym zniesieniu pracy przymusowej lub obowiązkowej".