Cerkiew nad bramą
ks. Andrzej Ziółkowski
Historia ludzkości wielokrotnie poucza, że ludzi najbardziej wiąże wyznawana wiara. Dotyczy to nie tylko religii monoteistycznych, ale i wiary we wszelkie bóstwa. W czasach wojen i najazdów nieprzyjaciel niszczył przede wszystkim to, co najbardziej ludzi łączyło: burzył ich świątynie, a na ruinach budował swoje własne.
Dane mi było zobaczyć Moskwę z okien samochodu. Mój przyjaciel,...
Historia ludzkości wielokrotnie poucza, że ludzi najbardziej wiąże wyznawana wiara. Dotyczy to nie tylko religii monoteistycznych, ale i wiary we wszelkie bóstwa. W czasach wojen i najazdów nieprzyjaciel niszczył przede wszystkim to, co najbardziej ludzi łączyło: burzył ich świątynie, a na ruinach budował swoje własne.
Dane mi było zobaczyć Moskwę z okien samochodu. Mój przyjaciel, Sasza, obwoził mnie cały dzień swoją wysłużoną ładą. Pokazał mi to, co można zobaczyć w jeden dzień. To, czego oko nawet przeciętnego moskwiczanina po prostu nie dostrzega.
Ostała się brama
Mkniemy prawie setką samochodem po szerokiej, dwukierunkowej, czteropasmowej Butarskaja Szosse. Wszystkie samochody tak pędzą - wszak trzeba zdążyć na następne zielone światła. Kto szybszy - ten lepszy. Mijają nas najnowsze typy mercedesów, jeepy nieznanej mi maści. Takich w Krakowie nie ma... Przestałem już zwracać na to uwagę i zadawać głupie i męczące pytania typu: "Skąd są u was takie samochody?". Wystarczyła mi prosta odpowiedź: "Bo u nas są bogaci ludzie".
- Andrzeju, tu nie możemy się zatrzymać. Patrz w prawo, tylko uważnie. Machinalnie wpatrzony w prawą stronę "przebijałem" wzrokiem rząd samochodów. Po drugiej stronie ulicy widziałem wysoki i masywny parkan (nie pamiętam z czego - chyba z płyt betonowych), za nim jakaś brzydka olbrzymia zabudowa.
"Jakieś przedsiębiorstwo", pomyślałem. Patrzyłem i nic nie widziałem, co miałoby wzbudzić moje zainteresowanie. Szary masyw zabudowy ciągnął się sporo metrów.
Wtem jakaś olbrzymia ciężarówka typu ŁAZ czy GAZ z ogromną przyczepą zasłoniła mi cały widok. Z ogromnej rury wydechowej buchnęły wprost na mnie śmierdzące i trujące spaliny najniższej jakości ropy. Szybko zamknąłem okno. Na nic. Zrobiło mi się niedobrze... Mój przewodnik szybko powiedział: - Teraz! Teraz!
W jakimś momencie zobaczyłem maleńką grupkę ludzi, którzy stali na chodniku przy tej szerokiej ulicy. Jakieś kwiaty, jakaś zabudowa, duże wrota, coś kolorowego, maleńka wieżyczka w kształcie kołokolni (dzwonnicy). Trzy-cztery sekundy i zginęło mi to z oczu.
- Co to było? Czyżby znów jakieś miejsce czyjejś męczeńskiej śmierci?
Nie. Tym razem to nie było miejsce pamiątka czyjejś śmierci. Kiedyś stała tu przepiękna cerkiew. Sasza nie pamięta nie tylko jej nazwy, ale i jej samej. Od starszych ludzi wie tylko, że była niezwykle piękna. Zburzyli ją, jak wiele innych. Stała się jednak dziwna rzecz: pozostały wrota do cerkwi. Tego nie zburzyli. Dlaczego? Może byli już tak pijani, że zostawili.
Przez bramę do... świątyni
Stoimy w niesamowicie długim korku, a ja słucham historii tego przedziwnego miejsca, które kiedyś zostało poświęcone. Zapomniałem o nieznośnym upale, o brzydkich blokach mieszkalnych po jednej i po drugiej stronie arterii. Zapomniałem nawet o wyziewach z rur wydechowych silników bez katalizatorów.
Po zburzonej świątyni pozostał ogromny plac. Stało się jeszcze smutniej w tak już niewesołych latach. Ówczesne władze postanowiły, że na miejscu dawnego karmienia ludzi opium zostanie wybudowany nowoczesny Trolejbusny zawod (fabryka trolejbusów). Wybudowano to, co zamierzono. Brzydkie to było jak wiele fabryk w tamtym smutnym czasie. Jednakże w tym zakładzie, bardziej niż budową trolejbusów zajmowano się produkcją broni. Były to zakłady wojskowe. To była wielka tajemnica i nikt nie mógł mówić, co się produkowało w fabryce trolejbusów. Pod szyldem jednej fabryki była druga.
Wyglądało to i smutno, i śmiesznie zarazem. Gdy pracownicy szli do pracy - budować trolejbusy i produkować broń, przechodzili przez tę piękną bramę świątynną, tak jakby wchodzili do cerkwi. Machinalnie każdy z nich w duchu żegnał się, bo przecież przechodził przez bramę, która prowadzi do świętego miejsca.
Święte wrota
Gdzieś w latach 90. fabryka autobusów po prostu upadła, a wraz z nią wojennoje priedprijatie. Dziś, za owym parkanem straszy - dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo nikt nie wchodzi na ogromny teren opustoszałej fabryki. Wprawdzie nie ma tam już czego ukraść, ale chodzenie po opustoszałej fabryce zawsze jest niebezpieczne. W przenośni, bo ogromne zabudowania socjalistycznego straszydła nijak się mają do nowoczesnej Moskwy - pełnej przepychu i luksusu w wielu miejscach. Ponoć ktoś już kupił cały teren. Nic dziwnego! Wszak w Moskwie jest tak wielu bogatych...
Wrota do cerkwi pozostały. Dobudowano stosowne pomieszczenia i obecnie jest to Nadwratnaja Cerkow - Cerkiew nad Bramą - miejsce modlitw tych, którzy mieszkają przy ulicy Bitarskiej i w okolicach. Przypominam sobie grupkę ludzi, którzy modlili się przy tej bramie, która od jakiegoś czasu zamieniona została na miejsce modlitwy. Coś niesamowitego! To, co pozostało, czyli wrota, teraz stało się świątynią.
- Oni tak codziennie - w wypowiedzi Saszy doczytałem się pewnego rodzaju satysfakcji i nieskrywanej dumy, że Rosjanie potrafią pokonać ogromne przeszkody i znaleźć miejsce, aby złączyć się na modlitwie z Trójjedynym. Przypomniałem sobie Suzdal - maleńką miejscowość za Władimirem, około 250?km od Moskwy. Mimo iż zburzono tam trzynaście cerkwi, pozostało jeszcze trzydzieści dziewięć prawosławnych świątyń. Teraz wszystkie są odnawiane w tej prawosławnej kolebce.
Restauracja
Zamyślony nie zwróciłem uwagi, ze jesteśmy już daleko od ulicy Butarskiej. Stoimy znów w korku. - To już niedaleko otsiuda - Szasza łamie język polski i tłumaczy mi, że coś ciekawego pragnie mi pokazać.
Po chwili jesteśmy przed przepiękną cerkwią - zachowaną od zniszczeń sowieckich. Tu, gdzieś pod koniec lat 80 został ochrzczony. Był wtedy już dojrzałym mężczyzną, żonatym i miał maleńką córeczkę. Wchodzimy do cerkwi. To duchowe źródło mego przyjaciela. Wyciszony trwam przez chwilę w modlitewnym skupieniu. Słyszę śpiew duchownego. Ktoś coś cicho mówi... ktoś inny zapala świece... ktoś kłania się przed ikoną Chrystusa Zbawiciela.
Jedziemy dalej. Sasza zaprasza mnie do typowej rosyjskiej restauracji na obiad. Dzięki olbrzymiemu telewizorowi zawieszonemu u sufitu, na całą restaurację rozlegają się angielskie piosenki i rosyjskie reklamy. Ludzie jedzą i co chwilę patrzą w ekran. Dźwięki z telewizora i rozmowy nie docierają jednak do mnie. Nie mogę zapomnieć o świętej bramie fabryki trolejbusów.